Śląski ZPN

Zawodnik, trener, działacz czyli fundament 70-letniego LKS Pokój Sadów

9/07/2019 15:38

Bez takich ludzi jak Mirosław Pietrzak w LKS Pokój Sadów piłka nożna w naszym regionie nie miałaby ani historii, ani teraźniejszości, ani przyszłości.


- Miałem naście lat gdy zaczynałem przygodę z piłką nożną - mówi 48-letni Mirosław Pietrzak. - Jestem sadowianinem. Tu się urodziłem i wychowałem oraz do dzisiaj tu mieszkam i gram. Po krótkim pobycie w drużynie juniorów szybko trafiłem do seniorskiego zespołu i jeszcze przed osiemnastymi urodzinami wszedłem do pierwszej drużyny, z którą w 2001 roku awansowałem do klasy okręgowej i ten jedyny nasz sezon na tym szczeblu też zaliczyłem. Niewiele nam zabrakło do utrzymania, bo zagraliśmy naprawdę sporo fajnych spotkań, ale poprzegrywaliśmy je w końcówkach i w efekcie zabrakło nam 4 punktów do pozostania na tym szczeblu. Spadliśmy jednak i od tego czasu, z dwuletnią przerwą na grę w klasie B, praktycznie możemy powiedzieć, że "należymy" do klasy A Podokręgu Lubliniec.

- Który mecz wspomina pan najmilej?

- To było spotkanie z sezonu, w którym weszliśmy do okręgówki. Naszym trenerem był wtedy trener Ireneusz Sukiennik, a przedostatni mecz graliśmy na wyjeździe z Promieniem Glinica. Zwycięstwo dawało nam awans, ale po pierwszej połowie przegrywaliśmy 0:3, a na początku drugiej połowy, mimo ostrej reprymendy w szatni, straciliśmy czwartą bramkę. Mimo to wygraliśmy 5:4. To co się stało w ostatnich 25 minutach, czyli od strzelenia pierwszej bramki do ostatniego gwizdka, było niesamowite. Gospodarze nie potrafili wyjść ze swojej połowy, a my okazaliśmy się niezwykle skuteczni i wracaliśmy do domu ze świadomością, że nikt już nam awansu nie wydrze.         

- Jaka jest pana rola w klubie?

- Grałem i nadal grywam, choć ostatnio, z racji urazów,  już raczej sporadycznie, na pozycji środkowego pomocnika. W ostatnim meczu minionego sezonu, na wyjeździe z LKS Błękitni Herby, rozegrałem 45 minut i schodziłem na przerwę ciesząc się z trzech asyst i z tego, że prowadziliśmy 4:2. Ostatecznie wygraliśmy ten mecz 7:4. Gdy spadliśmy do klasy B, w trudnych dla klubu chwilach, zostałem grającym trenerem i mogę się pochwalić awansem. Prowadziłem też zespoły młodzieżowe oraz jestem sekretarzem. Nie wiem czy dodawać do tego, że cała trójka moich dzieci, dwóch synów i córka, też grała w LKS Pokój Sadów, ale faktem jest, że wybiegałem na boisko razem ze swoimi synami, a córka była moją podopieczną.

- Jak się zostaje działaczem w takim klubie jak LKS Pokój Sadów?

- Jako zawodnik byłem też zaangażowany przy codziennych sprawach, a roboty w klubie jest tyle, że dla każdego chętnego wystarczy. Wtedy nie byłem jednak w zarządzie. Wszedłem do niego z dwadzieścia lat temu, a od kilkunastu lat jestem sekretarzem, który przerabia tę całą papierologię. Jest jej sporo i choć to "tylko" klasa A, trzeba na to poświęcić tyle czasu jakby się prowadziło firmę.

- Jak na to reaguje rodzina?

- Żona Ewelina nie interesuje się sportem i czasem nie rozumiała tego co mnie tak ciągnie na boisko i do klubu, ale rok temu obchodziliśmy już 25-lecie małżeństwa i udało się nam to wszystko poukładać. Najstarszy syn Daniel bronił w naszym zespole, ale już awansował i to dosłownie, bo jest... oficerem w krakowskiej jednostce. 19-letni Maksymilian jest bramkarzem w kadrze naszego seniorskiego zespołu, a 14-letnia Michalina do wieku orlika trenowała w naszym klubie. Zrezygnowała gdy została mocno i na pewno niechcąco trafiona piłką w twarz przez 4 lata starszego rywala. Na mecze jednak przychodzi i kibicuje bratu i tacie, który mimo zbliżających się 50 urodzin nie zamierza kończyć boiskowych występów o ile oczywiście zdrowie pozwoli.

- Udaje się to wszystko pogodzić z pracą?

- Tak. Pracuję w lublinieckiej firmie EthosEnergy Poland S.A. i po pierwszej zmianie wracam do domu i mogę się udzielać w klubie. Teraz przede mną kolejne zadanie, bo staramy się ruszyć z drużyną juniorów, która rozsypała się w połowie poprzedniego sezonu. Chcemy od jesienie znowu skompletować zespół i zbudować juniorskie zaplecze. Na razie spotykam się z chłopakami raz w tygodniu i mam nadzieję, że już od sierpnia przejdą pod opiekę trenera, z którym wystartują w nowym sezonie.

- Jaki cel zarząd 70-latka wyznaczył sobie po jubileuszu?

- Awans do klasy okręgowej z jednej strony kusi, ale z drugiej strony zdajemy sobie sprawę, że finansowo byłby to dla nas mocny przeskok. W dodatku po ostatnim sezonie z klasy okręgowej częstochowsko-lublinieckiej spadło tyle naszych drużyn, że lubliniecka klasa A będzie miała wysoki poziom. Sparta Lubliniec, Warta Kamieńskie Młyny, Orzeł Psary-Babienica i wcześniej zdegradowane LKS Sieraków Śląski czy Mechanik Kochcice w naszym regionie to są firmy. Będzie więc z kim walczyć. Szkoda tylko, że w tym gronie nie ma Dragona Rusniowice, który od kilku ładnych lat gra w klasie B. To nasz najbliższy rywal i od dziada pradziada z nim zawsze toczyliśmy sportowe "święte wojny", którymi żył cały region.

- Czy w LKS Pokój Sadów grają sami sadowianie?

- Nie. Proporcje są takie pół na pół, a nawet więcej ludzi mamy z zewnątrz. Dlatego ten zespół juniorów, w którym nasi młodzi zawodnicy przygotują się do gry w seniorach jest nam bardzo potrzebny. Kilku już się przymierza do pierwszej drużyny, ale ten okres przechodzenia z juniora do seniora jest bardzo trudny i wszyscy mają z tym problemy. W Sadowie mieszka około 1500 ludzi więc zdajemy sobie sprawę z tego, że wszyscy młodzi w piłkę grać nie będą, a w dodatku widać, że mamy niż demograficzny. Pamiętam z moich dziecięcych lat, że "bajtli" na placu było mnóstwo i choć nie było warunków, to w piłkę grało się od rana do wieczora, bo nie było innych atrakcji. Teraz dzieci i młodzież mają co robić i sport schodzi na drugi plan, choć warunki są dużo lepsze. Cała nadzieja w tych zapaleńcach, którzy pokonują te problemy. U nas w zarządzie jest taka piątka, która działa i każdy odpowiada za swój fragment, dzięki czemu wszystko się jakoś składa w jeden obraz.  

- Jak się układa współpraca z władzami samorządowymi?

- Boisko jest własnością gminy, a my jesteśmy dzierżawcą i współpraca z władzami, choć w różnych kadencjach, różne były zapatrywania wójtów na sport, nieźle się na układa. W Gminie Koszęcin jednak sporo jest do zrobienia choćby pod względem infrastruktury sportowej, bo sąsiednie gminy pod tym względem trochę nam uciekły. Sporo musieliśmy więc robić sami, czyli pozyskiwać środki na materiały i pracować społecznie. Zrobiliśmy trybuny, wykorzystując krzesełka zdemontowane na Stadionie Śląskim. Pomalowaliśmy je na barwy klubowe i mamy wygodny sektor. Prezes Wojciech Czerwiński ma takich charakter, że jak go wyrzucą drzwiami to wejdzie oknem i wywalczył w gminie ogrodzenie boiska. Dociągnęliśmy na boisko prąd i wodę. Chcemy na treningowym boisku, z którego korzystają głównie grupy młodzieżowe, zrobić coś w stylu Orlika, żeby mieć całoroczny oświetlony obiekt, z którym byłoby łatwiej działać klubowi po siedemdziesiątce.