Śląski ZPN

Roman Wika wpisał się w 750-letnią historię Żywca

29/11/2018 12:49

Przewodniczący Wydziału Gier i Dyscypliny Podokręgu Żywiec Roman Wika podczas spotkania z okazji jubileuszu 70-lecia podokręgu usłyszał, od burmistrza Żywca Antoniego Szlagora że jest legendą żywieckiej piłki. W ślad za tymi słowami poszło wyróżnienie historycznym medalem 750-lecia miasta leżącego nad Sołą i Koszarawą.


- Od dziecka jestem w żywieckim sporcie – mówi 75-letni Roman Wika. – Pan Kazimierz Polak, który jest żywą kroniką Koszarawy i mając 98 lat doskonale pamięta wszystkie wydarzenia z dziejów klubu, przypominał ostatnio, że koło kina Janosik w zakładzie fotograficznym pana Sztuki była taka koszulka Koszarawy i każdy kto chciał zostać zawodnikiem tego klubu musiał sobie zrobić zdjęcie na jej tle. To był taki swoisty symboliczny chrzest, który ja miałem w 1952 roku.

- Ile lat grał pan w Koszarawie?

- W sumie uzbierało się tego 20 lat. Po kilku meczach w trampkarzach i juniorach awansowałem szybko do pierwszej drużyny, która wtedy grała w III lidze krakowskiej. Występowały tam też wszystkie znane zespoły z Krakowa, więc grałem na stadionach Wisły czy Cracovii, a rywalizowaliśmy również z takimi drużynami jak Sandecja Nowy Sącz, tarnowskie: Unia, Tarnovia i Metal, czy Beskid Andrychów, Unia Oświęcim, Fablok Chrzanów oraz Szczakowianka. Samo granie w piłkę mi jednak nie wystarczało dlatego gdy przychodziła zimowa przerwa to zakładałem narty i w sekcji narciarskiej Śrubiarni Żywiec startowałem w kombinacji norweskiej. Skoki nie były co prawda moją mocną stroną, ale za to w biegach nadrabiałem. Na mistrzostwach Tatrzańskiego Okręgu Narciarskiego wśród juniorów wybiegałem szósty czas.

- Czy Koszarawa była pana jedynym klubem piłkarskim?

- Tak, ale miałem w swojej karierze kilka przerw. Gdy już skończyłem wiek juniora zabrano mnie do wojska. Byłem już wtedy żonaty więc chciałem szybko wyjść do cywila i nawet trochę symulowałem, ale nie pomogło. Zmieniłem więc taktykę i gdy ogłoszono, że poszukiwani są kandydaci do startu w Wojskowych Mistrzostwach Okręgu Warszawskiego w lekkiej atletyce zgłosiłem się do wszystkich możliwych konkurencji. Zawody rozgrywane były na stadionie Wawelu w Krakowie, gdzie na 86 zdobytych przez jednostkę prawie 60 było moich. To sprawiło, że po zawodach przyznano mi 26 dniu urlopu, które okupiłem… sinymi plecami.

- Nabawił się pan kontuzji?

- Nie. Tylko gdy na apelu po tych lekkoatletycznych mistrzostwach wyczytywano kilka razy moje nazwisko i nagradzano urlopem za każdy start, a dowództwa mówił kanonier Wika wystąp, od razu dostawałem kuksańca od kolegów z tylnego szeregu. W sumie jednak dzięki sportowi wojsko przeleciało mi szybko, a gdy wróciłem do domu to zameldowałem się w Koszarawie i znowu stanąłem w bramce. Drugi raz przerwałem grę gdy otworzyłem interes, ale wróciłem i w sumie 20 lat spędziłem w bramce Koszarawy

- A jak został pan działaczem?

- Jako działacz zacząłem się udzielać gdy dostałem propozycję założenia drugiej drużyny Koszarawy. Zaczęliśmy od klasy C i jako kierownik oraz trener zespołu miałem satysfakcję, bo robiliśmy szybkie awanse i w 2004 roku weszliśmy do okręgówki. Byliśmy bezpośrednim zapleczem pierwszej drużyny, która maszerowała wtedy w kierunku III ligi, do której awansowała pod wodza Marcina Brosza, z którym ściśle współpracowaliśmy.

- Kiedy trafił pan do Podokręgu Żywiec?

- Ta zmiana związana była z sytuacją w Koszarawie. W pierwszym sezonie naszej gry w okręgówce, z pomocą trenera Macieja Mrowca, zajęliśmy piąte miejsce, a rok później choć wywalczyliśmy miejsce dające utrzymanie prezes Andrzej Marszałek zadecydował o wycofaniu naszej drużyny z rozgrywek. Doszło więc do scysji i pożegnałem się z klubem, ale od piłki nie odszedłem, bo wtedy właśnie dostałem ofertę działalności w Podokręgu Żywiec. Spasowało mi to. Zacząłem od funkcji weryfikatora rozgrywek trampkarzy i przez 12 lat działalności doszedłem do funkcji przewodniczącego Wydziału Dyscypliny. Jestem w tej roli już drugą kadencję, bo prezes Dariusz Mrowiec mi zaufał. Melduję się w naszej siedzibie praktycznie codziennie i cieszę się z tego, że ciągle żyję piłką. A takie wyróżnienie z rąk burmistrza dodaje jeszcze więcej sił i zobowiązuje.

- Czy pana potomkowie poszli piłkarską drogą?

- Niestety nie. Dwaj synowie Ireneusz i Dariusz oraz wnuczki Dominika i Martynka oraz wnuk Arkadiusz, choć zbiera wszystkie moja trofea, nie połknęli sportowego bakcyla. Może się jednak jeszcze doczekam... Czekać mogę, bo zdrowie dopisuje. Codziennie „gonię” po 5 kilometrów i cieszy mnie to. Dlatego mam też nadzieję, że „dobiegnę” w tym stanie do jubileuszu 75-lecia Podokręgu Żywiec.