Śląski ZPN

Sebastian Stemplewski spełnił marzenia kibiców Czarnych Sosnowiec

1/06/2021 11:02

Drugi rok pracy w kobiecej piłce nożnej trener Sebastian Stemplewski zakończył zdobyciem tytułu mistrza Polski z Czarnymi Sosnowiec, które po 21 latach wróciły na tron i do klubowej galerii sukcesów dorzuciły 13. koronę!


- Trener mistrzyń Polski – słowo po słowie powtarza Sebastian Stemplewski. - Powoli to do mnie dociera. Dopiero po dekoracji medalami, po tej fecie z kibicami tak naprawdę poznałem smak mistrzowskiej radości, którą trudno opisać, a już na pewno nie można jej zaplanować. Przyszedłem do Czarnych w sierpniu 2019 roku nie znając specyfiki kobiecej piłki i od samego początku było to dla mnie wyzwanie. Lata doświadczenia z pracy z mężczyznami musiałem mocno przefiltrować, bo to dwa różne światy. Ponieważ jednak jestem ambitnym trenerem to postanowiłem wykorzystać daną mi szansę. Jako zawodnik nie miałem okazji spełnić swoich marzeń o grze w ekstraklasie, a jako szkoleniowiec trafiłem nie tylko do najbardziej utytułowanego klubu w polskiej kobiecej piłce, ale także do drużyny, która miała za cel powrót, po dwudziestu latach, na szczyt. W pierwszym sezonie, tym naznaczonym przez covid i niedokończonym, odnotowaliśmy sukces, bo znaleźliśmy się na podium. Niektórzy mówią, że zajęliśmy trzecie miejsce i faktycznie otrzymaliśmy brązowe medale, ale mieliśmy tyle samo punktów co drugi w tabeli Medyk Konin, z którym nie mieliśmy okazji rozegrać rewanżu, więc uważam, że zasłużyliśmy na tytuł wicemistrza. Nawet finansowa premia z PZPN rok temu była dla nas taka sama jak dla koninianek więc to potwierdza moje słowa. Ale najważniejsze było to, że poczuliśmy, że idziemy w dobrym kierunku i wyznaczyliśmy sobie zadanie zdobycia mistrzostwa Polski. Wykonaliśmy więc plan i moje trenerskie marzenie się spełniło.

Wprawdzie pieczęć na mistrzowskie Polski sosnowiczanki postawiły już w przedostatniej kolejce i pewnie sięgnęły po 13 tytuł w historii klubu to wcale nie znaczy, że miały łatwą drogę do złota.

- Mieliśmy problemy kadrowe, które nam utrudniały ten marsz po tytuł – dodaje trener świeżo upieczonych mistrzyń Polski. - Przez kontuzje pojawiał się niepokój, ale przyszedł mecz z Górnikiem Łęczna, przed którym ze składu wypadło nam sześć podstawowych zawodniczek, a przeciwnik to obrońca tytułu i mocny zespół. Ten moment zawahania trwał jednak tylko 90 minut, bo 21 marca wygraliśmy w Łęcznej i kiedy Veronika Slukova w ostatnich sekundach gry strzelała gola na 2:0, pieczętując zwycięstwo, byłem już pewny, że ta drużyna jest na miarę mistrzostwa Polski. Dziewczyny pokazały niesamowity charakter i wolę walki. W tym meczu chyba najbardziej było widać, że chcemy zdobyć mistrzostwo Polski. Oczywiście pojawił się też moment małego kryzysu, bo przegraliśmy z Medykiem i po słabszym występie zremisowaliśmy z UKS-em SMS-em Łódź, ale wierzyliśmy, że sukces jest w zasięgu ręki. Wystarczyło tylko uporządkować nasze głowy i zapomnieć o chwilach słabości, a nasza lokomotywa pojechała dalej. W meczu przedostatniej kolejki z rywalkami zza między, w Katowicach, wygraliśmy 1:0 i już po tym zwycięstwie z GKS-em nie musieliśmy się na nikogo oglądać, bo mistrzostwo było nasze.

Kibice Czarnych Sosnowiec w trakcie meczu ostatniej kolejki, w której zespół Sebastiana Stemplewskiego zwycięstwem 3:0 z bydgoszczankami postawił pieczęć na mistrzowskim tytule, skandowali: „Mistrza znów mamy, na Puchar Polski czekamy”.

- I to jest nasz kolejny cel – zapewnia szkoleniowiec sosnowiczanek. - Przed nami sobotni finał Puchar Polski i wybiegniemy na boisko Polonii Warszawa z myślą o tym, że chcemy zdobyć dublet. Mierzymy jednak także dalej, bo myślimy o tym, żeby zaistnieć w Lidze Mistrzów. Sukces ma to do siebie, że rozbudza wyobraźnię i dlatego nie chcemy się zatrzymywać, choć w tej chwili skupiamy się na tym najbliższym wyzwaniu, czyli sobotnim meczu z wicemistrzem Polski. Czeka nas spotkanie na szczycie polskiej kobiecej piłki i takie zakończenie sezonu sprawia, że mobilizujemy wszystkie siły. Między innymi dlatego w ostatnim meczu ligowym zagrały dziewczyny, które w poprzednich spotkaniach miały mniej okazji do pokazania swoich umiejętności, a te podstawowe piłkarki, które miały lekkie urazy, albo były po prostu zmęczone, mogły odpocząć żeby być w pełni sił i zdrowia na finał Pucharu Polski.

Każdy zespół ma swojego lidera. W przypadku drużyny Czarnych Sosnowiec trudno jednak wskazać dowódcę mistrzowskiej załogi.

- Nie ma jednej osoby, która ciągnęłaby zespół – wyjaśnia opiekun mistrzyń Polski. - To jest drużyna z charakterem, albo nawet z dwudziestoma charakterami. To są silne osobowości, które nie zawsze w szatni mają to samo zdanie, ale jak wychodzą na boisko to stanowią całość i walczą o jeden cel. I Ania Szymańska, która jest kapitanem, i jej zastępca Patricia Fischerova są na pewno przedłużeniem mojej myśli więc w szatni oraz na boisku mogę na nie liczyć, ale liczyć się muszę także z każdą z zawodniczek. Do tego przydaje mi się doświadczenie wyniesione z... domu, w którym rządzę ja. Przynajmniej tak mi się wydaje (śmiech). Uzupełniamy się z żoną, prowadząc przedszkole sportowe „Bajkowo i sportowo” dla 40 maluchów oraz wychowując nasze dzieci 16-letnią Darię i 19-letniego Wiktora, który kiedyś grał w Zagłębiu, ale teraz chodzi do „Elektronika” i myśli o informatyce. Iwona jest ponadto właścicielem studia tańca, w którym jest 160 osób i prowadzi zespół, w którym córka też tańczy. Dzielimy się spostrzeżeniami o pracy z kobietami. Ona chodzi na moje mecze, a ja – tak jak na przykład po meczu z GKS-em Katowice, który żona oglądała w telewizji i wspierała mnie duchowo – już jako mistrz Polski pojechałem do Pawłowic, gdzie Iwona ze swoim piętnastoosbowym zespołem „Hot Mamas”, trenującym pod okiem trenerki Oli Supińskiej, zajęła pierwsze miejsce w turnieju tańca. Kibicujemy sobie nawzajem i wspieramy się oraz uzupełniamy, rozmawiając o pracy z kobietami. Akurat kiedy ja odbierałem złoty medal mistrzostwo Polski Iwona z dwoma zespołami była w Zielonej Górze, a w dniu finału Pucharu Polski będzie w Koszalinie, ale myślami jest ze mną. Ona jednak nie gra w piłkę za to ja na parkiecie radzę sobie nieźle. Nawet złożyłem propozycję dołączenia do zespołu tanecznego, ale nie zostałem przez żonę przyjęty do „Gorących mam” (śmiech). W szatni jednak dziewczyny chwalą mnie jako tancerza więc jeszcze nie jeden zwycięski taniec jestem gotów z nimi wykonać - zapewnia Sebastian Stemplewski.