Piłkarze

Łukasz Wolsztyński

20/09/2017 10:06

Piłkarski przełom w życiu Łukasza Wolsztyńskiego nastąpił 3 marca 2017 roku. Skrzydłowy Górnika Zabrze huknął z 25 metra i trafił w okienko ustalając wynik meczu z GKS Tychy. Od tego dnia stał się podstawowym zawodnikiem zespołu, który awansował do ekstraklasy, a w niej także radzi sobie znakomicie o czym świadczą jego bramki i wysokie miejsce zabrzan w tabeli.


- Czy ten gol w meczu z tyszanami to był "strzał życia"?

- Na pewno to było jedno z najważniejszych wydarzeń w moim piłkarskim życiu. Graliśmy przecież przed 18-tysięczną widownią, a mój gol dał Górnikowi zwycięstwo. Od razu po uderzeniu, kiedy piłka leciała w powietrzu, wiedziałem, że wpadnie do siatki i zacząłem się cieszyć. Na długo zapamiętam ten dzień, tak samo jak datę 19 sierpnia 2016 roku, czyli debiut w pierwszej drużynie Górnika przeciwko Pogoni Siedlce i 13 listopada 2016 roku, bo wtedy dobitką z bliska strzeliłem Wiśle Puławy swojego pierwszego gola w I lidze. No i oczywiście 15 lipca 2017 roku, czyli dzień debiutu w ekstraklasie i wygraną z Legią Warszawa 3:1. Ale jeżeli chodzi o sam strzał z meczu z GKS Tychy to nieskromnie powiem - były lepsze.

- Lepsze od bomby z 25 metrów w okienko?

- W juniorach gdy graliśmy ze Stadionem Śląskim w Chorzowie zrobiłem mniej więcej to samo już w 1 minucie meczu, a gdy gościliśmy w Zabrzu GKS Katowice przyjąłem piłkę na pierś i strzeliłem przewrotką.

- Jak zaczęła się Pana, a raczej Wasza, przygoda z piłką, bo od początku graliście razem z bratem bliźniakiem Rafałem?
- Tata, który grał kiedyś w Polonii Leszno w III lidze, swoje ambicje sportowe postanowił przenieść na synów i w wieku pięciu lat był naszym pierwszym trenerem... na podwórku. Uczyliśmy się podawać wewnętrzną częścią stopy, główkować, strzelać. Później trafiliśmy do Concordii Knurów, a gdy skończyliśmy gimnazjum zdecydowaliśmy, że przeniesiemy się do liceum w Zabrzu i do Górnika. Tu graliśmy w juniorach, Młodej Ekstraklasie i III-ligowych rezerwach, a do seniorskiej piłki na szczeblu centralnym wprowadzał nas Ryszard Wieczorek, który najpierw na pół roku zimą 2015 roku sprowadził nas do II-ligowej Limanovii, a rok później do Legionovii, także grającej w II lidze.

- Dla wielu kibiców pana wyjście w wyjściowej jedenastce Górnika na mecz z GKS Tychy było zaskoczeniem. Kiedy pan się dowiedział, że zagra od początku od początku rundy wiosennej?

- Trzy-cztery dni przed meczem byłem już pewien, że trener Marcin Brosz postawi na mnie. Powiedziałem o tym wszystkim najbliższym i na trybunach miałem sporą grupę fanów z tatą i moją dziewczyną na czele. Angelika jest zresztą na każdym moim meczu. Nawet gdy grałem w Limanovii przyjeżdżała na moje mecze, a w Legionowie była już razem ze mną. Zna sie na piłce i dużo z nią rozmawiam o mojej grze. To ona pytała mnie ostatnio dość często dlaczego nie strzelam z dystansu skoro mam tak dobre uderzenie. Namawiała mnie więc uderzyłem, a kiedy piłka wpadła do siatki podobno miała łzy w oczach. Ja też byłem zresztą niezmiernie szczęśliwy. Taki gol na oczach tylu widzów. Poczułem się bohaterem meczu.

- Jaka jest pana ulubiona pozycja na boisku?

- Od początku grania byliśmy z bratem ustawiani jako napastnicy. W juniorach zostałem przesunięty na środek pomocy, a Rafał został na "dziesiątce". Najlepiej czuję się w środku boiska jako "ósemka", ale skoro trener Marcin Brosz ustawia mnie na skrzydle to gram na tej pozycji i staram się to robić najlepiej jak potrafię. Czasem strzelam z miejsca, w którym nie powinno mnie być, ale czasem, co trener często podkreśla, warto odejść od schematu. Staram się grać jak najlepiej i cieszę się, że coraz częściej mamy okazję grać razem z bratem. On nawet wcześniej niż ja strzelił pierwszego gola w ekstraklasie, bo 13 sierpnia doprowadził do remisu 1:1 w meczu z Arką Gdynia, a 5 dni później, w następnej kolejce juz razem wpisaliśmy się na listę strzelców i po naszych golach Górnik prowadził z Cracovią 3:1. Skończyło się jednak 3:3 i nie mieliśmy pełnej radość z "bliźniaczego trafienia". Ale wszystko przed nami...