Śląski ZPN

W 2018 roku Jan Woś przeszedł trenerską drogę z piekła do nieba

13/12/2018 13:51

Jan Woś w ekstraklasie rozegrał 324 spotkania, zdobywając 32 gole. Wychowanek Czantorii Nieordzim najdłużej związany był z Odrą Wodzisław, z którą świętował najpierw powrót do II ligi, a następnie pierwszy w dziejach klubu awans do najwyższej klasy rozgrywkowej w 1996 roku. Cieszył się także z wywalczonego od razu w debiucie historycznego sukcesu jakim było trzecie miejsce, dające prawo gry w Pucharze UEFA. Do wodzisławskiego klubu wrócił także po występach w Ruchu Chorzów i Groclinie Dyskobolii Grodzisk Wielkopolski, żeby po spadku z ekstraklasy i jeszcze półrocznym pobycie w Odrze, na początku 2011 roku, z bilansem 362 ligowych występów w wodzisławskich barwach, przejść do III-ligowej Skry Częstochowa. Tu 13 maja 2012 roku oficjalnym meczem pożegnalnym zakończył karierę piłkarską już w roli trenera klubu spod Jasnej Góry.


Ale to wszystko dzisiaj to już historia, która… pozwala Janowi Wosiowi zająć szacowne miejsce w Klubie Wybitnego Piłkarza Śląska.

- Jak podsumuje pan kończący się rok?

- Pod względem sportowym można powiedzieć, że już się skończył – mówi Jan Woś. – Sporo się w nim wydarzyło. To był taki okres z piekła do nieba. Zaczął się źle, bo przez pierwsze pół roku nie zaznałem smaku zwycięstwa. Sparingów nie liczę, a na III-ligowych boiskach, na których prowadziłem Pniówek wygrać się nie udało i to był trudny moment dla mnie, bo po blisko trzyletniej pracy pożegnałem się z Pawłowicami. Przyznam szczerze, że na początku tej trenerskiej bezczynności poczułem ulgę, ale na szczęście po dwóch miesiącach dostałem się do sztabu szkoleniowego Jarka Skrobacza w GKS 1962 Jastrzębie i bardzo się cieszyłem. Nie dość, że trafiłem na szczebel centralny to jeszcze znalazłem się w środku bardzo fajnej ekipy, która po awansie na zaplecze ekstraklasy nadal jest głodna sukcesu. Ta atmosfera przypomina mi to co ponad 20 lat temu było w szatni Odry Wodzisław, która przebiła się do ekstraklasy. Mamy w jastrzębskim zespole ludzi z tego regionu. W większości są to zawodnicy wychowani w tym klubie i dla niego zrobią wszystko. Nie od razu było jednak różowo, bo po czterech meczach mieliśmy 2 punkty, ale zbieraliśmy pochwały za styl gry i to w końcu przyniosło zwycięstwa. Dzięki nim zakończyliśmy rundę jesienna na 7 miejscu. I to jest to „niebo”, które sprawia, że w sumie rok 2018 będę bardzo miło wspominał.

- Który moment z 2018 roku zapadnie najdłużej w pana pamięci?

- Na pewno mecz piątej kolejki w Opolu, gdzie wygrywając z Odrą 2:1, przełamaliśmy się. Co prawda na początku mogliśmy mówić o pechu, bo piłka trafiała w poprzeczkę i słupek bramki gospodarzy, ale to, że kompletnie zdominowaliśmy przeciwnika przyniosło efekt. Po trafieniu Bartka Jaroszka wyszliśmy na prowadzenie, a gdy Farid Ali podwyższył na 2:0 byliśmy już pewni, że wrócimy z punktami do domu. Jedna bramka przeciwników nie pozbawiła nas zasłużonej wygranej. To był właśnie taki moment, w którym przyszła pewność, że ci chłopcy, którzy niedawno bronili się przed spadkiem z III ligi rozwinęli się na tyle, że mogą grać jak równy z równym na boiskach zaplecza ekstraklasy.

- Jaki sukces odnotował pan w tym roku w życiu prywatnym?

- Akurat w dniu spotkania w siedzibie Śląskiego Związku Piłki Nożnej z kolegami z Klubu Wybitnego Piłkarza Śląska moja córka zdała egzamin na prawo jazdy. Agnieszka za pierwszym podejściem dopięła swego, a to znaczy, że… zaoszczędziła rodzicom wydatków więc zrekompensowaliśmy jej to. Przy okazji zyskaliśmy kierowcę więc teraz już wybierając się na imprezę nie musimy się z żoną licytować kto będzie prowadził auto.

- Dużo zyskał pan w szkole trenerskiej?

- Kurs UEFA Pro okazał się sporym wyzwaniem, bo poznałem wiele nowych i nowoczesnych metod, z którymi do tej pory nie miałem do czynienia. Spotkałem jednak także wielu ludzi wielkiej piłki. Jednym z nich jest Roberto Martinez, trener Belgii, czyli trzeciej drużyny mistrzostw świata w Rosji. Przez cztery dni przebywaliśmy w siedzibie UEFA i to także było ciekawe doświadczenie. A przy okazji odświeżam stare znajomości, bo na przykład z Radkiem Sobolewskim graliśmy krótko razem w Grodzisku Wielkopolskim, a później byliśmy przez wiele lat rywalami. W tej roli był też Aczo Vukovic. Traktowałem ich wtedy tylko jako przeciwników, a teraz widzę ich jako ludzi, którzy są po tej samej stronie piłkarskiej pasji co ja i mają niezwykłe osobowości. Dla nikogo kto przez wiele lat koncentrował się na grze w piłkę i cieszył się treningami i meczami przejście na trenerską ławkę nie jest proste, tak samo jak nauka.

- Czego życzy pan sobie „pod choinkę” i na progu 2019 roku?

- Pod względem sportowym życzyłbym sobie żeby był tak udany jak ostatni kwartał kończącego się właśnie roku. A w życiu osobistym chciałbym stabilizacji dla siebie i dla najbliższych. Żona Ewelina znalazła pracę, z której jest zadowolona. Agnieszkę czeka matura, starsza córka Adrianna chce otworzyć swój biznes, a 14-letni syn Arek, który trenuje w MKP Odra Centrum Wodzisław Śląski był na testach w Ruchu Chorzów. Przede mną natomiast w kwietniu egzaminy trenerskie, po których będę miał już najwyższy dyplom, do którego trzeba oczywiście dodawać swoje doświadczenie, spojrzenie na futbol i osobowość, która w dużym stopniu decyduje o tym, gdzie trener się znajduje. Czeka nas więc sporo wyzwań i mam nadzieję, że będziemy wszyscy się rozwijać, a nasza zaangażowanie będzie przynosiło efekt.