Piłkarze

Mateusz Iwan dobrze się czuje w Kosztowach

13/08/2018 11:13

Mateusz Iwan w zespole beniaminka IV ligi wyróżniał się na boisku nie tylko kapitańską opaską. 26-letni stoper Unii Kosztowy był prawdziwym liderem drużyny Sebastiana Idczaka.


Królował zarówno w powietrzu jak i na ziemi. Wygrywał pojedynki główkowe w swoim polu karnym i pod bramką rywali, czego potwierdzeniem jest gol na 2:0. Imponował także wślizgami, którymi czysto zatrzymywał szarżujących przeciwników gdy wydawało się, że już wychodzą na pozycję strzelecką. Nic więc dziwnego, że po zwycięskiej inauguracji sezonu właśnie filar obrony zwycięskiego zespołu kosztowian został okrzyknięty mianem bohatera meczu.

- Iwan jest nieoceniony – potwierdził trener Sebastian Idczak, który bardzo niechętnie wyróżnia zawodników indywidualnie. – W dodatku otoczony młodzieżowcami jeszcze przekazuje swoje doświadczenie. Podobać się może jego gra głową, a mnie szczególnie imponuje wślizgami. Są niesamowite. Z jednej strony atakuje na ryzyku, bo dynamiczny wślizg w polu karnym, czy w sytuacji gdy rywal ma już przed sobą tylko bramkarza, zawsze jest niebezpieczny. Z drugiej jednak strony wchodzi idealnie, ze stuprocentową pewnością, że trafi w piłkę.

Matusz Iwan po zwycięskim  meczu z MKS Myszków też był zadowolony, ale zaraz po zejściu do szatni założył rękę na temblak, a na ramię położył woreczek z lodem.

- To efekt ostatniej interwencji, w której zderzyłem się z… kolegą z drużyny – mówi Mateusz Iwan. – Myślę, że to nie jest jakiś groźny uraz tylko stłuczenie.

- Słyszał pan głosy dochodzące z trybun, podczas meczu inaugurującego IV-ligowe rozgrywki, że pana miejsce jest na wyższym szczeblu rozgrywek?

- Miło, że kibice tak mówią, ale ja w poprzednim sezonie grałem przecież z Unią w okręgówce i do ostatniej kolejki walczyliśmy o awans. Po drugie na IV-ligowym szczeblu grałem jako 18-latek wiec po kilku latach wracam. A po trzecie za nami dopiero pierwszy mecz w sezonie i chyba jeszcze za wcześnie na takie „wyroki”. Myślę, że na miarodajną ocenę przyjdzie czas po kilku kolejkach, albo po całej rundzie. Na razie jestem w Kosztowach i dobrze się tu czuję, a jeżeli ktoś mnie wypatrzy i zaproponuje przeprowadzkę do wyższej ligi to wtedy będziemy się zastanawiać co dalej.

- Co pan robi poza graniem w Unii Kosztowy?

- Pracuję w hurtowni farmaceutycznej Medicare, czyli u naszego sponsora, a po pracy pomagam w naszej akademii piłkarskiej Allecco oraz trenuję. Praktycznie cały dzień spędzam więc w Mysłowicach jako pracownik, trener i zawodnik. Mieszkam w Katowicach, gdzie wynajmuję mieszkanie. Pochodzę bowiem z miejscowości Toszek, gdzie zaczynałem swoją grę w Zamkowcu, ale już od 15 roku życia szkoliłem się w Gwarku Zabrze, skąd przez IV-ligową Przyszłość Ciochowice trafiłem do LZS Piotrówka. Spędziłem w niej dwa sezony grając w III lidze, ale odchodząc myślałem, że już zakończę grę. Pół roku miałem przerwę, trenując sobie indywidualnie. I wtedy właśnie Unia Kosztowy się mną zainteresowała. Trenerem był tu wtedy Marcin Molek, a zadzwonił do mnie z propozycją kierownik Krzysztof Gwóźdż i wiosną 2015 roku zostałem zawodnikiem klubu z Kosztów i znalazłem tu swoje miejsce na życie po studiach. Mam dziewczynę Mariolę, która pochodzi z Rudy Śląskiej.

- Do którego meczu wraca pan najchętniej pamięcią?

- W barwach Unii taki pamiętny mecz rozegrałem całkiem niedawno, bo 9 czerwca, w ostatniej kolejce poprzedniego sezonu. W spotkaniu decydującym o awansie wygraliśmy z AKS Mikołów 3:0, a ja strzeliłem dwa gole i miałem udział przy trzecim trafieniu. Pełne trybuny. Fantastyczna atmosfera. Wszystko zapięte na ostatni guzik. W takich meczach chce się grać. A z występów w innych barwach najmilej wspominam III-ligowe spotkania w drużynie LKS Piotrówka. Miałem wtedy okazję zagrać na ekstraklasowych boiskach w Bielsku-Białej czy w Chorzowie na Cichej, gdzie w ostatnich sekundach strzeliłem gola i zremisowaliśmy z rezerwami Ruchu 1:1.

- Czy początek mecz z MKS Myszków był efektem tremy beniaminka czy piłkarskiego przesądu, że puchar wręczony przed meczem przynosi nieszczęście?

- Na pewno nikt w drużynie nie pomyślał, że wręczenie pucharu za awans do IV ligi może się niekorzystnie odbić na naszej grze. Chyba raczej była to trema, bo pierwszy mecz w sezonie zawsze jest niewiadomą, a w dodatku my jesteśmy beniaminkiem i uczymy się tej ligi, nie wiedząc czego się spodziewać po rywalach. Wyszliśmy na murawę mocno skoncentrowani. Wiedzieliśmy jaki jest nasz cel na ten mecz i jak chcemy zagrać. Wierzymy we własne siły. Jesteśmy dobrze przygotowani do sezonu, a mecze sparingowe pokazały, że mamy spory potencjał i potwierdziliśmy to na boisku. Z naszej gry obronnej możemy być zadowoleni. Stracona bramka zostawiła wprawdzie rysę, ale wyciągniemy wnioski i przeanalizujemy nasze ustawienie, żeby następnym razem już takiego błędu nie popełnić. Zdajemy sobie sprawę z tego, że jeszcze mamy sporo braków i musimy nad tym pracować.

Zdjęcia z meczu UNIA KOSZTOWY - MKS MYSZKÓW można oglądać TUTAJ.