Śląski ZPN

Józef Tomaszek ponad pół wieku oddał piłce w Jeleśni

28/11/2018 11:24

Złota Odznaka Honorowa Polskiego Związku Piłki Nożnej podczas gali 70-lecia Podokręgu żywiec trafiła w godne ręce. Urodzony 19 listopada 1948 roku Józef Tomaszek, który 52 lata działa w klubie z Jeleśni, jest prawdziwym wzorem działacza oddanego lokalnej społeczności.


- Od momentu reaktywacji naszego klubu, czyli od 21 listopada 1966 roku, stale jestem w zarządzie, którego przez 36 lat byłem prezesem, a teraz jestem sekretarzem – mówi 70-letni Józef Tomaszek. – A wszystko zaczęło się od… gry, bo jestem wychowankiem Rysianki, jak wtedy nazywał się klub, który w 1995 roku zmienił nazwę na LKS Jeleśnianka. Zacząłem od występów w seniorach, bo juniorów wtedy w klubie nie było. Zresztą początki były bardzo trudne, bo mieliśmy trzy piłki w klubie i człowiek drżał, żeby któraś z nich podczas meczu nie pękła, bo nie było następnych i sędzia musiałby zakończyć grę. Koszulek było 11, bo tyle nam kupiła mleczarnia z Żywca i gdy robiliśmy zmianę to ten co schodził, temu co wchodził musiał oddać sprzęt z butami włącznie. Na mecze jeździło się samochodem dostawczym Żuk, do którego wstawialiśmy ławki zabierane z przystanku i ruszaliśmy w drogę. Kiedyś, gdy nas zatrzymano do kontroli, naliczono nam podstawy do wystawienia 11 mandatów, które kierowca musiałby zapłacić, ale na hasło „jedziemy na mecz” obeszło się bez kar.

- Pamięta pan swój pierwszy mecz?

- Rozegrałem go wiosną 1967 roku, kiedy to przegraliśmy w Rajczy 3:5. W 1970 roku zrobiłem kurs trenerski w Suchej Beskidzkiej i od tego czasu byłem w klubie jednocześnie zawodnikiem, czasem nawet w randze kapitana, a także trenerem i prezesem. Grałem wszędzie gdzie potrzebowała drużyna – nawet w bramce. Najwięcej radości sprawiała mi jednak gra w ataku i pamiętam taki mecz z Lipową, której strzeliłem pięć goli. Wygraliśmy 9:1. Zresztą tych pamiętnych meczów było sporo. Kiedyś na przykład obecny prezes Podokręgu Żywiec Darek Mrowiec, sędziując nasz mecz w Milówce, odgwizdał gola dla Podhalanki, choć piłka wpadła do bramki przez dziurę w bocznej siatce. Na meczach emocji nie brakowało, ale po meczu człowiek się cieszył. Z wyjazdu zawsze wracaliśmy ze śpiewem.

- Kiedy były najlepsze lata w waszym klubie?

- Zaczęły się w 1987 roku gdy wprowadziliśmy działalność gospodarczą. Mieliśmy brygady i zatrudnialiśmy około 65 osób, a naszą wizytówką sportową była sekcja narciarska, bo musieliśmy mieć wyczynowców. Mogliśmy się pochwalić trzema zawodnikami i dwoma zawodniczkami w dziesiątce najlepszych juniorów w Polsce. Najbardziej popularna cały czas była jednak piłka nożna, choć wielkimi sukcesami piłkarskimi pochwalić się nie możemy. Dwa razy byliśmy blisko wywalczenia awansu do okręgówki, ale nie udało się i zostaliśmy zespołem A-klasowym. Możemy się jednak szczycić tym, że jako pierwsi z Podokręgu Żywiec weszliśmy na szczebel centralny Pucharu Polski. W 1983 roku po wygraniu eliminacji lokalnych na finiszu rozgrywek w regionie żywieckim pokonaliśmy Koszarawę 3:0 i Czarnych 2:1. A po naszych zwycięstwach 3:0 z Piastem Cieszyn i 4:2 z Cukrownikiem Chybie, który grał wtedy w III lidze, pierwszy raz o Jeleśni mówiono w PZPN i pisano w ogólnopolskich gazetach. W losowaniu, które odbyło się w Warszawie trafiliśmy na III-ligowego Górnika Wojkowice, z którym przegraliśmy u nas 0:3.

- Ile lat spędził pan na boisku?

- Grałem 15 sezonów bez przerwy, a następnie przez trzy lata woziłem jeszcze ze sobą buty piłkarskie. Gdy brakowało zawodników to się przebierałem i wchodziłem na boisko, żeby pomóc. Mogę więc powiedzieć, że 18 lat byłem zawodnikiem, a dwa razy tyle byłem prezesem. Od 4 lat natomiast pełnię w klubie funkcję sekretarza i zajmuję się najogólniej mówiąc papierami z księgowością włącznie. Z zawodu jestem technologiem drewna i przez 23 lata byłem kierownikiem tartaku, a później kierownikiem brygad w klubie, natomiast w ostatnich latach czynności zawodowej prowadziłem swoją działalność. Mam więc doświadczenie i czas. Żona zmarła sześć lat temu, a dzieci są na swoim, bo córka Marta mieszka w Żywcu, a syn Aleksander został w Jeleśni, ale nie odziedziczył po mnie piłkarskiego bakcyla. Próbował grać w piłkę, ale krótko był zawodnikiem. Jako działacz natomiast związał się z innym klubem z Jeleśni, bo zakład, w którym pracował czyli Delphi, założył swoją drużynę. Trenowaliśmy na tym samym boisku i nawet rywalizowaliśmy w klasie A. Rodzina, bo wszyscy pracowali w Delphi, gdy zbliżały się derby, stawała więc przeciwko mnie, ale przetrzymałem ich ataki i Jeleśnianka jest nadal, a drużyny Delphi już nie ma.

- Czym dla pana jest Złota Honorowa Odznaka PZPN, którą został pan wyróżniony podczas jubileuszu 70-lecia Podokręgu Żywiec?

- To podsumowanie ponad pół wieku oddanego piłce. Kiedy na nią patrzę to dopiero dociera do mnie jak wiele się przez te ponad 50 lat zmieniło. W codziennej działalności nie ma czasu na takie myślenie, bo nieustannie są wyzwania, które trzeba pokonać i nie zastanawiać się ile to wymaga czasu, sił, zdrowia czy pieniędzy. Człowiek często dokładał ze swojej kieszeni i nawet żona o tym nie wiedziała, bo gdyby wiedziała to pewnie bez kłótni by się nie obeszło. Nie żałuję jednak niczego i nawet patrząc na rachunki, które są w archiwum tylko się uśmiecham, bo przeżyłem ciekawe chwile. Najmilej wspominam czas, w którym robiąc kurs trenerski w Suchej Beskidzkiej, w ramach zajęć jeździliśmy do Zakopanego na treningi reprezentacji Polski. Selekcjoner Kazimierz Górski, na którym się wzorowałem, nie patrzył jaki schemat obowiązuje w światowej piłce. On, wiedząc, że Polak ma swoją mentalność, opracował swój styl i zbudował drużynę, która pokazała światu, że Polacy potrafią grać w piłkę. Szybki Lato, główkujący Szarmach i techniczny Gadocha stworzyli atak, który zaskoczył wszystkich. Tomaszewski w bramce też wyrósł na legendę, ale pamiętam jak w Zakopanem po treningu, obserwowanym przez cztery tysiące kibiców, nasz bramkarz rzucał wyzwanie i każdy kto położył stówę na boisku mógł podejść, żeby wykonać karnego. Kto wykorzystał jedenastkę to zabierał stówę, a jeżeli nie strzelił to Tomaszewski zgarniał „czerwony papier”. Jak odchodził to miał „kupę” pieniędzy. Zakładał się także Deyna, który trafiał w okienka według życzeń, raz w lewe, raz w prawe. A mnie najbardziej imponował Gadocha, który rozkładał chusteczkę i z 30 metrów kopał piłkę tak, że spadała na chusteczkę. Jak trenowałem naszych zawodników to im o tym opowiadałem i rozkładałem na boisku opony, żeby trafiali do nich i trafiali. A dzisiaj z 16 metrów na koszulkę nikt nie może trafić.

- Co się najbardziej zmieniło w podejściu do piłki przez to pół wieku?

- Kiedyś grało się dla przyjemności i swoi zawodnicy garnęli się na boisko. Dzisiaj żeby mieć drużynę trzeba sięgać po „obcych”, a każdy z nich od razu pyta „za ile”, nawet gdy umiejętności ma takie, że powinien dopłacić za możliwość gry. To widać także w tym jak wygląda nabór do szkół sportowych. Kiedyś ten kto chciał iść do takiej szkoły musiał się naprawdę wykazać umiejętnościami i talentem, a dzisiaj każdy może iść byleby tylko rodzice zapłacili.

- Kto pana zdaniem zasłużył na miano „najlepszego piłkarza z Jeleśni”?

- Najlepszym zawodnikiem wywodzącym się z Jeleśni był Andrzej Juraszek, który grał w III lidze, bo wzięli go do wojska i trafił do Stali Nysa. Jak to się mówi „nogami potrafił krawaty wiązać”. Był też u nas Jerzy Gęga, który przeszedł od nas do Górala Żywiec, a za ten transfer dostaliśmy autobus. Jeździliśmy dumni z napisem „Jeleśnianka”  i na mecze, i na wycieczki. Mam jednak nadzieję, że ich osiągnięcia poprawią nasi następcy. Co prawda pierwsza drużyna gra teraz w klasie B, ale mamy też młodzież więc następcy rosną.