Śląski ZPN

Marcin Molek z powodzeniem buduje zespół AKS Mikołów

16/10/2018 10:21

Po 11 kolejkach w rozgrywkach ZINA Klasa Okręgowa – I grupa drużyna AKS Mikołów jest na czele tabeli z imponującym dorobkiem 30 punktów. Podopieczni Marcina Molka wygrali 10 spotkań i nad grupą pościgową mają już 7 oczek przewagi.


Kim jest 40-letni wychowanek Ruchu Chorzów kibicom nie trzeba zbytnio przypominać. Jako zawodnik Marcin Molek rozegrał bowiem w ekstraklasie 84 spotkania, a w minionym sezonie był asystentem w sztabie szkoleniowym pierwszoligowej drużyny niebieskich.

- Jak trafił pan do AKS Mikołów?

- Skontaktował się ze mną prezes Krzysztof Janeczek przez Messengera i zapytał czy jestem zainteresowany prowadzeniem zespołu z klasy okręgowej – mówi Marcin Molek. - A ponieważ przestałem być asystentem w Ruchu Chorzów i byłem bez pracy, a odpoczynek od piłki już zaczął mi dokuczać, to pojechałem na rozmowę. Najpierw wyczułem niedowierzanie, że w ogóle mogę przyjąć ofertę, ale jak się okazało trafiłem do AKS Mikołów. Z domu na stadion mam 22 kilometry. W dodatku Mikołów jest „niebieski” więc kibice Ruchu dobrze mnie przyjęli i nie miałem problemów z aklimatyzacją w klubie.

- Na pierwszym spotkaniu uzgodniliście wszystkie szczegóły współpracy?

- Nie od razu. Do końca czerwca wiązała mnie jeszcze umowa z Ruchem, bo choć nie byłem już asystentem to miałem jeszcze inne zadania, takie jak obserwacje spotkań. Musiałem więc najpierw zakończyć chorzowski rozdział, ale zapewniłem prezesa, że jesteśmy po słowie i dlatego gdy później pojawiły się kolejne propozycje, z IV-ligową włącznie, to już odmawiałem mówiąc, że jestem związany z AKS Mikołów.

- Od czego zaczął pan pracę w mikołowskiej drużynie?

- Od poznania zawodników. Lato to krótki okres, a sytuację skomplikowało to, że poprzedni trener zabrał ze sobą do swojego nowego klubu sparingpartnerów, z którymi umówił się na mecze kontrolne. Musieliśmy więc szukać na szybko rywali i dlatego latem nie mieliśmy zbyt ciekawych czy wymagających przeciwników. To trochę zamazywało obraz przygotowań i w sumie przystąpiliśmy do sezonu nie wiedząc na co nas stać. Tym bardziej, że zespół został mocno zmieniony. Odeszło pięciu-sześciu podstawowych zawodników, a Sebastiana Kubisza do końca okresu przygotowawczego praktycznie nie było. Nie wiedzieliśmy więc czy będzie grał, a gdy już wrócił to musiał leczyć uraz. Udało mi się, po starej znajomości namówić do powroty do gry Roberta Brysza. Długo trwały rozmowy z Mateuszem Zamojdą, a Paweł Lesik doszedł do zespołu w ostatnim dniu okienka transferowego, tak samo jak młody Patryk Mazurek z Akademii Ruchu. Dlatego ten proces budowy drużyny ciągle trwa. W innym ustawieniu graliśmy sparingi, a w innym zaczęliśmy walkę o punkty i nadal to się zmienia.

- Spodziewał się pan takiego dorobku po 11 kolejkach?

- W pierwszym meczu, na wyjeździe, przegrywaliśmy z AKS Wyzwolenie CEZ Chorzów do 60 minuty 0:1. Jednak dwie szybkie bramki Mateusza Zamojdy, a następnie gol Michała Biernackiego i po bramce dla chorzowian pieczętujące naszą wygraną trafienie Tomasza Frankowskiego sprawiło, że wygraliśmy 4:2. Pokazaliśmy w ten sposób siłę drużyny i charakter. To dodało nam też pewności siebie i z meczu na mecz wyglądało to coraz lepiej. Wygraliśmy po 4:0 z beniaminkami MK Górnik Katowice u siebie i LKS Studzienice na ich boisku, a także z LKS Łąka na naszym boisku i nabraliśmy rozpędu.

- Czy AKS Mikołów gra już tak jak chce trener Marcin Molek?

- Zespół nadal jest w budowie i ta gra jeszcze nie jest taka jakbym sobie życzył, bo zakładam, że mamy grać piłką, a nie zawsze to wychodzi. Ale zwycięstwa nas napędzają. Ważna rolę odegrała także ta jedna porażka poniesiona w piątej kolejce, bo przyszła w odpowiednim momencie. Przegraliśmy w Wyrach z Fortuną 1:2 i to ostudziło głowy niektórych, bo coraz głośniej zaczęło się powtarzać słowo „awans”. A ja wiem, że od samego mówienia jeszcze nikt nie awansował. Najpierw trzeba drużynę zbudować i poukładać sprawy organizacyjne w klubie, żeby to co się robi miało prawdziwy sens. Znam przypadki, w których awans oznaczał koniec klubu. Dlatego podkreślam cały czas, że trzeba wszystko dobrze poukładać od pracy z młodzieżą, poprzez finanse, fizjoterapeutę, kierownika drużyny, aż do kadry, w której zawodnicy muszą być przygotowani na coraz większą ilość treningów, a klub musi się przygotować na transfery. Ja jestem przyzwyczajony do pracy w profesjonalnej piłce i uważam, że nawet w klasie okręgowej też można pewne sprawy tak poustawiać, żeby wszystko było na swoim miejscu. Podam taki przykład. Mój asystent Michał Czyż był jednocześnie kierownikiem drużyny, ale ja go potrzebuję na meczu jako drugiego trenera, pomocnika ze świeżą głową. Dlatego rolę kierownika powierzyłem… kontuzjowanemu zawodnikowi, ale na dłuższą metę potrzebny jest nam prawdziwy kierownik, bo każdy ma odpowiadać za swoją działkę. O tym na pewno będziemy mówić zimą, bo chcę mieć wszystko poukładane.

- Który mecz był najlepszy w waszym wykonaniu?

- Niezły piłkarsko mecz, paradoksalnie, rozegraliśmy w Wyrach, gdzie na trybunach było około 500 ludzi. Prowadziliśmy po golu Wojciecha Oltmana i dobrze to wyglądało do 53 minuty. Wtedy błąd Patryka Wieczorka i Mateusza Zamojdy, którzy wpuścili rywala w pole karne sprawił, że rywale wywalczyli rzut karny, po którym uwierzyli, że mogą z nami wygrać. W dodatku my zamiast strzelić drugiego gola, po uderzeniu Pawła Lesika trafiliśmy w słupek, a gospodarze okazali się skuteczni i zostaliśmy pokonani. Dobry mecz zagraliśmy też z Podlesianką. To było twarde spotkanie, w którym mniej było finezyjnego grania, ale zaangażowanie z obydwu stron sprawiło, że poziom był wysoki. Fajna była też oprawa i dużo ludzi na trybunach. Wygraliśmy 1:0 po golu Pawła Lesika, wykorzystując liczebną przewagę. W pozostałych meczach mieliśmy z reguły dość trudne pierwsze połowy, a po przerwie, w okolicach 60 minuty, strzelaliśmy szybko dwie-trzy bramki i przechylaliśmy szalę zwycięstwa na swoją stronę.

- Czy to świadczy o tym, że kondycja i przygotowanie fizyczne są atutami AKS Mikołów?

- Przepracowaliśmy solidnie ten krótki okres przygotowawczy i w drugiej połowie sił mamy na tyle dużo, że potrafimy przyspieszyć grę gdy rywalowi już zaczyna brakować tchu. Ważną rolę odgrywają też w takich momentach doświadczeni zawodnicy, bo oni wiedzą, kiedy to tempo podkręcić, a kiedy zwolnić. Paweł Lesik, który grał w II lidze i wie jak to wygląda w drużynach profesjonalnych, choć dołączył do zespołu niedawno już jest takim dowódcą-liderem. Najbardziej doświadczony mikołowianin Robert Brysz jest natomiast spokojnym, wyciszonym człowiekiem, tak samo jak Mateusz Zamojda więc bardziej Sebastian Kubisz czy Mateusz Sikora mają w szatni najwięcej do powiedzenia. Ja staram się do szatni nie wchodzić. To co mam do przekazania mówię z reguły na boisku, a drużyna musi się sama dogadać i ukształtować.

- Patrzy pan szczególnie uważnie na utalentowaną młodzież w pana zespole?

- Patrzę na całość drużyny, ale doświadczeni zawodnicy są w niej po to, żeby trzymać zespół, prowadzić go do zwycięstw i pomagać młodzieży rozwijać się. 17-letni Dawid Mazurek, który przeskoczył z juniorów do seniorów potrzebuje takiego wsparcia. 18-letni Michał Biernacki też się dopiero uczy seniorskiej piłki i choć fizycznie ma jeszcze braki to jako napastnik spisuje się bardzo dobrze. Potrafi pociągnąć piłkę, utrzymać się przy niej i umie wykończyć akcję. Czy to już jest zawodnik na wyższą ligę jeszcze nie wiem, ale dorobek 9 bramek w 11 meczach dobrze o nim świadczy. Ponadto 17 lat ma bramkarz Łukasz Szczepek, który już grał w pierwszej drużynie AKS Mikołów w okręgówce w poprzednim sezonie. Kiedy jednak przyszedł do nas latem 3 lata starszy Patryk Kierlin, mający już za sobą grę w IV lidze, postawiłem na większe doświadczenie. Ostatnio jednak Kierlin miał sprawy rodzinne i musiał wyjechać więc w meczu z MKS Lędziny zagrał Szczepek, który przy stanie 2:1 wybronił sytuację ratując nam zwycięstwo. Dlatego, choć Kierlin już wrócił, na mecz z Uranią to znowu wyszedł Szczepek i spisał się bez zarzutu. Uznałem, że skoro bramkarz wchodzący do gry nie popełnił błędu, a nawet pomógł drużynie, to nie ma sensu go odstawiać na ławkę. Obowiązuje zasada, że jesteś tak dobry jak grałeś w ostatnim meczu. Dla mnie to jest sprawa oczywista, choć niektórzy w drużynie i w klubie byli zaskoczeni, gdy do wyjściowej jedenastki na mecz w Rudzie Śląskiej wpisałem 17-latka. Spisał się dobrze, więc w najbliższym meczu też powinien zagrać, a Kierlin musi czekać na swoją okazję, no chyba, że coś się w tygodniu wydarzy. To samo dotyczy zresztą wszystkich zawodników. Kto wypada z gry musi się liczyć z tym, że wchodzący na jego miejsce może zostać na dłużej jeżeli udowodni, że jest tej drużynie potrzebny.