Śląski ZPN

Wojciech Grzyb przed finałem "Stulatków" typuje: Na pewno wygra Ruch

14/06/2021 15:37

Nikt tak jak Wojciech Grzyb nie kojarzy się kibicom z obydwoma Ruchami.


W tym radzionkowskim debiutował w ekstraklasie, a w tym chorzowskim pełnił rolę kapitana i zdobył wicemistrzostwo Polski. Nic więc dziwnego, że właśnie "Grzybka", który będzie jednym z wielu gości honorowych środowego spotkania, poprosiliśmy o zapowiedź finału rozgrywek o Puchar 100-lecia Śląskiego Związku Piłki Nożnej.

- Ruch to dla mnie wyjątkowe słowo - przyznaje Wojciech Grzyb. - Kiedy dostałem zaproszenie na finał rozgrywek o Puchar 100-lecia Śląskiego Związku Piłki Nożnej, w którym zagrają "Niebiescy" z "Cidrami" jeszcze raz to sobie uświadomiłem. Radzionków stał się moją piłkarską odskocznią. Jako człowiek urodzony i wychowany w Mysłowicach, rzut kamieniem od boiska Górnika 09, czyli na "Kocinie", ale z chorzowskimi korzeniami, miałem to szczęście - tak na to patrzę dzisiaj z perspektywy już 23 lat - że w 1998 roku trafiłem właśnie do radzionkowskiej rodziny. Miałem za sobą dobry okres w III-ligowej wówczas Victorii Jaworzno i kilka ofert. Chciała mnie Wisła Kraków, a do Górnika Zabrze próbował mnie przekonać Jan Żurek. Byłem już nawet na konsultacjach lekarskich, ale z racji moich kibicowskich preferencji jakoś nie potrafiłem się przekonać do tej propozycji. I wtedy nagle pojawiła się oferta radzionkowian. Uważam, że dla mnie to był kluczowy moment, bo trafiłem do Ruchu. Co prawda nie tego najbliższego sercu, ale szybko poczułem się jak u siebie. W dodatku debiutując u boku takich zawodników jak Marian Janoszka, Andrzej Wróblewski, Marek Szymiński, Wojtek Myszor, Czesiu Wrześniewski czy Robert Sierka, którego zmieniłem w ekstraklasowym debiucie z GKS-em Katowice, mogłem się wiele nauczyć. Pamiętam, że grając w siatkonogę często byłem w drużynie z "Ecikiem" Janoszką i Józkiem Żymańczykiem, czyli mistrzami główek i mogłem z bliska podpatrzeć jak grają eksperci tego piłkarskiego elementu co później procentowało na ligowych boiskach.

W Ruchu Radzionków Wojciech Grzyb spędził cztery sezony, po których na trzy i pół roku został zawodnikiem Odry Wodzisław Śląski, żeby wreszcie na początku 2006 roku, jako 31-letni i doświadczony piłkarz trafić do... kolebki.

- Na pytanie, który mecz z mojego pobytu w Ruchu Chorzów zapamiętałem najbardziej, nie potrafię dać jednoznacznej odpowiedzi - dodaje Wojciech Grzyb. - Może gdybyśmy w sezonie 2008/2009 sięgnęli po Puchar Polski, a nie przegrali na Stadionie Śląskim 0:1 z Lechem Poznań, albo gdybyśmy w sezonie 2011/2012 zdobyli mistrzostwo Polski byłoby to łatwe. Moja żona właśnie, w wieku 39 lat, sięgnęła po ten tytuł w piłce ręcznej, a mnie to się już nie uda. A było naprawdę blisko. 9 lat temu Śląsk wygrywając 1:0 ostatni mecz sezonu z Wisłą w Krakowie nie pozwolił się nam przeskoczyć i choć po golach Arka Piecha i Gabora Straki wygraliśmy u nas z Lechią Gdańsk 2:1 to zostaliśmy "tylko" - koniecznie w cudzysłowie - wicemistrzami. Cały mój pobyt w chorzowskim klubie był jednak dla mnie wyjątkowy. Przychodziłem z Odry - i to też jest warte podkreślenia - w której przez trzy i pół roku gry zostawiłem chyba trwały ślad, bo zostałem zaproszony na sobotni mecz barażowy o awans wodzisławian do III ligi. Dzwoniąc do mnie przedstawiciel klubu wspominał nie tylko moje mecze, ale też zapewniał, że pojawią się koledzy z którymi kilkanaście lat temu biegaliśmy po wodzisławskiej murawie z Jasiem Wosiem, Marcinem Malinowskim i Olkiem Kwiekiem na czele. To kolejna okazja do wspomnień, ale te chorzowskie są zdecydowanie najbliższe sercu, bo "niebieska eRka" to coś wyjątkowego w moim życiu. Od pierwszego treningu, od prezentacji przed rundą wiosenną w 2006 roku, ba od pierwszego sparingu na zgrupowaniu w Grecji, gdzie zagrałem z ledwo co wyleczoną kontuzją i strzeliłem zwycięskiego gola, przez awans do ekstraklasy i pięć lat gry w najwyższej klasie rozgrywkowej wszystko jest ciągle świeże. Nie powiem więc komu będę kibicował w środowym finale "Stulatków", ale mogę wytypować zwycięzcę. Na pewno wygra... Ruch.