Piłkarze

Adrian Sikora

4/12/2017 14:17

Adrian Sikora na spotkaniu z okazji jubileuszu 40-lecia Podokręgu Skoczów został uhonorowany brązową odznaką Śląskiego Związku Piłki Nożnej.


- Podokręg Skoczów to dla mnie matecznik - mówi Adrian Sikora. - Moja piłkarska droga zaczęła się w Czantorii Nieorodzim, a później przez Kuźnię Ustroń i Beskid Skoczów wiodła do Bielska-Białej, gdzie wywalczyłem awans na zaplecze ekstraklasy i z Podbeskidzia po rundzie jesiennej, w której strzeliłem 6 goli, trafiłem do Górnika Zabrze. Bez tego początku nie byłoby więc występów w reprezentacji, przeprowadzki do Dyskobolii Groclinu Grodzisk Wielkopolski, z którą dwa razy wywalczyłem Puchar Polski i Puchar Ekstraklasy oraz grałem w europejskich pucharach z FC Girondins de Bordeaux, czy RC Lens, po których wyruszyłem za granicę. Dlatego gdy po grze w Hiszpanii i na Cyprze wróciłem do Polski, a przez Podbeskidzie, Piasta Gliwice i Nadwiślana Góra wróciłem do Kuźni, z którą wywalczyłem awans do IV ligi, to mogę powiedzieć, że moja piłkarska historia zatoczyła koło.

- Wraca pan pamięcią do początków kariery?

- Oczywiście, bo to były piękne lata. Człowiek był młody i miał marzenia, które realizował krok po kroku. Z grającej w okręgówce Kuźni przeszedłem do IV-ligowego Beskidu, a z niego do występującego w III lidze BBTS Ceramed, bo tak się wtedy nazywało Podbeskidzie. Zaliczyłem więc każdy szczebel piłkarskiej drabinki. W Beskidzie, którego działacze pozyskali mnie po rozmowach z kierownictwem klubu z Ustronia, jeszcze nie byłem jednak zawodowym piłkarzem. Prezes skoczowskiego klubu Marek Bylica, z którym teraz mam okazje grywać w tenisa, był moim pracodawcą. Zatrudnił mnie w swojej firmie i robiłem anteny satelitarne. Przez osiem godzin stałem przy prasie i wkładałem blachę, naciskałem guzik, a następnie wyciągałem gotowy już element i układałem. Za to dostawałem wypłatę, a treningi i mecze wypełniały mi wolny czas. Wstawałem skoro świt, bo o szóstej rano już trzeba było pracować i maluchem zbierałem po drodze kolegów, którzy też meldowali się w pracy. Nawet ostatnio wspominaliśmy ze śmiechem, że w piątkę mieściliśmy się w małym fiacie. Początki nie były więc łatwe i nikt mi nie dał od razu zawodowego kontraktu piłkarskiego, a pieniądze nie spadły mi z nieba. Dlatego tak bardzo później szanowałem sobie to do czego udało mi się dojść na boisku, a z kolegami z tamtych lat utrzymuję kontakty i miło wspominam swoje piłkarskie początki.

- Jakie ma pan plany na "popiłlarską" przyszłość?

- Na razie gram w Kuźni Ustroń i jako beniaminek IV ligi jesteśmy wśród drużyn, które wiosną będą musiały walczyć o utrzymanie. A kiedy przestanę już grać to chyba nie będę działaczem. Raczej zostanę na boisku jako trener. Mam na razie dyplom UEFA C, czyli licencję, która pozwala mi pracować z młodzieżą, bo w Ustroniu razem z Konradem Palą w Kuźni otworzyliśmy piłkarskie przedszkole i pracujemy z dziećmi od 3 lat, którym oferujemy zabawę z elementami piłki nożnej. Następne nasze grupy treningowe to roczniki 2011-2012 i 2009-2010, a w sumie mamy prawie setkę chętnych, bo wyniki naszej reprezentacji sprawiły, że mamy boom na piłkę.

- Ma pan następców?

- Mateusz ma 11 lat, Łukasz 8, a Jaś 4 latka. Najstarszy syn nie garnie się do treningów, ale średni i najmłodszy chodzą na zajęcia w moich grupach. Mogę nawet powiedzieć, że Łukasz ma "podwójne doładowanie" i za brata i za tatę. Widać u niego talent i może coś z tego będzie. A jeżeli faktycznie zostanie piłkarzem to będę bardzo szczęśliwy, bo piłka nożna, choć czasem daje też "popalić", to może dać więcej radości niż ktokolwiek jest sobie w stanie wyobrazić.