Śląska Piłka - Kopalnia Talentów

Seniorzy

Krzysztof Kiełb z Sarmacją chce zaatakować III ligę

21/10/2017 08:25

Trener Krzysztof Kiełb już trzeci sezon prowadzi IV-ligową Sarmację Będzin, z którą dwa razy sięgał po trzecie miejsce i znowu walczy o pozycję w czołówce tabeli.  


- Gdzie stawiał pan pierwsze piłkarskie kroki?

- Gdy miałem 7 lat trafiłem do Górnika Zabrze i spędziłem w nim 12 lat, pokonując wszystkie szczeble młodzieżowej piłki  - mówi trener Sarmacji Będzin Krzysztof Kiełb, urodzony 7 kwietnia 1978 roku. - Moim kolegą z boiska był między innymi Tomek Prasnal, który jako 20-latek zadebiutował w ekstraklasie i w sumie rozegrał w niej 139 spotkań. Ja tylko otarłem się o kadrę pierwszego zespołu, grając w sparingach i ucząc się od takich piłkarzy jak: Adam Kompała, Piotr Rocki, Grzegorz Lekki, Arkadiusz Kampka czy Dariusz Dźwigała.

- Do jakiego poziomu doszedł pan jako zawodnik?

- Po skończeniu wieku juniora otrzymałem propozycję z II-ligowego Naprzodu Rydułtowy, ale nie dostałem zgody od działaczy Górnika, którzy wypożyczyli mnie do IV-ligowej wtedy Szczakowianki i tak zaczęła się moja piłkarska wędrówka. W jej trakcie sezon spędziłem w III-ligowej drużynie Błękitnych Kielce, a gdy trener Wojciech Stawowy budował silny zespół w Proszowiance i chciał mnie do siebie ściągnąć znowu zabrzańscy działacze nie wyrazili zgody. Uznałem, że nie mogę tak dalej funkcjonować i postanowiłem rok pozostać bez klubu. To się nazywało wtedy "karencja", po której jako 21-latek zostałem panem swojego piłkarskiego losu.

- Jak nim pan pokierował?

- Skierowałem swoje kroki do Górnika Jastrzębie, który... przeżywał w tamtych czasach problemy finansowe i organizacyjne więc skończyło się tylko przymiarką, po której wyjechałem do IV-ligowego klubu w austriackim Jodling, skąd wróciłem do prowadzonej przez Andrzeja Orzeszka Przyszłości Ciochowice. Grę w okręgówce zacząłem łączyć z prowadzeniem A-klasowego Zamkowca Toszek, gdzie mając 25 lat stwierdziłem, że to mi się podoba. Spróbowałem jeszcze co prawda poświęcić się grze, gdy trener Andrzej Orzeszek przejął Spartę Lubliniec i na dwa i pół roku zostałem zawodnikiem IV-ligowego zespołu. Aż wreszcie po epizodzie w roli grającego trenera Włókniarza Kietrz, już tylko jako trener wróciłem do Przyszłości Ciochowice, z którą wywalczyłem swój pierwszy awans. W sezonie 2008/2009, wygrywając wszystkie mecze na swoim boisku, a na wyjazdach dorzucając 10 wygranych, zdobyliśmy pierwsze miejsce w okręgówce z przewagą 17 punktów. Na 6 kolejek przed końcem rozgrywek świętowaliśmy już mistrzostwo, po którym jeszcze dwa sezony pracowałem w Przyszłości.

- Ile awansów do tej pory pan wywalczył?

- Nie samymi awansami żyje trener... Po Przyszłości miałem epizod w drużynie LZS Piotrówka, która w 2012 roku utrzymała się w III lidze, a w styczniu 2013 roku przejąłem Unię Ząbkowice, która na półmetku z dorobkiem 8 punktów zamykała tabelę IV ligi. Zdobyliśmy co prawda wiosną 14 punktów, ale wystarczyło to tylko na przesunięcie się o jedno miejsce w górę i nie uniknęliśmy spadku. Moja pierwsza przymiarka do zagłębiowskiej piłki była więc krótka i bez sukcesów. Te zaczęły się gdy przejąłem Fortunę Gliwice, bo w sezonie 2013/2014 wygraliśmy rywalizację w okręgówce i pożegnałem się z zespołem. W sezonie 2014/2015 prowadziłem drużynę LZS Piotrówka, która awansowała do III ligi, a ja przeszedłem do IV-ligowej Sarmacji Będzin, z którą dwa lata z rzędu kończyliśmy rozgrywki na trzecim miejscu.

- Zna pan powiedzenie do trzech razy sztuka?

- Znam, ale wiem też, że trzeba włożyć dużo pracy, żeby się czasem sprawdziło. Tydzień temu jako wicelider czekaliśmy na mecz z Szombierkami Bytom, mając świadomość, że jeżeli wygramy to będziemy na pierwszym miejscu. Prowadziliśmy, ale ostatecznie spotkanie zakończyło się remisem 1:1 i spadliśmy na czwarte miejsce. To świadczy o tym jak wyrównana jest ta nasza grupa, w której teraz czeka nas mecz z piątym w tabeli Ruchem Radzionków.

- Jesteście gotowi do walki o awans?

- Mamy problem, bo nasza kadra jest dość wąska. Na mecz z liderem miałem do dyspozycji tylko 14 zawodników z pola. Wśród nich był Bartek Derlatka, który po kontuzji jeszcze nie był gotowy. Każdy uraz czy kartka to dla mnie ogromny problem. Dlatego żeby poważnie myśleć o awansie musimy jesienią zdobyć tyle punktów ile się tylko da i być blisko lidera, a zimą wzmocnić drużynę. Próbowałem to zrobić latem, ale ostatecznie Mateusz Bukowiec wybrał Stal Stalową Wolę, Grzegorz Fonfara przeszedł do Gwarka Tarnowskie Góry, a Sebastian Dudek też nie dał się ostatecznie namówić na grę u nas. Te nazwiska pokazują jednak dobitnie na jakiej półce szukamy piłkarzy do naszego zespołu, z którym chcę zaatakować III ligę. Wychowankowie to zawodnicy z rocznika 2000, którzy uzupełniają nas na treningach, ale jeszcze nie są gotowi do rywalizacji na tym pułapie.

- Kto jest liderem w drużynie Sarmacji?

- Bardzo ważną rolę odgrywają w niej doświadczeni zawodnicy z Tomkiem Balulem i Józkiem Misztalem na czele, a na boisku przywódcami są Bartek Derlatka i Remik Malicki. Ale każdy zawodnik nastawiony jest na to, żeby wykonywać swoje zadanie jak najlepiej, bo tylko takie podejście może dać nam silny zespół.

- Którzy zawodnicy, prowadzeni przez pana byli najwyższej klasy?

- W Piotrówce miałem okazję pracować z kilkoma naprawdę wysokiej klasy zawodnikami. Emanuel i Martins Ekwueme to przecież mistrzowi Polski i zdobywcy Pucharu Polski, a Robert Ndip Tande trafił do reprezentacji Kamerunu, w której grał w tegorocznym, zwycięskim finale Pucharu Narodów Afryki. Niewielu trenerów na świecie może się pochwalić takim podopiecznym.

- Od których trenerów najwięcej się pan nauczył?

- Wielu musiałbym wyliczyć: Marek Majka, Jan Żurek, Józef Dankowski, Marek Piotrowicz, Andrzej Orzeszek, Wojciech Stawowy to tylko niektórzy, którzy motywowali mnie swoją pracą do tego, żebym też się rozwijał. Na razie mam licencję UEFA A i zastanawiam się czy jest sens starać się o UEFA PRO. Jeżeli awansuję z Sarmacją to wtedy będę miał pretekst, żeby o tym poważnie pomyśleć.

- Co pan robi poza prowadzeniem Sarmacji?

- Mam firmę, która zajmuje się dystrybucją sprzętu sportowego Legea i Joma. Można więc powiedzieć, że to jest moje źródło utrzymania i łączy się z moją pasją. Na treningi poświęcam bowiem czas cztery razy w tygodniu, a do tego dochodzi mecz. Latem miałem dylemat, bo żona namawiała mnie, żebym zrezygnował z pracy trenera. Agnieszka była w ciąży i w sierpniu przyszła na świat nasza druga córeczka Aleksandra, której razem z 6-letnią już Magdą trzeba poświęcić sporo czasu. Dostałem jednak "pozwolenie na pracę" i tym bardziej chcę się ze swojej roli wywiązać najlepiej jak się tylko da.