Śląski ZPN

Ostatnia ziemska droga Stanisława Grzywaczewskiego

5/12/2018 12:14

Stanisław Grzywaczewski odszedł nagle i niespodziewanie. Miał 66 lat. W jego ostatniej ziemskiej drodze na cmentarz przy kościele pod wezwaniem świętych Wawrzyńca i Antoniego w Rudzie Śląskiej Wirku, gdzie odprawiona została msza pogrzebowa, towarzyszyli mu najbliżsi wraz z bardzo licznym gronem przedstawicieli piłkarskiej rodziny z prezesem Śląskiego Związku Piłki Nożnej Henrykiem Kulą. Urnie towarzyszyły także sztandary Śląskiego ZPN, Wawelu Wirek i Rudy Śląskiej.


- To był niezwykle pogodny i spokojny człowiek – mówi Zbigniew Myga, który współpracował ze śp. Stanisławem Grzywaczewskiego w Szombierkach Bytom. - Gdy zostałem trenerem Szombierek w 1986 roku on był tam „wszystkim”. W funkcji kierownika klubu mieściło się praktycznie wszystko od gotowanych przez żonę Stasia rodzinnych obiadów, na których spotykali się zawodnicy, przez pomoc w ich życiowych sprawach, po meczowe premie. Z uwagą słuchałem jego podpowiedzi, bo on nie tylko znał się na piłce, ale i na ludziach, a o zawodnikach wiedział wszystko. Każdemu starał się pomóc, albo udzielić dobrej rady. Dzięki temu na przykład uratowaliśmy dla polskiej piłki Romana Szewczyka, któremu po badaniach wydolnościowych powiedziano, że nie nadaje się do sportu wyczynowego. Stasiu przekonywał wtedy, że szybkość, technika, boiskowa inteligencja oraz bardzo dobre uderzenie z dystansu to są cechy, które też można wykorzystać dla dobra drużyny i Szewczyk został dołączony do pierwszego zespołu. Mało tego, powiedziałem mu wtedy, że jeżeli będzie pracował to może trafić do reprezentacji Polski. Był wtedy bardzo zaskoczony, ale po latach, gdy był kapitanem drużyny narodowej, pamiętał o tym i podziękował. A wracając do Stasia to dodam, że był człowiekiem z którym przez cztery lata pracy ani jednego dnia się nie gniewaliśmy. On był tak otwarty, radosny i szczery, że każdy problem, a tych nie brakowało, potrafił rozwiązać z uśmiechem, albo na spokojnie znaleźć wyjście z sytuacji.

Zanim jednak Stanisław Grzywaczewski został działaczem był piłkarzem i to przez duże „P” o czym świadczy 261 spotkań rozegranych w ekstraklasie oraz występy w juniorskiej i młodzieżowej drużynie narodowej i miejsce w zarządzie Klubu Wybitnego Piłkarza Śląska.

- Gdy Stasiu grał w Szombierkach chodziłem na mecze z tatą i podziwiałem „Małego”, bo tak bramkostrzelnego pomocnika nazywali kibice – przypomina Zenon Lissek, piłkarska ikona bytomskiego klubu. – Kibice go szanowali za jego technikę, spryt, waleczność i bardzo dobre uderzenie. Był jak żywe srebro i kierował zespołem. Pamiętam jak na trybunach starego stadionu Szombierek wszyscy skandowali „Mały, Mały bramkę strzel” i nawet gdy coś się mu nie udało nikt na niego złego słowa nie powiedział. Traktowali go jak bożyszcze. Co prawda w Szombierkach nie zagraliśmy razem, bo byłem 10 lat młodszy i gdy ja debiutowałem to on był akurat w GKS Katowice, ale mieliśmy okazję występować razem pół sezonu, jesienią 1985 roku w Uranii. Wróciliśmy z niej do Szombierek już w różnych rolach, bo ja nadal grałem, a on został kierownikiem klubu i był człowiekiem do wszystkiego. Dzięki swoim kontaktom na kopalni potrafił załatwić każdą sprawę i wyprosić niejedną premię dla zawodników, bo z wszystkimi miał dobry kontakt i z każdym umiał pogadać.

Katowicki epizod z piłkarskiego życia Stanisława Grzywaczewskiego wspomina Henryk Górnik: - To był kolega do tańca i do różańca. „Grzywa” przyszedł do GKS Katowice jako gwiazda Szombierek i szybko został liderem, ale nie dlatego, że się wywyższał czy chciał rządzić. Był po prostu dobrym kolegą. Na nikogo nie patrzył z góry, tylko swoje doświadczenie i na boisku, i w szatni przekazywał młodym wtedy zawodnikom takim jak Jasiu Furtok czy Piotrek Piekarczyk. Awansowaliśmy razem do ekstraklasy i choć on później wrócił do Szombierek to dzięki temu co po nim odziedziczyliśmy my mogliśmy się dalej rozwijać i GKS Katowice jako drużyna rozpoczęła marsz po medale mistrzostw Polski, Puchary Polski i występy w europejskich pucharach.

Adam Kryger miał sposobność spotkania Stanisława Grzywaczewskiego na dwóch płaszczyznach - piłkarskiej i futsalowej.

- Gdy z Uranii przeszedłem do Szombierek rodzina Grzywaczewskich, bo razem ze Staszkiem działała także jego żona, gotując znakomite obiady, szybko przyjęła mnie pod swoje skrzydła – wspomina Adam Kryger. – On jednoosobowo robił to wszystko od czego dzisiaj są w klubach całe sztaby ludzi, zaczynając od spraw piłkarskich, poprzez problemy życiowe zawodników po organizację zgrupowań. To było na jego głowie i zawsze potrafił znaleźć rozwiązanie. Dzięki tej atmosferze powstała drużyna, która pod wodzą Henryka Wieczorka wywalczyła awans do ekstraklasy i dzielnie w niej walczyła. Tak dzielnie, że Legia żeby u nas wygrać potrzebowała pomocy… sędziów. Co prawda ja po tym sezonie pożegnałem się z Szombierkami, ale znajomość z Grzywaczewskimi podtrzymywaliśmy, a po latach spotkaliśmy się znowu, gdy przyszedłem do futsalowej drużyny Gwiazdy Ruda Śląska, gdzie Staszek był w zarządzie klubu założonego przez jego syna Arka. Jak zwykle jedna funkcja to było dla niego za mało więc był także trenerem młodzieży, sędziował mecze dzieci, jeździł na mecze seniorskiej drużyny futsalowej jako kierownik. Widywaliśmy się często i nic nie zapowiadało, że tak nagle odejdzie. Dlatego gdy na pogrzebie staliśmy razem z Zenkiem Lisskiem, Edkiem Ambrosiewiczem, Andrzejem Orzeszkiem i Markiem Pietrkiem nie potrafiliśmy tego pojąć, że Staszka już nie ma wśród nas.