- Chciałby pan wymazać rok 2017 z kalendarza?
- Nie chcę niczego wymazywać. Ostatnie pół roku grałem mniej niż zwykle. Od strony sportowej nie moglem być zadowolony, ale pracowałem na treningach żeby taki okres już się nie powtórzył.
- A więc zapytam inaczej. Co się stało z pana karierą w 2017 roku?
- Do końca 2016 roku wszystko szło tak, że mogłem być zadowolony. Jako wychowanek Zagłębia cieszyłem się gdy jako 18-latek zadebiutowałem w II lidze, zaliczając minutę na Stadionie Ludowym w meczu z Unią Janikowo. Co prawda w następnym sezonie zostałem wypożyczony do III-ligowej Janiny Libiąż, ale szybko wróciłem. Jako defensywny pomocnik w rundzie jesiennej w 17 meczach strzeliłem 4 gole.
- To zadecydowało o tym, że błyskawicznie wrócił pan do Sosnowca?
- Wyglądało to tak. W zimowym sparingu Janina Libiąż zagrała z Zagłębiem, a trener Leszek Ojrzyński, który w trakcie rundy jesiennej został trenerem sosnowieckiej drużyny, po spotkaniu, pokazując palcem na mnie powiedział, że tego zawodnika chce mieć w swojej drużynie. W odpowiedzi usłyszał: "to jest nasz zawodnik" i moje roczne wypożyczenie zostało skrócone. Od tego momentu grałem już w Zagłębiu nieprzerwanie do połowy 2017 roku.
- I co się wtedy stało?
- Grałem w Zagłębiu regularnie, ale drużyna nie awansowała do ekstraklasy, bo zabrakło nam 1 punktu. Szkoda mi bardzo tej rundy wiosennej, bo mieliśmy wszystko w swoich rękach. Po tej rundzie znalazłem się na liście transferowej, a następnie klub rozwiązał kontrakt. Było mi przykro, bo ja Zagłębie i Sosnowiec mam w sercu. Tam się wychowałem i rozegrałem niemal 200 spotkań w pierwszej drużynie. Tam poznałem żonę. Tam urodził się nam synek. Odchodziłem z bólem serca, ale trafiłem do Podbeskidzia, gdzie spotkałem też kolegów z Zagłębia Wojtka Fabisiaka i Kamila Wiktorskiego. Zacząłem sezon w wyjściowym składzie, ale po meczu w Chojnicach wypadłem ze składu i już do niego nie wróciłem, a po rundzie jesiennej ponownie znalazłem się na liście transferowej. Nowy rok zacząłem od treningów w drugiej drużynie, do której zostałem "zesłany", ale w IV lidze nie miałem zamiaru grać. Czułem już zapach piłki na najwyższym krajowym poziomie, ale w 2017 roku wszystko się zmieniło wiec muszę się znowu zacząć wspinać
- Wtedy pojawiła się oferta z GKS Bełchatów?
- Tematów było kilka, ale dni uciekały i tak naprawdę bełchatowianie okazali się najbardziej konkretni. Dlatego pojechałem i... przekonałem się na własne oczy, że to klub, który nie pasuje do II ligi. Baza jest na miarę co najmniej I ligi. Stadion, dwa trawiaste boiska treningowe, sztuczna murawa, zaplecze. Dlatego podpisałem kontrakt i jestem przekonany, że szybko zaczniemy piąć się w górę.
- Czy spotkał pan w Bełchatowie znajome twarze?
- Na dzień dobry znałem tylko Piotrka Giela, z którym pół roku graliśmy razem w Zagłębiu, ale atmosfera w bełchatowskiej szatni jest bardzo dobra i nie było problemów z aklimatyzacją. Jedyny problem pojawił się przy przeprowadzce. Byłem zaskoczony, że w Bełchatowie tak trudno znaleźć mieszkanie. W końcu się jednak udało i od tygodnia mieszkamy już w nim z Roksaną i naszym 9-miesięcznym Antosiem.
- Na jakiej pozycji będzie pan grał w bełchatowskim zespole?
- Od czasu kiedy trener Mirosław Kmieć przestawił mnie z pozycji defensywnego pomocnika na prawą obronę to właśnie jest moja pozycja. Trener Mariusz Pawlak też widzi mnie w swojej drużynie w tej roli, a ja staram się udowodnić, że może na mnie liczyć. W rundzie wiosennej czeka nas trudne zadanie, bo dzieli nas 8 punktów od miejsca dającego prawo gry w barażach o awans do I ligi i 10 punktów od bezpośredniego awansu. Podpisałem jednak kontrakt na półtora roku i do tego czasu jestem przekonany, że dojdziemy co najmniej na zaplecze ekstraklasy. Taki jest mój cel.