- Śląski Związek Piłki Nożnej ma już 100 lat, a jako człowiek zbliżający się do 49 urodzin, cieszę się, że mogę uczestniczyć w obchodach tak zacnego jubileuszu – mówi Ryszard Staniek. – Czuję się zaszczycony, że zostałem zaproszony i życzę jubilatowi samych sukcesów oraz kolejnych okrągłych rocznic i obyśmy jak najwięcej z nich dożyli.
- Które wydarzenie z minionego stulecia Śląskiego Związku Piłki Nożnej jest panu najbliższe?
- Tych najpiękniejszych chwil nie miałem okazji przeżywać, bo urodziłem się w 1971 roku, a największy sukces – czyli awans Górnika Zabrze do finału europejskich pucharów – miał miejsce w 1970 roku. Na żywo więc tego nie mogłem zobaczyć, ale oglądałem później i urywki tych legendarnych spotkań półfinałowych z AS Roma czy finału z Manchesterem City. Miałem też okazję, grając w Górniku, spotkać tych ludzi, którzy wtedy byli na ustach całej Polski i śpiewano o nich piosenki. Stanisław Oślizło, który strzelił gola w wiedeńskim finale, przez trzy lata był moim drugim trenerem. A gdy wychodził czasem z nami do gry w tych swoich „pepegach” to niejednego, ponad 30 lat młodszego, nawet reprezentanta Polski, potrafił zawstydzić. W walce o górną piłkę nikomu nie dawał szans.
- A jaki moment zapamiętał pan jako zawodnik?
- W porównaniu ze swoimi poprzednikami – złotymi medalistami olimpijskimi czy 8-krotnymi mistrzami Polski i 6-krotnymi zdobywcami Pucharu Polski – moje osiągnięcia są bardzo skromne. Mam tylko wicemistrzostwo olimpijskie czy wicemistrzostwo Polski. Mówię „tylko”, bo mieliśmy potencjał na mistrza, ale to Zagłębie Lubin sięgnęło po tytuł – w okolicznościach, o których przy święcie może lepiej nie mówić. Trzeba jednak powiedzieć, że też miało dobrą pakę.
- Czy utrzymuje pan kontakt z kolegami z boiskowych występów? Jerzy Brzęczek jest trenerem reprezentacji Polski…
- Nie. Praktycznie z żadnym z kolegów z tamtych czasów nie jestem „na łączach”. Numery telefonów się pozmieniały… Jestem jednak pełen uznania dla tego co Jurek Brzęczek osiągnął i co robi. Myślę, że sobie poradzi, choć krytykują go ostro. Nie wiem dlaczego tak jest i komu to służy? Awansowali bez problemu i wynikiem się broni. Potrzebuje czasu żeby ta jego praca przyniosła efekty w postaci gry. Przecież na zgrupowaniach miał tylko kilka dni na zajęcia z drużyną, którą na dłużej będzie miał przed i w trakcie mistrzostw Europy. Wierzę, że dobrze to wykorzysta i będziemy się mogli cieszyć z wyników i gry naszej drużyny narodowej. Wydaje mi się, że trzeba mu prostu dać święty spokój. Niech sobie spokojnie robi to co zaplanował, a ocenimy go po mistrzostwach.
- Jak układała się wasza współpraca na boisku?
- Bardzo dobrze. W olimpijskiej reprezentacji Polski graliśmy w pomocy obok siebie, a dwie bramki na hiszpańskich boiskach strzeliłem po jego podaniach. Nie było między nami konfliktów. Ja jestem bezproblemowy, a on ma taki przywódczy charakter, ale dogadywaliśmy się także w krótkim wspólnym epizodzie w Górniku Zabrze oraz w drużynie narodowej.
- Czym się pan obecnie zajmuje?
- Niczym. Mieszkam w Brennej. Najmłodsza córka Wiktoria ma już 18 lat więc dziećmi już się nie zajmuję. Cieszę się natomiast wnukami. Mam dwójkę, bo syn Bartosz i starsza córka Nikoletta obdarzyli mnie piłkarskim narybkiem. Jeden ma dwa tygodnie, a drugi rok. Obaj są pod moim skrzydłami więc za jakiś czas być może Łukasz Staniek i Antoś Hołomek pojawią się w składach. Ale to dopiero przyszłość, a mój dzień dzisiejszy polega na siedzeniu w domu. Oglądam mecze, ale powiem szczerze, że na polską ligę patrzę rzadko. Najchętniej włączam telewizor na Ligę Mistrzów oraz często na mecze Bayernu. Na żywo natomiast patrzę na występy A-klasowego Beskidu Brenna. Do gry mnie ciągnie. Już się dość nabiegałem i nakopałem. Niech teraz robią to inni.