Śląski ZPN

Eugeniusz Lerch wspomina gola sprzed 59 lat

20/11/2017 18:35

Urodzony 15 lutego 1939 roku chorzowianin Eugeniusz Lerch jest jednym z legendarnych zawodników Ruchu Chorzów, w którego barwach od 1957 do 1967 rozegrał 199 spotkań w ekstraklasie, strzelając 85 goli i zdobywając mistrzostwo Polski w 1960 roku.


Gdy opuścił swój macierzysty klubu trafił do ROW Rybnik i tam w ekstraklasie zanotował 95 występów, w których zdobył 21 bramek, a do tego w rocznym pobycie na zapleczu ekstraklasy okazał się królem strzelców.

- Jak pan zareagował na nominację do Klubu Wybitnego Piłkarza Śląska, którą przed meczem Ruchu Chorzów ze Stalą Mielec na murawie chorzowskiego stadionu wręczyli panu prezes Ślaskiego Związku Piłki Nożnej Henryk Kula i Przewodniczący Klubu Wybitnego Piłkarza Śląska Stanisław Oślizło?

- Była to dla mnie bardzo miła niespodzianka – mówi Eugeniusz Lerch. - Jestem zaskoczony, że spotkało mnie takie wyróżnienie i nie ukrywam, że się cieszę. To bardzo dobrze świadczy o nowym kierownictwie Śląskiego Związku Piłki Nożnej, które pamięta o tych zawodnikach, którzy tworzyli historię śląskiej i polskiej piłki nożnej.

- Jest pan częstym gościem na stadionie Ruchu?

- Jestem na każdym spotkaniu rozgrywanym na stadionie przy ulicy Cichej. Kibicuję bardzo mocno moim następcom, życząc im, żeby w tym sezonie utrzymali się w I lidze, a w następnym, wrócili do ekstraklasy i na 100 lecie klubu, czyli w 2020 roku byli znowu tam gdzie jest miejsce Ruchu.

- Który mecz ze swoich ligowych występów wspomina pan najchętniej?

- Jako piłkarz taki wyjątkowy mecz rozegrałem w Opolu z Odrą, która wtedy nazywała się Budowlani. To było w 1958 roku, czyli w moim drugim sezonie wśród seniorów. Po pierwszej połowie przegrywaliśmy 0:1, ale gdy po przerwie zaczęliśmy grę od środka od razu dostałem piłkę od Gerarda Cieślika i ruszyłem na przebój. Wykiwałem pięciu rywali włącznie z Henrykiem Brejzą, reprezentantem Polski, który grał na stoperze. Na koniec tej solowej akcji wbiegłem w pole karne i pokonałem Konrada Kornka, który także występował później w drużynie narodowej. W ten sposób ustaliłem wynik meczu, który zakończył się remisem 1:1. Wtedy nie było takich dokładnych pomiarów jak teraz, ale myślę, że to był najszybszy gol w polskiej ekstraklasie strzelony po przerwie. Do tej akcji najchętniej wracam pamięcią i zastanawiam się jak to było możliwe.

- A jako kibic, który mecz wspomina pan najczęściej?

- Pamiętny był mecz z 1975 roku w ćwierćfinale Pucharu Europy Mistrzów Krajowych. Ruch prowadził już na swoim boisku 3:0 z Saint-Etienne, po golach Zygi Maszczyka, Jasia Benigiera i Bronka Buli z karnego, ale po godzinie gry mistrzowie Francji strzelili pierwszego gola, a w końcówce drugiego. Te dwa trafienia okazały się ważne, bo w rewanżu Ruch przegrał 0:2 i nie awansował do półfinału, a był naprawdę blisko, bo grał bardzo dobrze.

- Co pan robi na co dzień?

- Cieszę się emeryturą i rekreacyjnie uprawiam sport. Pływam i jeżdżę na rowerze, a czasem na nartach. Żałuję trochę, że nikt z rodziny nie poszedł moim śladem i nie został piłkarzem tylko wszyscy zajęli się... ekonomią (śmiech). Na szczęście synowie starszy Janusz i młodszy Leszek są zdrowi, a ich rodziny, bo mam czworo wnucząt, czyli trzy wnuczki i jednego wnuka, też potrafią dbać o siebie. Wnuczka Magda, czyli córka Janusza uprawiała szermierkę. Jeździłem nawet na jej zawody, ale zrezygnowała z uprawiania sportu, bo wybrała architekturę i tej kontynuacji mojej sportowej pasji czasem mi u najbliższych brakuje, ale nie narzekam tylko cieszę się, że są zadowoleni i szczęśliwi.