Śląski ZPN

Z kart Historii 100-lecia Śląskiego Związku Piłki Nożnej - Z Gałeczką jako zawodnikiem i trenerem

30/03/2020 13:54

W drugim rozdziale Historii 100-lecia Śląskiego Związku Piłki Nożnej, prezentującym "Puchar pełen sukcesów", przedstawiamy niezapomniane chwile oraz sylwetki bohaterów rozgrywek o Puchar Polski na Stadionie Śląskim i nie tylko. Dzisiaj czas na sukcesy Zagłębia Sosnowiec z Gałeczką jako zawodnikiem i trenerem.


Zagłębie Sosnowiec miało dwie świetne drużyny, z których każda, rok po roku – w kolejnych dekadach – zdobywała puchar. Łączy je Józef Gałeczka. W latach sześćdziesiątych grał zespole prowadzonym przez Teodora Wieczorka, a w latach siedemdziesiątych był trenerem. Nie pochodzi z Zagłębia, a z Gliwic, jednak właśnie w Sosnowcu zrobił piękną karierę i stał się legendą klubu.

Pierwszy raz Zagłębie zdobyło Puchar Polski w 1962 roku, co było prestiżowym osiągnięciem, bo rozgrywki wróciły po kilkuletniej przerwie. Sosnowiczanie po drodze tylko raz wystąpili przed własną publicznością. Na wyjazdach wyeliminowali Wyzwolenie Chorzów, Górnika Świętochłowice i ŁKS Łódź, a w Sosnowcu w półfinale wygrali z Cracovią.

Decydujący mecz z Górnikiem Zabrze odbył się na Stadionie Śląskim, był to pierwszy finał krajowych rozgrywek pucharowych, który odbył się na chorzowskim gigancie.

Spotkanie odbyło się 22 lipca, aby uczcić w ten sposób rocznicę manifestu Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego. Mecz był popisem Gałeczki, który niewiele wcześniej trafił do Sosnowca – co w tamtych czasach było niezwykłym przypadkiem – z... zagranicy! Grał bowiem wcześniej przez dwa lata w Polonii Sydney. Wszystko dlatego, że Australijczycy zgłosili się do PKOl, aby ściągnąć polskiego piłkarza i wybór padł na Gałeczkę. Transfery odbywały się inaczej niż dziś. Zawodnik musiał mieć tylko zawód (Gałeczka był tokarzem) i uregulowany stosunek do służby wojskowej (zatrudnienie na kopalni Gliwice dawało tę możliwość). Kiedy wrócił statkiem, niemal prosto z portu trafił do Zagłębia.

Fot. Archiwum Zagłębia Sosnowiec

Sosnowiczanie w finale unikali gry środkiem, gdzie królował Stanisław Oślizło, który był w wysokiej formie. Skupili się na grze skrzydłami, a największe problemy z rajdami Gałeczki miał Stefan Florenski. Piłkarz Zagłębia potrafił w tym meczu precyzyjnie dograć piłkę zarówno jako łącznik, jak i ze skrzydła. Właśnie on wypracował obie bramki dla sosnowiczan. Najpierw zacentrował do Zbigniewa Mygi, a ten strzałem głową pokonał Huberta Kostkę. Potem podał do Gintera Piecyka, który umieścił piłkę w bramce po zamieszaniu podbramkowym. Zabrzanie zdołali odpowiedzieć tylko golem Ernesta Pohla i Zagłębie zwyciężyło 2:1. – To był pierwszy wielki sukces w mojej karierze – wspominał Józef Gałeczka, który grał w Zagłębiu do 1972 roku.

Rok później Zagłębie znów wygrało w finale na Stadionie Śląskim – tym razem z Ruchem, pokonując chorzowian 2:0. Gałeczka był już wtedy gwiazdą. Kibice nazywali go „Kangur” z dwóch powodów. Po pierwsze – był wyjątkowo skoczny i wiele wspaniałych bramek zdobył po strzałach głową, a po drugie – kojarzył się z Australią. Jego skoczność wręcz szokowała. – Nie uczyłem się tego, miałem to wrodzone. Mam takie zdjęcie, na którym moje biodro jest na wysokości głowy rywala. Do dziś patrzę i nie dowierzam.

Fot. Archiwum Zagłębia Sosnowiec

To chyba przyszło od Boga – przyznawał po latach Józef Gałeczka, który już w latach siedemdziesiątych nie był traktowany na Stadionie Ludowym jak Ślązak. Uznano go za swojego, sam też czuł się tam świetnie i związał się z Sosnowcem niemal na całe życie.

Zagłębie po drodze do finału ograło: Dąb Katowice, Legię Warszawa, Polonię Bytom i Szombierki Bytom. W tej edycji Gałeczka przeżył niezwykłą przygodę. Nie tylko strzelał gole, ale także – po czerwonej kartce dla bramkarza Józefa Machnika w spotkaniu z Polonią Bytom – wszedł do bramki na ostatnie dziesięć minut i zachował czyste konto.

W drugiej połowie lat siedemdziesiątych Józef Gałeczka, już jako trener, stworzył kolejną silną drużynę na czele z reprezentantami: rozgrywającym Włodzimierzem Mazurem, obrońcą Wojciechem Rudym i napastnikiem Władysławem Szaryńskim, który wcześniej trzy razy zdobył puchar z Górnikiem. – Wspominam go bardzo dobrze, to był fachowiec, który miał do piłkarzy właściwe podejście – opowiadał Władysław Szaryński.

Fot. Archiwum Zagłębia Sosnowiec

Po drodze do finału rozegranego 21 lipca 1977 roku Zagłębie wyeliminowało: Kanię Gostyń, Pogoń Szczecin, Wisłę Kraków i Stal Mielec, a na Stadionie Śląskim okazało się lepsze od Polonii Bytom, po jedynym w tym spotkaniu golu strzelonym przez Wojciecha Sączka.

Rok później, po trudniejszej przeprawie naszpikowanej dogrywkami w meczach z Zagłębiem Lubin i Śląskiem Wrocław oraz karnymi po spotkaniu z Legią Warszawa, sosnowiczanie w finale trafili na Piasta Gliwice. Gałeczce było wtedy trochę żal rywali, bo przed epizodem australijskim grał w klubie z rodzinnego miasta. Nie zastosował jednak żadnej taryfy ulgowej i po zwycięstwie 2:0, odniesionym 6 maja 1978 roku na Stadionie Śląskim, przeszedł do historii Zagłębia w unikalnym charakterze – jako dwukrotny zdobywca pucharu w roli piłkarza i dwukrotny – w roli trenera.