- Jest mi bardzo miło - mówi Michał Szczyrba. - Ktoś może powiedzieć, że to jest tylko okręgówka, ale ja naprawdę bardzo się cieszę, że zostałem doceniony. Dlatego bardzo chciałem podziękować: działaczom z zarządu Beskidu, że zaufali mi, trenerowi Kamilowi Sornatowi i kolegom z drużyny, w której bardzo dobrze mi się grało. Stworzyliśmy fajną ekipę i mimo trudnego sezonu możemy być zadowoleni.
- Komu dedykuje pan ten tytuł?
- Lista jest... kilkuosobowa. Na pierwszym miejscu wymienię żonę. Ewka i moi rodzice są praktycznie na każdym meczu i dopingują mnie także do pracy na treningach. Teściowie też czasem przyjeżdżają, ale tata jeździ też na wyjazdy i nawet na sparingi. Ma na imię Andrzej i w młodości grał w Morcinku Kaczyce, a później postawił na naukę i teraz mówi, że żałuje, bo mógł grać dłużej. Dlatego żyje moim graniem i motywuje mnie, a w moim wieku, bo niedługo będę już miał przecież 34 lata, taka motywacja jest bardzo potrzebna. Mam jeszcze specjalną dedykację, bo ten cały mój sukces, to mistrzostwo, awans i indywidualne wyróżnienie chcę zadedykować moim dwóm kolegom, których niestety nie ma już wśród nas. Praktycznie od dziecka się z nimi wychowałem i graliśmy gdzie tylko się dało przez wiele lat. Mój trochę starszy kuzyn Przemek i bardzo dobry kolega, rówieśnik, Sebastian, zginęli na kopalni w pracy. Przemek rok temu, a Sebastian w tym roku. Przeżyliśmy wspólnie wiele wspaniałych chwil i na boisko, i poza nim. Dlatego w takim dla mnie radosnym momencie wspominam ich, bo mi ich brakuje.
- Który mecz z minionego sezon u najbardziej utkwił panu w pamięci?
- Dużo było fajnych, udanych spotkań, ale wygrana 2:0 w przedostatniej kolejce na wyjeździe z Czarnymi-Góralem w Żywcu, zapewniła nam mistrzostwo. Wszystko się dobrze ułożyło, bo prowadziliśmy już po pierwszej połowie i udało mi się też tam zdobyciem bramki pomóc drużynie. Najważniejsze było jednak to, że przez cały sezon cieszyłem się grą i praktycznie nie było złych momentów. Fajnie się grało, bo w każdej formacji byli zawodnicy, którzy potrafią grać, a ja lubię techniczną piłkę i miałem z kim "poklepać". Jednego zawodnika nie chcę wyróżniać, bo grupa tych, z którymi się rozumiemy jest spora. Na początku musieliśmy się trochę dograć, ale z każdym meczem rozumieliśmy się lepiej. Odzyskałem radość z grania, bo ostatni sezon w III lidze był już dla mnie ciężki. Praca na kopalni, na dole, w połączeniu z treningami powodowała, że kolana dawały o sobie znać. W tym sezonie zmieniły się jednak obciążenia i nie czułem bólu.
- Jest pan skoczowianinem?
- Jestem wychowankiem Morcinka Kaczyce, ale jako 19-latek trafiłem do Beskidu Skoczów, z którego w połowie trzeciego sezonu, czyli na początku 2008 roku, przeszedłem do Piasta Gliwice. Miałem okazję grać w I lidze i strzelić w niej ładnego gola na 1:0, w wygranym 2:0 meczu ze Stalą Stalowa Wola oraz świętować z gliwickim zespołem awans do ekstraklasy. Zaliczyłem w niej dwa występy: w Poznaniu przeciwko Lechowi i w Warszawie przeciwko Legii. Wyjście w podstawowym składzie w takim meczu to było duże przeżycie. W Poznaniu wychodziłem na boisko ramię w ramię z Robertem Lewandowskim. Później była jeszcze runda II-ligowej w Pogoni Szczecin i przeprowadzka do III-ligowego Pniówka, w którym spędziłem osiem i pół roku. A teraz znowu wróciłem do Skoczowa. Mieszkam w Iskrzycznie, gdzie kupiliśmy z żoną dom i urządzamy go. Na boisko w Skoczowie mam 4 kilometry. Spodziewamy się córeczki, która ma przyjść na świat w październiku, bo żona jest w szóstym miesiącu ciąży. I to kolejny mój sukces w tym sezonie.
- Macie już plan na następny sezon?
- Rozmowy w klubie trwają i czekamy na decyzje zarządu i na to kto przyjdzie. IV liga stawia przed drużyną dużo wyższe wymogi niż okręgówka i każdy sobie z tego zdaje sprawę. Ekipę mamy fajną, ale wzmocnienia są potrzebne i każdy sobie z tego zdaje sprawę. Ja jestem gotów spróbować, choć godzenia pracy na kopalni z grą w piłkę na IV-ligowym poziomie pewnie łatwe nie będzie.