Piłkarze

Tomasz Boczek

27/09/2017 08:19

Wychowanek AKS Mikołów po latach gry w klubach naszego regionu przed sezonem 2017/2018 trafił do drużyny z drugiego krańca Polski i stał się mocnym punktem czołowego zespołu Nice I liga.


- W jaki sposób został pan zawodnikiem MKS Chojniczanka?

- Mogę pół żartem, pół serio powiedzieć, że to był transfer... awaryjny. Po zakończeniu poprzedniego sezonu, w którym rozegrałem 32 pełne mecze w I lidze i strzeliłem 3 gole, byłem pewien, że zostanę w GKS-ie Tychy. Tym bardziej, że byłem na rozmowach o przedłużeniu kontraktu i pojechałem na urlop przekonany, że jak wrócę, to złożę podpis pod nowa umową. Ale po pierwszym treningu Jurij Szatałow zapytał mnie czy na pewno zostaję w drużynie i ostrzegł, że moje miejsce w kadrze może zająć ktoś inny. Miał rację. Dwa dni później dyrektor sportowy Wojciech Szala zakomunikował mi, że mam sobie szukać nowego klubu.

- Dlaczego na drugim krańcu kraju?

- Dlatego, że z Chojniczanki odszedł Marcin Biernat, który zajął moje miejsce w tyskiej szatni. Wcześniej nie rozglądałem się za nową drużyną, a gdy zacząłem szukać to większość klubów miała już skompletowane kadry. W grę wchodziła jeszcze Bytovia, ale do Bytowa z mojego rodzinnego Mikołowa jest jeszcze dalej niż do Chojnic. W dodatku Chojniczanka w opinii znajomych, których zapytałem o radę, miała lepsze notowania i dlatego zdecydowałem się spróbować sił w zespole, który prowadzi Krzysztof Brede. Przyjechałem, zagrałem 75 minut w sparingu w Pogonią, a po powrocie ze Szczecina usiadłem do rozmów. Uzgodniłem warunki kontraktu, który jest lepszy od tego tyskiego, złożyłem podpis pod umową i pojechał do domu, żeby się spakować i rozpocząć nowy rozdział.

- Czym jest dla pana gra w Chojniczance?

- Wyzwaniem. Do tej pory, a mam już 27 lat, cały czas byłem blisko domu. Zaczynałem w AKS-ie Mikołów. Później uczyłem się w Gwarku Zabrze, skąd po półrocznej przymiarce do seniorskiej piłki w III-ligowym Orle Babienica/Psary, przeszedłem do BKS-u Stali Bielsko-Biała. W nim przez następne trzy lata grałem w III lidze i w pewnym momencie pomyślałem nawet, że to już koniec moich piłkarskich możliwości. Zarabiałem niewiele, a gdy próbowałem zacząć godzić pracę z grą, to nie dałem rady. Po ośmiu godzinach stania przy frezarce byłem cieniem zawodnika. Wytrzymałem cztery miesiące i po jednym z meczów, w którym rywale z podopolskiej wioski Piotrówka parę razy ograli mnie jak dziecko, rzuciłem... pracę. Postanowiłem dać sobie ostatnią szansę i wtedy przyszła oferta z Nadwiślana Góra, w którym w pierwszym sezonie świętowałem awans do II ligi, a po drugim sezonie dostałem propozycję z GKS-u Tychy. W ten sposób zostałem zawodowym piłkarzem, a teraz na drugim końcu Polski, jako anonimowy zawodnik, chcę się pokazać kibicom z jak najlepszej strony i wyrobić sobie dobrą opinię. 

- Zaaklimatyzował się pan już w Chojnicach?

- Najgorszy był pierwszy miesiąc, bo miałem mieszkanie bez telewizora i internetu. W dodatku moja dziewczyna Daria w tym czasie załatwiała w Mikołowie wszystkie formalności z wymeldowaniem i przeprowadzką. Byłem więc sam. Trenowałem i spałem po 14. godzin. Dzięki temu przy testach na zmęczenie miałem najlepsze wyniki z drużyny. Dobrze przygotowałem się do sezonu i w każdym meczu staram się grać najlepiej jak potrafię. Koledzy w Chojniczance zaczęli mnie nazywać "Bonucci" i nawet trener Krzysztof Brede też już tak do mnie mówi. Cieszę się, bo porównanie z reprezentantem Włoch i obrońcą AC Milan, traktują jako komplement. Tym bardziej, że włoscy obrońcy: Maldini, Chiellini i Nesta to moi ulubieni zawodnicy. Zawsze lubiłem oglądać stoperów, którzy mają wpływ na grę zespołu.

- Ma pan w terminarzu zaznaczone mecze, na których panu najbardziej zależy?

- Zaraz po podpisaniu kontraktu sprawdziłem kiedy Chojniczanka ma mecz z GKS-em Tychy i nie ukrywam, że czekałem na 10 września i cieszyłem się z wygranej 3:0. Po drodze miałem już jednak mecz z Podbeskidziem, z którym z Bielska-Białej przyjechał trener Adam Nocoń, a to on w Nadwiślanie pomógł mi wypłynąć na szczeblu centralnym. Co prawda zepsułem mu debiut, bo od mojej bramki się zaczęło i wygraliśmy 4:0, ale życzę mu sukcesów i wierzę, że sobie poradzi, bo to dobry trener. Do Opola pojechałem, żeby się spotkać z Danielem Wojtaszem, który jest drugim trenerem Odry, a u niego debiutowałem w III lidze w Orle Babienica/Psary. Zresztą ten mecz w Opolu był wyjątkowy także z innego powodu. Dla mnie będzie to bitwa na "ziemi i w powietrzu". Na murawie walczyłem z Marcinem Wodeckim, z którym przez jeden sezon grałem w GKS-ie Tychy, a teraz jest najlepszym strzelcem opolan. A o górne piłki toczyłem boje z Mateuszem Bodziochem, znanym z tego, że umie grać głową, a to jest także mój atut. Opolanie wygrali 2:1, ale mamy jeszcze rewanż w Chojnicach.

- W II-ligowym Nadwiślanie Góra miał pan niesamowitą serię strzelecką, zdobywając 5 bramek w 4 meczach. Marzy pan o powtórzenie takiej serii?

- Ta seria zakończyła się 18 października... kontuzją, przez którą na pół roku wypadłem z gry. Wróciłem dopiero wiosną i strzeliłem jeszcze dwa gole, kończąc sezon z dorobkiem 7 bramek w 26. spotkaniach. Dlatego mam mieszane uczucia, wspominając tamten okres. Ale w ostatnich dwóch sezonach w GKS-ie Tychy strzelałem po 3 gole więc do wypełnienia swojego limitu trochę mi jeszcze brakuje. Łatwo jednak nie będzie, bo choć trener Krzysztof Będe stara się wykorzystywać moją umiejętność gry głową przy stałych fragmentach gry to rywale już mnie pieczołowicie pilnują. W meczach z Katowicami i Ruchem Chorzów miałem nawet po trzech "opiekunów".

- O co w tym sezonie walczy Chojniczanka, zajmująca miejsce na szczycie I-ligowej tabeli?

- O zwycięstwo w każdym meczu. Mamy szeroką i wyrównaną kadrę. Z ławki do gry wchodzą tacy zawodnicy jak Krzysiek Danielewicz czy Rafał Grzelak, którzy byli rezerwowymi w meczu z Ruchem, czy Kuba Bąk i Krzysztof Drzazga, zmiennicy podczas meczu w Katowicach. To jest nasza siła. Trener Krzysztof Brede ma w kim wybierać, a jego taktyka też zdaje egzamin i dlatego jesteśmy w czołówce. A ja chcę w tym zespole grać jak najwięcej i w każdym meczu pokazywać coś nowego, czymś zaskakiwać, prezentować to czego się nauczyłem na treningach. 

- Na jak długo związał się pan z Chojniczanką?

- Kontrakt mam na rok i zobaczymy co będzie dalej. Wszystko zależy od wyniku, bo jeżeli chodzi o samo miasto to mogę powiedzieć, że podoba mi się jego klimat. Ma około 40 tysięcy mieszkańców, czyli podobnie jak mój rodzinny Mikołów. Są tu też stary rynek i ładna starówka. Blisko są jeziora, a ponieważ lubię wędkować to już z Radkiem Janukiewiczem i Przemkiem Pietruszką wybraliśmy się na ryby. Obiecali też, że pokażą mi jak się łowi zimą z przerębla, bo to podobno zupełnie inne przeżycie gdy wyciąga się rybę spod lodu więc czekam na mrozy. Ale przede wszystkim staram się najlepiej jak potrafię wykonywać swoje piłkarskie obowiązki. Tym bardziej, że rywalizacja o miejsce w wyjściowej jedenastce jest bardzo duża i to nas też ciągnie w górę. Dlatego czuję, że w Chojnicach robię kolejny piłkarski krok do przodu.