Śląska Piłka - Kopalnia Talentów

Seniorzy

W Skrzyszowie wszystko musi być "na cacy"

1/12/2017 14:13

Na czele 85-letniego klubu, bo taki jubileusz tydzień temu świętowała Gwiazda Skrzyszów, od 8 lat stoi 45-letni Krzysztof Surowiec.


- Nie jestem skrzyszowianinem, bo "wżeniłem się " do tutejszej społeczności, a w klubie zacząłem działać 13 lat temu - mówi Krzysztof Surowiec. - Zawsze ciągnęło mnie na boisko. Do wieku juniora uczyłem się grać w Odrze Wodzisław, a jako senior występowałem w Olzie Godów, na boiskach klasy A, aż do momentu, w którym poszedłem do wojska.

- Na jakiej pozycji pan grał?

- Próbowałem być napastnikiem. Mówię próbowałem, bo gdybym był to pewnie... grałbym wyżej, a nie został działaczem.

- Kiedy zaczął pan działać?

- Po powrocie z wojska wziąłem rozbrat z piłką, bo na pierwszym planie była praca, a następnie rodzina. Ożeniłem się, urodziło się dziecko. Wszystko zmieniło się jednak po wypadku, ponad 20 lat temu.

- Co się stało?

- Pracowałem jako górnik-hydraulik i w pracy, pod ziemią, straciłem oko. To był uraz mechaniczny. W szpitalu spędziłem miesiąc, a następnie po dziewięciu miesiącach leczenia dostałem rentę. Korzystając z dużej ilości wolnego czasu zacząłem szukałem swojego nowego celu i znowu w moim życiu pojawiła się piłka. Najpierw chodziłem na mecze Odry, gdy grała w ekstraklasie, aż w końcu trafiłem do Gwiazdy, której pierwsza drużyna maszerowała do IV ligi. Zacząłem wtedy działać jako kierownik drużyny rezerw, grających w klasie A. Gdy skończył się ten "złoty okres" i po dwóch sezonach gry w IV lidze zaczęły się problemy, a ludzie zaczęli opuszczać klub to zostałem... prezesem, przejmując funkcję od Rajmunda Durczoka.

- Jakie postawił pan sobie zadanie?

- Założenie było proste. Gwiazda ma być klubem dla chłopców z naszej gminy i to się udaje. W 90 procentach nasze zespół, grający w klasie okręgowej, tworzą nasi ludzie. Na 25 zgłoszonych zawodników tylko dwóch jest „obcych”, jeżeli tak mogę powiedzieć o zawodnikach z Mszany, czyli sąsiednie gminy. Grzegorz Porowoł, choć mieszka w Gorzycach, jest już traktowany jak „swój”, bo jako senior nie grał w żadnym innym klubie. Można więc powiedzieć, że nasz najlepszy strzelec, zdobywający po 20 bramek na sezon, jest wychowankiem Gwiazdy. Tak samo bramkarz Paweł Lajda, który pochodzi z Gołkowic, a gra już u nas ponad dziesięć lat.

- Co jest najważniejsze w klubie ze Skrzyszowa?

- Atmosfera. Tu każdy pomaga. Jeden da wodę, drugi kiełbasę, trzeci sto złotych. Jeszcze się nie zdarzyło, żeby ktoś odmówił. To jest nasz klub i dbamy o niego, żeby nie było „gańby” – jak to się u nas mówi. Wszystko, tak jak nasz kościół, musi być „na cacy”. Taki jest właśnie Skrzyszów. Ważne jest też to, że zawodnicy mieszkają blisko, że jesteśmy razem, bo to pozwala nam znaleźć wspólny język. Są kluby, w których na 18 zawodników 14 dojeżdża i jak się mecz skończy to w szatni po chwili jest pusto. U nas zaraz po meczu w klubie wrze, bo siadamy, analizujemy spotkanie i wszystko sobie wyjaśniamy na gorąco. Nie ma więc niedomówień. A najważniejszym punktem sezonu jest wyjazd do Zakopanego. Co roku wspierający nas finansowo prezes honorowy Łucjan Wnuk, który jest właścicielem pensjonatu pod Giewontem, za dobrą grę zaprasza nas do siebie i za tak zwany "wsad do kotła" spędzamy w stolicy Tatr cztery dni. W tym roku też, od razu po sezonie, pojechaliśmy w góry i wróciliśmy niemal prosto na jubileusz 85-lecia.

- Kusi was awans?

- Po rundzie jesiennej zajmujemy czwarte miejsce w tabeli III grupy rozgrywek Zina Klasa Okręgowa, ale o czwartej lidze myślimy... wspominając problemy, z którymi nasz klub borykał się gdy 10 lat temu z niej spadał. Wiemy też, obserwując to co się dzieje w MKP Odra Centrum po awansie, że tam już trzeba mieć szeroką i wyrówna kadrę. W dodatku lider naszej grupy Płomień Połomia uciekł dość daleko, ale nie rezygnujemy i walczyć będziemy z każdym. Tym bardziej, że od 5 kolejki jesteśmy niepokonani. Szkoda tylko, że na finiszu rundy jesiennej straciliśmy punkty remisując trzy ostatnie mecze na swoim boisku i to z zespołami z dolnej połowy tabeli. A na wyjazdach wygrywaliśmy nawet z wiceliderem Przyszłością Rogów, czy na ciężkim terenie w Czernicach i w Czyżowicach.

- Boisko w Skrzyszowie nie jest waszym sprzymierzeńcem?

- Mamy na nim 4 zwycięstwa i 4 remisy, ale tych remisów jest za dużo. To się bierze z tego, że gdy rywale przyjeżdżają do nas i nastawiają się na defensywę to nie potrafimy sobie poradzić. Zwłaszcza, że jesienna pogoda sprawiła, że graliśmy na podniszczonej murawie, a na takiej łatwiej się bronić. Natomiast kiedy rywale się otwierają to potrafimy rozgrywać skuteczne akcje, bo nie boimy się grać.

- Kto jest piłkarską wizytówką Gwiazdy?

- Przed laty był nim bramkarz, tata naszego działacza Henryka Kruczka. Na jego cześć wykonano pomnik, który podczas jubileuszu przekazał nam wójt. Wmurujemy rzeźbę wiosną na stadionie, ale ja go nie widziałem w akcji... Widziałem natomiast Marka Cudnowskiego, który się wybił z Gwiazdy i grał w Odrze na zapleczu ekstraklasy. Sportową wizytówką jest też grający trener naszego zespołu Bartosz Hudek, który występował w Odrze w Młodej Ekstraklasie. Ale tu każdy ma swoją osobowość i nie wyobrażam sobie, żeby kogoś z nich zabrakło. Nawet Wojtek Oślizło, który ma 38 lat przeżywa drugą piłkarską młodość i strzela gole. Wszyscy wychodząc na boisko dają z siebie wszystko, a ponieważ zdobywamy punkty to wszyscy się jeszcze bardziej mobilizują i atmosfera jest dobra.  

- Jak rodzina reaguje na pana działalność w klubie?

- Żona Edyta się przyzwyczaiła. Zresztą ona mnie rozumie, bo jako nauczycielka w klasach 1-3 też pracuje z młodzieżą. Czasem jest konflikt, gdy przychodzi sobota i niedziela z rodzinną imprezą, a mnie wypada mecz, bo wtedy wybieram boisko. Dzieci też to zaakceptowały. Syn ma 22 lata, a córka 17 lat. Kacper jest zawodnikiem B-klasowego Interu Krostoszowice, bo wychodzę z założenia, że dzieci działaczy nie powinny grać w klubie, w którym działa ojciec. To rodzi konflikty. Żona „fuczy”, dziecko „fuczy”, ojciec chcąc żeby syn grał naciska na trenera... Lepiej więc jak syn gra w innym klubie, a ja chodzę go pooglądać jak mam czas. A Ola chodzi do liceum malarskiego w Wodzisławiu i może kiedyś namaluje jakiegoś zawodnika, który przejdzie do historii klubu. Żartowaliśmy podczas jubileuszu, że może to będzie Paweł Lajda, jak pobroni u nas jeszcze 20 lat.

- Jakie ma pan sportowe marzenie?

- Żeby co dwa lata wchodził do zespołu skrzyszowianin, albo zawodnik z naszej gminy. Jesteśmy w niej drużyną, która się wybija, więc jeżeli ktoś z naszej gminy chce zagrać w okręgówce żeby się pokazać może do nas przyjść tak jak 25-letni Dawid Kuźdub. Latem przyszedł do nas z Polonii Łaziska, która spadła do A-klasy. A to, że koledzy z drużyny w głosowaniu na najlepszego zawodnika rundy wybrali właśnie jego, świadczy najlepiej o tym, że nas wzmocnił.

- Który mecz z czasów pana kadencji prezesa był najbardziej pamiętny?

- Najbardziej pamiętny to był ten... najgorszy. Cztery lata temu prowadziliśmy u siebie 3:0 po pierwszej połowie z LKS Krzyżanowice, a rywale nie istnieli. Po przerwie jednak wszystko się odwróciło i przegraliśmy 3:4 tracąc ostatniego gola w 90 minucie. To była piłkarska katastrofa. A najlepszy mecz rozegraliśmy w Syrynii, gdzie dwa lata temu po pierwszej połowie przegrywaliśmy 0:2, a w dodatku po 20 minutach z boiska z powodu kontuzji musiał zejść Bartosz Hudek. Graliśmy więc mocno osłabieni, a mimo to wygraliśmy z Naprzodem 3:2. Trafienie z tego meczu, czyli gol na 2:2, strzelony przez Krzyśka Oślizłę, który zza narożnika pola karnego wkręcił piłkę idealnie w okienko długiego rogu, zostało nazwane bramką roku. Dla takich emocji warto działać.