Śląski ZPN

Radosław Gilewicz dołączył do 50-latków

24/05/2021 17:54

Radosław Gilewicz na piłkarską imprezę charytatywną „Urodziny Gwiazd” dotarł już po ostatnim gwizdku sędziego i świeżo upieczony 50-latek nie zdołał zasilić zespołu Reprezentacji Śląska Oldbojów.


- Ten mecz z racji zawirowań sanitarnych był przekładany, a ja sześć tygodni temu zarezerwowałem sobie urlop w takim terminie, żeby 50. urodziny spędzić wspólnie z żoną – wyjaśnia Radosław Gilewicz. - Miało to być połączone z dużym party i koleżeńskim meczem piłkarskim, na który chciałem zaprosić około 70 ludzi, z którymi grałem i których przyjaźń sobie nadal bardzo cenię, ale pandemia pokrzyżowała moje pomysły. Zostało mi więc typowo rodzinne świętowanie tego wyjątkowego dnia. Dlatego postanowiłem razem z żoną pojechać na urlop. Pech chciał, że akurat impreza w Czeladzi została przełożona na 23 maja, a ja na ten dzień, na godzinę 15.30 miałem zaplanowane lądowanie w Polsce. Szybko udało mi się przejść przez testy i błyskawicznie dołączyłem do kolegów, ale niestety mecz się już zakończył. Mówię niestety, bo nie dałem im rady pomóc na boisku, ale nie chciałem sprawić zawodu organizatorom imprezy. Stawiłem się więc na pomeczowym spotkaniu, za które w imieniu jubilatów dziękuję wszystkim, którzy przyczynili się do tego święta. Jest to naprawdę bardzo miłe i w radosnym nastroju mogliśmy w zacnym gronie, cytować klasyka: 50 lat minęło jak jeden dzień. A patrząc na werwę i ochotę do życia u 80-latka trenera Zdzisława Podedwornego, pomyślałem sobie daj Panie Boże, taki power na kolejne lata. To daje mi natchnienie i przekonanie, że to nie jest jeszcze życiowy dach, a prezenty od Śląskiego Związku Piłki Nożnej, władz Czeladzi i wszystkich, którzy się do tego świętowania przyczynili, mobilizują, żeby nadal dbać o sylwetkę i być gotowym do kolejnych piłkarskich wyzwań, tych oldbojowskich, charytatywnych czy jubileuszowych. Dlatego razem z Jurkiem Brzęczkiem, z którym razem graliśmy w Tirolu Innsbruck i pracowaliśmy w reprezentacji Polski oraz Mariuszem Śrutwą, z którym występowaliśmy wspólnie w Ruchu Chorzów, a także z trenerem Podedwornym doceniamy to co dla nas zostało tu zrobione.

10 występów w reprezentacji Polski, Puchar Niemiec, 5 tytułów mistrza Austrii i Puchar Austrii oraz tytuł Piłkarza Roku w Austrii i króla strzelców ligi austriackiej to tylko wierzchołek góry osiągnięć wychowanka GKS-u Tychy.

- W ciągu tych 50 lat było sporo wydarzeń, których tak naprawdę nie miałem okazji sklasyfikować” - dodaje Radosław Gilewicz. - Były chwile euforii, ale także były momenty trudne, a nawet złe, po których potrafiłem się podnieść i to też jest sukces. Ale najważniejszy był ten początek, a właściwie przeskok do kariery. To było 28 lat temu. Na legendarnym Stadionie Śląskim jako zawodnik Ruchu grałem w finale Pucharu Polski z GKS-em Katowice i po meczu zakończonym remisem 1:1 oraz bezbramkowej dogrywce nie wykorzystałem rzutu karnego. Przegraliśmy 4:5, a mnie się wydawało, że świat się zawalił. Następnego dnia jednak podpisałem kontrakt z FC Sankt Gallen i wieku 22 lat wyjechałem do Szwajcarii. To najlepiej pokazuje, że w piłce nożnej są wzloty i upadki, a najważniejsze jest to, żeby podjąć dobrą decyzję. Ja wtedy miałem ogromny dylemat, bo dzień przed moim wyjazdem do Zurychu na podpisanie kontraktu przyszedł do mnie trener Edward Lorens i powiedział mi: Nie wyjeżdżaj do Szwajcarii. Zostań jeszcze rok w Ruchu, a przyjedzie po ciebie lepszy klub. Odpowiedziałem jednak – i dobrze to pamiętam, bo to był klucz do mojej kariery: Trenerzy, jeżeli jestem dobry, tak jak trener mówi, to ja wypłynę „nawet” tam. Pojechałem i to była najważniejsza moje decyzja nie tylko sportowa, ale także życiowa. Pojechałem z żoną i synem, czyli była ze mną rodzina, dla której zmieniło się całe życie. Z Polski, w której wtedy było naprawę bardzo trudno żyć, pojechaliśmy w kompletnie inny świat, w którym było wszystko o czym u nas w kraju mogliśmy tylko marzyć. W ten sposób znaleźliśmy się w Szwajcarii, a później przez  Niemcy trafiliśmy do Austrii i mogę powiedzieć, że tam jest mój drugi dom. Tam zdobyłem swoje największe tytuły, ale z czego jestem bardzo dumny, nadal kiedy tam przyjeżdżam jestem witany jako legenda. Dla obcokrajowca jest to wielkie wyróżnienie i ruszając w piłkarską Europy nie spodziewałem się, że mogę coś takiego osiągnąć. A z tego co piłka mi jeszcze dała to cenię sobie także to, że poznałem fantastycznych ludzi. Jestem na przykład w stałym kontakcie z trenerem reprezentacji Niemiec Jogim Loewem, z trenerami austriackimi czy w Szwajcarii od mojego pierwszego trenera w Sankt Gallen Uwego Rapoldera zaczynając. Dlatego gdy moje granie w piłkę się skończyło to te znajomości mi zostały i ja to bardzo doceniam, a także podtrzymuję te kontakty, bo to jest dla mnie niesamowita wartość dodatnia.