Urodzony 13 marca 1971 roku wicemistrz olimpijski z Barcelony otrzymał oficjalną nominację do Klubu Wybitnego Piłkarza Śląska. Wręczył mu ją przewodniczący Stanisław Oślizło wraz z prezesem Śląskiego Związku Piłki Nożnej Henrykiem Kulą, przypominając, że były pomocnik między innymi Odry Wodzisław, Górnika Zabrze, CA Osasuna, Legii Warszawa, Odry Opole, Piasta Gliwice i Górnika Jastrzębie, na polskich boiskach wystąpił w 208 meczach ekstraklasy, w której strzelił 31 goli. Na reprezentacyjnym liczniku, oprócz młodzieżowych występów, zwieńczonych olimpijskim srebrem z 1992 roku, ma także 12 spotkań w pierwszej drużynie narodowej.
- Ponieważ jesteśmy na świeżo po losowaniu grup mistrzostw świata w Rosji zaczniemy od polskiej grupy. Jak pan ocenia rywali biało-czerwonych na przyszłorocznym mundialu?
- Trafiliśmy na Kolumbię, Senegal i Japonię co na pierwszy rzut oka wydaje się dobrym losowaniem – mówi Ryszard Staniek. - Na pewno mogliśmy trafić gorzej. Ale, tak jak wszyscy podkreślają, na mistrzostwach świata nie ma słabych drużyn. Żeby jednak myśleć o sukcesach to właśnie z takiej grupy teoretycznie najlepiej wystartować, a później w fazie pucharowej, w której zostanie 16 najlepszych zespołów, z każdym rywalem walczyć o zwycięstwo.
- Jaki jest obecnie pana kontakt z piłką nożną?
- Oglądam mecze siedząc przed telewizorem, w którym na okrągło coś ciekawego można znaleźć. Najważniejsze są jednak spotkania z udziałem reprezentacji Polski i Liga Mistrzów. Bardzo się cieszę, że nasza reprezentacja tak dobrze się prezentuje i życzę jej medalu w Rosji. Szczególnie podoba mi się gra Roberta Lewandowskiego, bo to jest klasa sama w sobie. To co prawda nie moja pozycja, ale powiem szczerze, że takiego typowego rozgrywającego, to za bardzo nie widziałem i żałowałem, że „Lewy” nie ma wsparcia. Dlatego między innymi miał taki okres, w którym nie strzelał, bo musiał wracać po piłkę, żeby ją rozgrywać. Ale teraz pojawiło się kilku młodych, utalentowanych piłkarzy, którzy coraz odważniej wchodzą do zespołu jak Piotr Zieliński czy Karol Linetty. Oby podczas mistrzostw wyrośli na gwiazdy. Czekam na to, że ta współpraca z Lewandowskim przyniesie sukces. Oczywiści, Robert umie rozgrywać i może się cofnąć, ale jak on będzie rozgrywał to nie będzie miał kto strzelać, a zdobywanie bramek to jego zadanie.
- Komu kibicuje pan w Lidze Mistrzów?
- Zawsze kibicowałem Barcelonie, ale ostatnio, przez grę Roberta Lewandowskiego, bliższy jest mi Bayern.
- A gdy Robert Lewandowski przejdzie do Realu Madryt?
- To będę kibicował Barcelonie. Od czasu gry w Hiszpanii, zakochałem się w tym klubie, bo to co wyprawiali wtedy kiedy grałem w Osasunie to było niemożliwe. I dalej utrzymują ten niesamowity poziom.
- Można pana zobaczyć na jakichś meczach na trybunach?
- W telewizji jest taki wybór, że nie chce mi się ruszać. Jestem domatorem, a ponieważ mam olimpijską emeryturę to mogę spokojnie żyć i wychowywać dzieci, choć nie wiem czy to dobre słowo, bo dwójka już jest przecież dorosła. Bartosz ma 23 lata, a Nicoletta 22 i choć jeszcze mieszkają z rodzicami to już mają swoje życie. Najmłodsza jest Wiktoria, która ma 16 lat i ona jako jedyna z rodziny gra piłkę. Jest zawodniczką reprezentacji gimnazjum w Brennej. Pomagam jej. Jeżdżę na turnieje, w których występuje, ale o grze w klubie nie myślimy. Na pierwszym miejscu jest nauka.
- Do którego meczu ze swojej kariery najchętniej pan wraca?
- Najlepszy mecz na igrzyskach rozegraliśmy z Włochami, których w grupie pokonaliśmy 3:0. Do tego meczu chętnie wracam i czasem go sobie puszczę, żeby powspominać. Finał też był pamiętny i dobry w naszym wykonaniu, ale przegraliśmy 2:3. Po mojej bramce do 90 minuty utrzymywał się remis 2:2 i wtedy straciliśmy gola. Tego najbardziej mi szkoda.
- A w lidze, albo w reprezentacji był taki mecz życia?
- W reprezentacji 21 lat temu miałem okazję na zabrzańskim stadionie zagrać z Niemcami, którzy wygrali 2:0. Milej wspominam więc remisy 2:2 z Brazylią, czy 1:1 z Hiszpanią, albo zwycięstwo z Urugwajem 1:0. Za dużo jednak tych spotkań w drużynie narodowej nie miałem więc nie ma za bardzo w czym wybierać tym bardziej, że to były tylko spotkania towarzyskie. Za to ze spotkań ligowych najbardziej utkwił mi w pamięci mecz sprzed 26 lat, gdy podejmowaliśmy w Zabrzu Ruch. Chorzowianie po pierwszej połowie schodzili z boiska prowadząc 2:0, ale ostatnie pół godziny należało do nas i wygraliśmy 4:2. Po moim golu wyszliśmy na prowadzenie, a Rysiek Cyroń, zdobywając swoją drugą bramkę przypieczętował zwycięstwo i świętowaliśmy z kibicami, którzy stworzyli fajną atmosferę i zresztą do dzisiaj są z tego znani. Miło także wspominam swojego gola i cały mecz w barwach Legii Warszawa z Rosenborgiem Trondheim, z którym 22 lata temu wygraliśmy w Lidze Mistrzów 3:1.
- Słuchając tych wspomnień można wyczuć, że nie obraził się pan na piłkę, a mimo to nie było pana na zorganizowanym w Polskim Komitecie Olimpijskim spotkaniu drużyny, która 25 lat temu zdobyła wicemistrzostwo olimpijskie. Dlaczego?
- Zaproszenie dotarło, ale ja niechętnie się ruszam z domowego zacisza. Nie obraziłem się na piłkę, nie mam żalu, ale p prost nie lubię takich spotkań. Wolę spokój. Powiem szczerze, że na spotkanie z okazji 40-lecia Podokręgu Skoczów też się nie wybierałem, ale prezes podokręgu Bogusław Walica bardzo nalegał i tak prosił, że nie mogłem odmówić. Przyjechałem, spotkałem kilku znajomych, ale większości nie kojarzyłem.
- Zobaczymy jeszcze kiedyś Ryszarda Stańka na boisku, albo na trenerskiej ławce, czy w roli działacza?
- Raczej nie. Wydaje mi się, że chyba nie, choć jest takie powiedzenie „nigdy nie mów nigdy”. Za dużo było tej piłki w moim życiu w pewnym okresie i postanowiłem, że trzeba od tego odpocząć, ale jeżeli reprezentacja Polski wróci na Stadion Śląski to z przyjemnością wybiorę się na jej mecz.