Śląski ZPN

Ryszard Klaczak liczy na skoczowską młodzież

5/12/2018 15:49

Prezes Beskidu Ryszard Klaczak z obchodzącym 95-lecie skoczowskim klubem związany jest już niemal 65 lat.


- Zacząłem jako 10-latek, czyli w 1954 roku – wspomina Ryszard Klaczak. – Wtedy klub nazywał się Włókniarz Skoczów. Trenowałem i grałem do wieku juniora, bo w ostatnim sezonie juniorskim doznałem bardzo poważnej w ówczesnych latach kontuzji łąkotki. Próbowałem jeszcze wrócić do gry, podczas służby wojskowej w Gliwicach, ale podczas meczu kontuzja się odnowiła i to oznaczało praktycznie koniec piłkarskiej przygody. Przy okazji w wojskowym szpitalu, do którego trafiłem, lekarze uznali, że już się do wojska nie nadaję i po sześciu miesiącach pobytu w koszarach wróciłem do domu, a jednocześnie do mojego macierzystego klubu.

- Od razu został pan działaczem?

- Byłem członkiem klubu, a gdy przy kolejnej próbie powrotu do gry w wieku 25 lat znowu się nie udało zostałem sympatykiem. W wieku 35 lat wróciłem do klubu i zostałem wiceprezesem do spraw inwestycji, bo wtedy budowano boczne boisko koło mostu kolejowego. Od tego czasu do 1992 roku byłem na tym stanowisku i miałem możliwość nadzorowania wielu sportowych skoczowskich inwestycji.

- Kiedy został pan prezesem?

- Pierwszy raz w 1992 roku i byłem nim do 2002 roku. Wtedy pojawili się biznesmeni, którzy weszli do zarządu i przez pierwszy rok jeszcze im towarzyszyłem, ale przy następnych wyborach, zbuntowałem się jako osoba, która nie zgadzała się z wizją klubu roztaczaną przez kolejnego biznesmena, płacącego ogromne pieniądze sprowadzanym zawodnikom i trenerom. Owszem drużyna z klasy okręgowej dotarła do III ligi, ale klub wpadł w finansowe tarapaty i jak poinformowała księgowa miał milionowy dług. Dlatego jako członek klubu zaproponowałem program naprawczy zaczynający się od zawieszenia III-ligowej drużyny i wycofania jej z rozgrywek, żebyśmy mogli spłacić długi i rozpocząć od gry w klasie okręgowej. Nie było jednak na to zgody prezesa więc wycofaliśmy się z klubu, który wkrótce został… likwidowany, bo prezes trafił do aresztu.

- Wtedy wrócił pan do klubu?

- W maju 2009 roku ogłoszono upadłość klubu i zgodnie z przepisami w tej sytuacji żadna z drużyn nie mogła startować w rozgrywkach. Utworzyliśmy więc błyskawicznie nowy klub pod szyldem „09” i przejęliśmy cały sprzęt od syndyka. Najważniejsze było jednak to, że wszystkie drużyny młodzieżowe mogliśmy zgłosić pod nową nazwą i nadal uczestniczyć w rywalizacji prowadzonej przez BOZPN więc nie przerwaliśmy szkolenia.

- A seniorzy?

- Jako nowy klub wystartowaliśmy od klasy B, ale dwa lata później byli już w okręgówce, a w sezonach 16/17 i 17/18 graliśmy w IV lidze. Najistotniejsze jest jednak to, że uporządkowaliśmy sprawy organizacyjne. Szkoda, że sportowo nie udało się nam utrzymać w IV lidze, ale mieliśmy pecha, bo do rundy jesiennej rok temu przystąpiliśmy mocno osłabieni. Dwaj podstawowi zawodnicy, czyli bracia Ihasowie przeszli na sportową emeryturę, a trzeci, czyli Ferfecki, młody talent przeszedł do III-ligowego BKS Stal Bielsko-Biała. Pożegnali się jeszcze z klubem obrońca oraz bramkarz i zespół Mirosława Szymury się rozsypał. Efekt był taki, że w rundzie jesiennej zdobyliśmy tylko 15 punktów, a zimą, dwa tygodnie przed inauguracją zatrudniony wtedy trener uciekł z klubu. Zespół przejął więc prowadzący u nas juniorów skoczowianin Kamil Sornat i choć z jego pracy mogliśmy być zadowoleni to zabrakło punktów, których nie zdobyliśmy jesienią i przez ten zbieg nieszczęśliwych okoliczności jesteśmy dzisiaj w klasie okręgowej.

- Jak podsumuje pan rundę jesienną?

- Znakomita. Jesteśmy liderem z 4-punktową przewagą nad drugim zespołem w tabeli i realizujemy cel sportowy, jakim jest powrót do IV ligi. Oczywiście podsumowanie sezonu nastąpi w czerwcu, ale już teraz możemy być zadowoleni, bo dopiero w 15 meczu doznaliśmy pierwszej porażki. Rezerwy Rekordu pokazały nam, a raczej potwierdziły, bo wiedzieliśmy o tym, gdzie mamy słabe punkty i wiemy, że zimą musimy uzupełnić skład. Powiedzieliśmy sobie bowiem tak, że jeżeli chcemy grać w IV lidze z powodzeniem to musimy mieć drużynę gotową już w rundzie wiosennej. Czyli ci, którzy zdobędą mistrza mają już być gotowi do walki na wyższym szczeblu.

- Myślicie o III lidze?

- W światku piłkarskim mówi się: Powiedz ile masz kasy, a ja ci powiem gdzie możesz grać. Mamy jednak inny skarb. W klubie jest bardzo dużo młodzieży, bo w grupach szkoleniowych trenuje około 140 chłopców od 5 lat zaczynając. W rozgrywkach uczestniczy siedem zespołów od orlika, przez młodzika i trampkarza po juniorów, prowadzonych przez wykwalifikowanych trenerów. O tym, że ta praca jest dobra świadczą nie tylko wysokie miejsca w tabelach, ale przede wszystkim to, że do szerokiej kadry, naszpikowanej wychowankami i skoczowianami trafia co roku od dwóch do czterech zawodników, a w meczach na boisku jest dwóch-trzech młodzieżowców, a czasem nawet juniorów. Myślę, że to jest właściwa struktura i mocny fundament klubu. Finansowo też jesteśmy na prostej drodze, bo na koniec listopada nie mieliśmy już żadnych rachunków do zapłacenia, tylko trochę kasy „na górce”.

- Jak układa się wam współpraca z miastem?

- Super. Efektem tej współpracy są inwestycje, które już zostały wykonane w poprzedniej kadencji i te, które są w planach na najbliższe lata. Mamy nawadnianie boisko, krytą trybunę, nowoczesne toalety, oświetlone boisko treningowe, oświetlone boisko ze sztuczną nawierzchnią i certyfikatem PZPN do II ligi młodzików więc tam są wszystkie zajęcia grup młodzieżowych. To są obiekty Skoczowskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji, a my z nich korzystamy za symboliczną opłatę. Do tego dochodzi basen w zasięgu wzroku, patrząc z boiska, a więc można pływać i korzystać z sauny oraz jacuzzi, a niedaleko „odkryliśmy” jeszcze baseny solankowe w Ustroniu. Odnowę można więc zaplanować kompleksową i na najwyższym poziomie. Natomiast w planach miasta są jeszcze remont pawilonu, a więc będą nowoczesne szatnie z sauną, siłownią i wszystkimi udogodnieniami do piłkarskiego rozwoju.

- Ile czasu poświęca pan na działalność w klubie?

- Jestem emerytem czyli mam czas. Do południa oraz wieczorem jestem w klubie, czyli żyję aktywnie i cieszę się, bo aktywność przedłuża życie. Przykładem jest Teofil Krzywoń, który dożył 94 lat. Zmarł w przeddzień naszego ostatniego meczu w tym roku. Był trenerem i gospodarzem przez 50 lat. W czasach gdzie sprzęt trzeba było naprawiać szył piłki, kleił dętki, cerował getry, zszywał koszulki, kleił buty i wymieniał tulejki do których wkręcało się korki. Myślę, że dzisiejsi zawodnicy nie mają nawet pojęcia, że kiedyś tak się właśnie przygotowywało sprzęt. Ale tak kiedyś było. Dzisiaj są już jednak inne czasy, których symbolem jest na przykład nasz hymn wykonany pierwszy raz na uroczystości jubileuszu 95-lecia przez Kapelę Maliniorze. Wszystko to jest możliwe dzięki zaangażowaniu ludzi działających w klubie, zarządowi, wolontariuszom, naszej działalności gospodarczej i sponsorom. Dlatego z optymizmem możemy spoglądać w przyszłość, w której już niebawem czeka nas 100-lecie.