- Jestem wychowankiem Błyskawicy – mówi Mariusz Saltarius. - W niej zaczęła się moja piłkarska przygoda gdy byłem dzieckiem. Ponieważ mam dwóch starszych braci Łukasza i Tomka, którzy chodzili na treningi więc ja, razem z bratem bliźniakiem Mateuszem, który teraz jest grającym trenerem A-klasowego Orła Zabłocie, poszedłem ich śladem. Można powiedzieć, że kontynuowaliśmy rodzinne tradycje, bo tata też grał w piłkę w Błyskawicy, która trafiła mnie prosto w serce. W sumie jestem już w naszym klubie prawie 25 lat, bo od siódmego-ósmego roku życia chodziłem na boisko, a piłka w moim życiu obecna była już od momentu, w którym zacząłem chodzić. Kopaliśmy z braćmi za domem, graliśmy „domowe” i „podwórkowe” mecze. Gdy tylko wracaliśmy ze szkoły wyciągaliśmy piłkę i rozwijaliśmy się na własną rękę, bo ćwierć wieku temu nie było szkółek czy akademii albo indywidualnych zajęć dla dzieci. A nam ciągle było mało więc często po zakończeniu meczu trampkarzy umawialiśmy się z kolegami, żeby jeszcze pograć i wszystko obracało się wokół piłki.
W zespole seniorów Błyskawicy Mariusz Saltarius zadebiutował jeszcze jako junior.
- Nie pamiętam roku, ale w tamtych latach rozgrywane były mecze o Puchar Burmistrza w naszej gminie i razem z bratem awansowaliśmy do pierwszej drużyny, która grała wtedy w klasie A – wspomina Mariusz Saltarius. - Pamiętam jednak, że graliśmy z Orłem Zabłocie. Najbardziej utkwiło mi w pamięci, że krótkie rękawy w koszulkach sięgały nam do nadgarstków i że Mateusz strzelił w tym meczu gola. Natomiast najbardziej pamiętny dla mnie mecz w seniorskiej drużynie przyszedł dużo później. 26 października 2019 roku graliśmy w Żabnicy i wygraliśmy 4:1, a ja strzeliłem trzy gole. To był mój pierwszy hat trick tym i jako zawodnik grający zawsze w obronie czułem się naprawdę wyjątkowo. Na pewno szczególne uczucie towarzyszyło także naszemu awansowi do IV ligi, bo początek sezonu mieliśmy nie za ciekawy. Zaczęliśmy od porażki w Puńcowie, a w następnym meczu przegraliśmy u siebie z Beskidem Skoczów. Do tego doszła jeszcze domowa „wpadka” w czwartym meczu z Borami Pietrzykowice i praktycznie od początku musieliśmy gonić. Wygraliśmy 15 spotkań z rzędu, ale Tempo też zdobywało punkty, a w dodatku 27 kwietnia puńcowianie przerwali naszą passę i wygrywając na naszym boisku 3:1 znowu nam uciekli. Nie poddaliśmy się jednak i wygrywając 10 ostatnich meczów pokazaliśmy, że w piłce nożnej trzeba walczyć do końca. Chwała drużynie, że nikt się nie poddał i z takim nastawieniem wchodzimy też do IV ligi. Będzie to na pewno ciężki orzech do zgryzienia. Beniaminkowi zawsze jest trudno, a wystarczy, że popatrzymy na terminarz i nasze cztery pierwsze mecze z czołowymi zespołami poprzedniego sezonu. My jednak cieszymy się z tego, że będziemy się mogli sprawdzić na wyższym poziomie. Dla mnie, człowieka całe życie grającego w Drogomyślu, taka możliwość gry na wyższym szczeblu zawsze była motywacją i teraz jest tak samo.
Kibice w Drogomyślu historyczny awans do IV ligi przyjęli z ogromną radością.
- Na ostatni meczu, decydującym o awansie, padł rekord frekwencji – przypomina Mariusz Saltarius. - Poprzedni zanotowaliśmy gdy wiosną w 2018 roku w przedostatniej sezonu kolejce graliśmy z KS Wisła, z którą walczyliśmy o awans. Wygraliśmy 4:1 i wtedy też była euforia. Teraz też ta publiczność, doping i emocje sprawiły, że pokonaliśmy Wisłę Strumień 4:0 i mogliśmy się cieszyć. Przeżycie było bardzo fajne, bo dla takich spotkań i dla takich chwil gra się w piłkę. Na początku to nawet tak nie docierało do człowieka to co się stało, ale kiedy już emocje opadły to ta koszulka z napisem „Awans jest nasz” sprawiła, że pojawiło się poczucie, że zrobiliśmy coś niezwykłego w historii klubu i Drogomyśla.
Sezon 2021/22 w pamięci Mariusza Salteriusa zapisze się szczególnie nie tylko z piłkarskiego powodu.
- Siedem miesięcy temu cieszyliśmy się z żoną z narodzin córeczki – dodaje Mariusz Saltarius. - Kaja lubi sport i nigdy nie miała nic przeciwko mojemu graniu, a nawet zawsze mnie wspierała, ale teraz gdy pojawiła się Nela trzeba się mocniej starać, żeby życie rodzinne i sportowe pogodzić z obowiązkami w pracy, bo pracuję w firmie KTS Drogomyśl, należącej do naszego Prezesa. Życiowe doświadczenie, bo mam już 32 lata pozwala jednak sobie to wszystko poukładać, ale z drugiej strony ten wiek daje także do myślenia jak długo można jeszcze grać – szczególnie na takim poziomie na jaki się teraz wdrapaliśmy. Tym bardziej, że jestem za tym, żeby młodzież wchodziła do gry, bo to dla niej jest szansa na pokazanie się na boisku, a mamy utalentowanych chłopców z Drogomyśla braci Szołtysów czy Dawida Wałaskiego. Na pewno jednak nie oddam swojego miejsca w zespole, natomiast będę się cieszył jeżeli ktoś okaże się lepszy ode mnie i będę mógł zejść z boiska ze świadomością, że drużyna jest silniejsza. Walczył będę jednak mocno, bo tak już jestem nauczony, że ambicja zawsze jest na pierwszym miejscu.