Śląski ZPN

Zdzisław Hutyra ma na swoim trenerskim koncie siedem awansów

6/12/2018 11:30

Urodzony 7 maja 1960 roku Zdzisław Hutyra podczas jubileuszu 65-lecia LKS Zapora Wapienica został nagrodzony Złotą Honorową Odznaką Śląskiego Związku Piłki Nożnej za największy sportowy sukces w dziejach klubu. Prowadzona przez niego drużyna wywalczyła bowiem awans do I Ligi Wojewódzkiej A1 Junior.


- Pochodzę z Pogórza, mieszkam w Jasienicy, a z Zaporą związany jestem od 2005 roku – mówi Zdzisław Hutyra. – Zostałem zaproszony do pracy z młodzieżą i przez te 13 lat udało mi się wywalczyć w sumie cztery awanse. Seniorów, z którymi pracowałem 3 lata, wprowadziłem do klasy okręgowej, a juniorów wprowadziłem najpierw do ligi okręgowej B, następnie do ligi okręgowej A i wreszcie w poprzednim sezonie wywalczyliśmy prawo gry z najsilniejszymi juniorskimi drużynami Śląska. Jest to ciężkie zadanie, ale cieszymy się bardzo i powiem szczerze, że choć przegrywamy, to nie widzę w moich zawodnikach strachu czy lęku. W ich imieniu mogę obiecać, że zrobimy wszystko, żebyśmy wygrali.

- Co was jednoczy?

- Surowe warunki treningowe. Jesteśmy nauczeni pokonywać trudności na co dzień. Wystarczy wejść do naszej szatni, w której 20 zawodników musi się rozebrać i przygotować do treningu czy meczu mając do dyspozycji 30 centymetrów kwadratowych, żeby zrozumieć, że musimy być ze sobą blisko. I to się także przenosi na boisko. Chłopcy są nauczeni, że muszą się trochę poświęcić. Nie przychodzą do klubu, który daje wszystko, a oni tylko wymagają i chcą. Wręcz przeciwnie. Oni wiedzą, że czasem nawet trzeba wyłożyć ze swoich, żeby mieć przyjemność gry w piłkę. Ja na przykład swój samochód osobowy zamieniam na bagażówkę, bo wożę piłki i cały sprzęt treningowy. Gdy zapomnę go wyciągnąć to żona nie ma gdzie włożyć zakupów. Ale te surowe, twarde, męskie warunki kształtują charakter i mobilizują nas do tego żebyśmy trzymali się razem.

- Który mecz wspomina pan najchętniej?

- Było takie spotkanie w lidze juniorów B, czyli w tym pierwszym okresie mojej pracy w Zaporze. Graliśmy ze Skałką Żabnica tak zwany mecz wszystko, czyli o awans. Przegrywaliśmy już 0:3 i zwątpiłem. Ponieważ jestem fanem Arsenalu i nosze czapkę londyńskiego klubu, z tej bezsilności i złości, cisnąłem nią o ziemię, mówiąc: „tego meczu to my nie wygramy”. I wtedy jeden z zawodników podniósł czapkę i odpowiedział: „Trenerze czapka na głowę, My to musimy wygrać”. I wygraliśmy. Mecz zakończył się wynikiem 5:4, a my strzelając gola na remis w ostatnich sekundach meczu i zdobywając zwycięską bramkę w doliczonym czasie gry świętowaliśmy awans. To było niesamowite przeżycie, bo przeszliśmy z piekła do nieba.

- Jak przebiegała pana piłkarska przygoda?

- Od dziecka jestem związany z LKS Pogórze, bo stamtąd pochodzę, ale zaczynałem w juniorach Beskidzie Skoczów. Do swojego macierzystego klubu wróciłem gdy powstała u nas drużyna i grałem w niej do 37 roku życia, czyli prawie 20 lat. Miałem propozycję zmiany barw, ale wiązałoby się to z przerwaniem nauki w technikum mechanicznym i przejściem do szkoły górniczej więc zrezygnowałem. Tak jak zawodnicy z Zapory Wapienica byłem wierny swojej drużynie i często spotykaliśmy się na boisku jako rywale. Piotrek Kochowski na przykład nazywany był „twardą głową” i tak jak ja królował w walce o górne piłki. Byliśmy chyba w klasie A najlepiej grającymi głową zawodnikami więc często przy stałych fragmentach gry pilnowaliśmy się w swoich polach karnych. Gdy spotykamy się to on mi przypomina swojego gola w sytuacji, w której mi uciekł, natomiast ja mu przypominam moją bramkę, gdy on mnie nie upilnował. A Marek Sękowski, nazywany „Szybka strzałą”, był tak dynamiczny, że jeżeli nie udało się go zatrzymać w momencie przyjęcia przez niego piłki to później już tylko można było oglądać jego numer na koszulce.    

- Kiedy został pan trenerem?

- Trenerem jestem od 1998 roku, bo wtedy zacząłem prowadzić trampkarzy w Pogórzu, czyli mogę obchodzić jubileusz 20-lecie pracy, w której świętowałem siedem awansów: najpierw z trampkarzami, a następnie z seniorami LKS Pogórze, później z seniorami Spójni Landek, która chciała mieć jednak zawodowego trener więc mi podziękowała. Kolejnym etapem była Wapienica, z której wróciłem do Pogórza, ale znowu zameldowałem się w Zaporze, dla której w sumie wywalczyłem cztery awanse, o których już wspominałem. Mogę się też pochwalić, że jestem pierwszym trenerem Łukasza Hanzla, który w ekstraklasie rozegrał ponad 170 spotkań i kilku zawodników grających w niższych klasach w naszym regionie.

- Czym dla pana jest klub z Wapienicy?

- Ja tu lubię pracować i dopóki zarząd mnie nie wyrzuci za wyniki to będę to robił. Miałem okazję spotkać się z juniorami Gwarka Zabrze, prowadząc poprzednio zespół seniorów i wiedziałem, co nas czeka w tym sezonie, dlatego powiedziałem prezesowi, że rzucamy się na ogromną ścianę. A on mi powiedział krótko:” Przyszedłeś po to, żeby zrobić awans. Wykonałeś zadanie to teraz musisz spróbować”. Więc próbuję. Nie kusiliśmy zawodników z innych klubów tylko zapraszaliśmy tych, którzy chcieli u nas trenować. Mamy bardzo młody skład i w juniorskiej perspektywie możemy patrzeć w przyszłość. Grają u nas nawet zawodnicy z rocznika 2002 i rywalizują z przeciwnikami o 2 lata starszymi to fizyczna różnica jest ogromna. Jednak ambicja i waleczność jest po naszej stronie. Cieszymy się z tego, że potrafimy grać w miarę wyrównane mecze z zespołami dolnej części tabeli. Oczywiście czołówka była poza naszym zasięgiem, ale z GKS Tychy, z Ruchem Chorzów, czy w ostatnim meczu rundy jesiennej z Piastem, w którym pierwszy raz prowadziliśmy, to już nawiązywaliśmy walkę. Nigdy sędziów nie krytykuję, ale po meczu w Gliwicach miałem do arbitra pretensje, bo gdyby podyktował karnego przy stanie 1:0 nie wiadomo jakby się skończyło. W dodatku straciliśmy przypadkową bramkę na 1:2, a po przerwie mieliśmy sytuacje bramkowe, ze strzałem w słupek włącznie i okazjami sam na sam, w których bramkarz gliwiczan bronił nasze strzały. Cieszy mnie to, że choć przegrywamy to przeciwnicy nas szanują. Nikt nie wychodzi na boisko i śmieje się z nas, tak jak niektórzy kibice na trybunach kilku obiektów. Rywale po prostu traktują nas poważnie i grają z nami całkiem serio. Podają rękę i dziękują za walkę, a taki szacunek to jest dla nas naprawdę cenną nagrodą.