Działacze

Jerzy Halfar

22/09/2017 22:15

Urodzony 3 kwietnia 1984 roku Jerzy Halfar w Naprzodzie Borucin jest „człowiekiem orkiestrą”.


- Zaczynałem w Unii Racibórz, a później występowałem w LKS Tworków i Rafako Racibórz, a obecnie jestem grającym trenerem Naprzodu Borucin, występującego w klasie okręgowej – mówi Jerzy Halfar. - Tam jestem także nauczycielem wychowania fizycznego w szkole podstawowej, a do tego działam w klubie, bo jestem w zarządzie i często wyręczam prezesa Marka Ciemiengę, który ma firmę w Niemczech i dużo czasu spędza na wyjazdach. Konsultuję z nim decyzje, ale mam też zielone światło w podejmowaniu działań, które służą klubowi. Ponadto pierwszą kadencję działam w Podokręgu Racibórz i jestem członkiem zarządu oraz Wydziału Szkolenia. Podoba mi się ta możliwość wprowadzania w życie własnych pomysłów, a fajnych pomysłów nam nie brakuje i staramy się je ralizować.

- Jak się zaczęła pana piłkarska przygoda?

- Piłka nożna musiała poczekać... Przygodę ze sportem zacząłem w Victorii i jako uczeń SMS Racibórz trenowałem pływanie. Następnie z basenu przeniosłem się na bieżnię lekkoatletyczną i byłem nawet czołowym juniorem Polski z rekordem Śląska młodzików na 600 metrów ustanowionym w 1999 roku. Ale już wtedy, jako 14-latek, zacząłem łączyć trenowanie biegów z grą w piłkę, a w wieku 18 lat byłem już tylko piłkarzem, który doszedł do pierwszej drużyny Unii Racibórz. W IV-ligowym zespole występowałem jednak tylko sporadycznie jako rezerwowy i dlatego przeniosłem się do LKS Tworków, bo tam była okazja grać regularnie i cieszyłem się od razu z awansu do okręgówki. Moim następnym klubem było Rafako, aż wreszcie 9 lat temu trafiłem do Borucina jako nauczyciel, który na kanwie sukcesów osiąganych z dziećmi dał sygnał do odbudowania piłkarskiego klubu w tej wiosce, w której od 14 lat nie było drużyny piłki nożnej. Zostałem grającym trenerem i wystartowaliśmy w 2010 roku od klasy C, żeby w 2012 roku już zameldować się w klasie A, a po trzech następnych sezonach zakotwiczyć w okręgówce.

- Przez cały czas pełni pan rolę grającego trenera?

- Tak, ale myślę, że w nadchodzącej rundzie wiosennej trener Halfar już na mnie nie postawi. Taka decyzja trenera i muszę to uszanować (śmiech). A mówiąc poważnie mam tylu zawodników gotowych do grania, że będę w końcu mógł prowadzić zespół z boku. Początki były trudne i dlatego, choć kilku piłkarzy udało się mi namówić do przyjścia do Naprzodu, sam też musiałem zakładać sprzęt, żeby pomóc miejscowym chłopakom. Jako boczny pomocnik, bo to jest moja nominalna pozycja, w klasie C zdobyłem nawet tytuł króla strzelców, zdobywając 29 bramek w niespełna 20 meczach. W ostatnim spotkaniu sezonu, podejmując LKS Olszynka Olza, przypieczętowaliśmy awans zwycięstwem 10:2, a ja trafiłem 5 razy i to jest mój snajperski rekord.

- Na progu rundy wiosennej kapitanem został wybrany Patryk Podstawka, a jego zastępcami Bartosz Stawarski i Przemysław Ekiert, którzy z Arturem Dudacym i powracającym do zespołu Jackiem Selerą tworzą radę drużyny. Jaki jest jej cel na 2018 rok?

- Na półmetku sezonu jesteśmy na 7 miejscu i chcielibyśmy zakończyć sezon najwyżej jak się da. Nie znaczy to jednak, że mierzymy w podium. Raczej oglądamy się za siebie, bo choć jesteśmy w górnej połowie tabeli to mamy zaledwie 4 punkty przewagi nad strefą spadkową. Kadrę mamy jednak szeroką i wzmocnioną na tyle, że możemy spokojnie czekać na inaugurację.

- Czy w Naprzodzie, który zimą wzmocnił się Jackiem Selerą, Sebastianem Kapinosem, Tomaszem Kurzawą i Rafałem Ciuberkiem dużo jest wychowanków?

- Mamy swoich wychowanków, ale po tak długim okresie, w którym nie było drużyny w Borucinie, trudno zbudować zespół tylko z mieszkańców. Jednak nasi kibice traktują wszystkich zawodników Naprzodu jak swoich. Mamy super atmosferę i bardzo fajną drużynę. Dwa tygodnie przed sezonem wróciliśmy z zagranicznego obozu. My „odkryliśmy” Kravare, które leżą 11 kilometrów od nas, już kilka lat temu i byliśmy tam w tym roku piąty raz, a Górnik Zabrze przygotowywał się tam po raz drugi. Możemy więc powiedzieć, że wyprzedziliśmy zabrzan, a w okręgówce chcemy się pokazać z dobrej strony. Jeżeli zdrowie dopisze i kontuzje nas będą omijały, a pauzy za kartki nie będą nam krzyżowały planów to powinno być dobrze. Rundę jesienną pod względem kadrowym mieliśmy bardzo ciężką, przez wyjazdy i pracę, która kolidowała zawodnikom z treningami i grą, ale wiosna powinna być lepsza. Naprawdę jestem spokojny i już nie mogę się doczekać pierwszego gwizdka.

- Ilu jest trenerów w waszym klubie?

- Dwóch. Mieliśmy w Borucinie jeszcze drużynę rezerw i dwa, a nawet kiedyś trzy zespoły młodzieżowe, ale ze szkoły, w której jest 60 dzieci trudno zbudować drużyny rocznikowe. Teraz mamy zespół seniorów oraz trampkarzy i orlików. Zachęcamy jednak wszystkich, bo mamy fajne boisko i dobry sprzęt, a trener grup młodzieżowych Artur Dudacy też się poświęca swojej robocie więc liczymy, że w Borucinie wyrosną kolejne piłkarskie pokolenia.

- Czy nauczyciel, zawodnik, trener, działacz klubowy i członek zarządu podokręgu ma czas na życie prywatne?

- Doba jest za krótka tym bardziej, że mam swoją rodzinę dla której budowaliśmy z żoną dom. Monikę, która tańczyła przez 13 lat, poznałem dzięki piłce. Ona pochodzi z Tworkowa, gdzie grając... zobaczyłem fajną dziewczynę na trybunach podczas meczu i tak się poznaliśmy. Została moją wierną fanką, a teraz jesteśmy już 8 lat po ślubie i zawsze mnie wspiera. Czasem ma ciężko, bo mamy dwójkę synów. Filip ma 4 latka, a Adaś pół roku. Starszy już trenuje w grupie przedszkolnej w Akademii Piłkarskiej Gol w Raciborzu, w którym mieszkamy. Stąd kibicuję Bayernowi i na Śląsku jestem chyba największym fanatykiem klubu z Monachium. Codziennie jadę do szkoły w barwach Bayernu i tylko w Dniu Nauczyciela ubieram garnitur, ale i tak nie może brakować klubowego krawata, zegarka, albo paska do spodni z emblematami Bawarczyków.

- Synowie skazani są na piłkę?

- Zobaczymy co z nich wyrośnie, ale mam nadzieję, że odziedziczą po rodzicach sportową smykałkę. Zresztą Filip już wykazuje piłkarskie ciągotki i jest bardziej szalony niż tata w jego wieku. Ja go jednak do niczego nie zmuszam, ale cieszę się, że on chce. Jeździ ze mną na treningi i na mecze. Był też z nami na obozie. Zawodnicy śmieją się, że jest moim asystentem. Ma gwizdek i jest prawą ręką trenera, ale na razie o swoją posadę mogę być spokojny.