Śląski ZPN

Prezes Podlesianki Grzegorz Kubista dał się namówić tacie

18/12/2018 08:32

W klubie, który obchodził jubileusz 80-lecia, Grzegorz Kubista jest niemal 40 lat.


- Do czwartej klasy szkoły podstawowej chodziłem jeszcze w Hołdunowie, ale jak tylko przeprowadziliśmy się do Podlesia, bo świętej pamięci tata pochodzi z tych stron, natychmiast znalazłem drogę do klubu - mówi urodzony 12 marca 1967 roku Grzegorz Kubista. - Miałem więc 11 lat jak zostałem zawodnikiem. Tata zresztą grał w Podlesiance, na której boisko po przeprowadzce miałem "rzut kamieniem". Namawiał mnie wręcz, żebym zaczął trenować, a on sam udzielał się wtedy w oldbojach. Szybko złapałem bakcyla i piłka stała się naszą wspólną pasją. Mieliśmy nawet okazję zagrać przeciwko sobie i jako kilkunastoletni napastnik toczyłem boje z tatą grającym na stoperze.

- Ile lat grał pan w Podlesiance?

- Zadebiutowałem w seniorach jako 16-latek i grałem w Podlesiance do 28 roku życia, bo wtedy problemy z dwoma kręgami lędźwiowym piątym i krzyżowym pierwszym uniemożliwiły mi kontynuowanie piłkarskiej przygody. Podczas meczu zaczęły mnie boleć łydki. Myślałem, że to uraz nogi, a doświadczony trener od razu podpowiedział mi, że muszę się udać do specjalisty od kręgosłupa. Nie chciałem mu na początku uwierzyć, ale niestety miał rację.

- Jaki mecz wspomina pan najchętniej?

- W juniorach miałem mecz z 9 strzelonymi golami, ale w seniorach najbardziej zapamiętałem spotkanie w Pucharze Polski z Górnikiem 09 Mysłowice. Miałem wtedy około 17 lat. Nasi rywale grali wyżej niż my. Przyjechali jako faworyt i strzelili pierwsi gola. Zdołaliśmy jednak wyrównać, a nawet po mojej bramce wyjść na prowadzenie. Goście jednak odpowiedzieli swoim golem i wynik 2:2 utrzymywał się do 81 minuty. Wtedy to, po wrzutce Ryśka Tatury, 9 minut przed końcem spotkania, główką strzeliłem zwycięskiego gola na 3:2. Z tamtych czasów pozostała mi też w pamięci niedokończona przygoda z kadrą Śląska. To był czas gdy Jerzy Nikiel wpuszczał mnie już do gry w seniorach, dając mi specjalne zadania i na przykład instruował mnie słowami: "Grzegorz, nic innego cię nie interesuje. Masz pilnować rozgrywającego przeciwników i jak on w trakcie meczu pójdzie do ubikacji to masz iść za nim". Do ubikacji nie poszedłem, ale rywal nie zrobił sztycha, a nasz zespół wygrał ważny mecz. Takie występy sprawiły, że uwagę na mnie zwrócili trenerzy, którzy formowali kadrę Śląska na turniej do Holandii. Zaproszony zostałem na trening, po nim na następny, ale ostatecznie nie zmieściłem się w kadrze na wyjazd zagraniczny, a w tamtych czasach to było naprawdę wielkie wyróżnienie.

- Jak został pan działaczem?

- W 1996 roku zacząłem działać w Podlesiance i zostałem niespodziewanie prezesem. Przejąłem pałeczkę po Joachimie Trzcionce, który przestał pełnić tę funkcję, ale idąc na zebranie wyborcze nie miałem pojęcia, że zaczyna się nowy rozdział w moim życiu. Byłem dopiero co po skończeniu studiów, a w dodatku po trzech latach firma, którą założyliśmy z kolegami, przestała funkcjonować - po prostu padła. Byłem więc bez pracy, a na sali w gronie trzynastu kandydatów do zarządu nie brakowało ludzi starszych, bogatszych i z doświadczeniem. Jednak mój nauczyciel fizyki i chemii ze szkoły podstawowej świętej pamięci Bolesław Holecki, który był przewodniczącym zebrania "maglował" całe towarzystwo przez 15 minut i na końcu wskazał na mnie, proponując mnie na prezesa. Byłem tak zaskoczony, że zacząłem się bronić mówiąc, że szukam pracy i ciężko będzie mi działać społecznie w klubie, a na końcu dodałem, że jak przyjdę do domu to mama mnie chyba wyrzuci. Nacisk był jednak tak duży, że przystałem na funkcję tymczasowego prezesa. Następnie za prezesury Eugeniusza Wiatraka byłem kierownikiem pierwszej drużyny, a do zarządu wróciłem w  2010 roku pełniąc funkcję wiceprezesa Mariusza Kałuży. Działam więc już 22 lata. Najtrudniejszy był chyba pierwszy dzień, a dokładniej noc, bo tata, który ucieszył się, że wybrano mnie prezesem wrócił do domu jako pierwszy i powiedział mamie. Tego co się działo, jak ja przyszedłem do domu, nie da się opisać. Gniew mamy trwał jednak tylko dwa dni, bo dzięki temu, że zgodziłem się zostać prezesem, zadziałały sportowe kanały i otrzymałem propozycję pracy. W Katowickim Przedsiębiorstwie Geologicznym, bo z wykształcenia jestem geologiem górniczym, czekało na mnie stanowisko i zacząłem łączyć pracę z działalnością w klubie.

- Nadal pracuje pan w swoim zawodzie?

- Tak. W KPG pracowałem niecały rok, skąd przeniosłem się na historyczną Kopalnię „Wujek” gdzie przepracowałem 15 lat. W 2011 roku przeszedłem do Katowickiego Holdingu Węglowego, z którego po 6 latach pracy w biurze zarządu, przeszedłem do pracy głównego geologa na Oddziale Mysłowice-Wesoła. Dalej jestem więc w branży, a moja doba często jest za krótka. Wie coś na ten temat moja żona. Brygida nieraz ma pretensje, że jadąc z pracy do domu najpierw zatrzymuje się w klubie, a dopiero później myślę o zakupach, o synu, a mamy 11-letniego Kubę i na końcu o niej i o naszym wspólnym biznesie, czyli restauracji w Zarzeczu, która jest na jej głowie. Ja pomagam gdy już nie ma innego wyjścia. Zakładam wtedy robocze ubranie i zakasuje rękawy. Nie boję się i nie wstydzę się pracy. Wiedzą to ci, którzy nieraz widzieli mnie umorusanego, gdy wychodziłem z klubowej kotłowni. Dorzucałem węgla do pieca, bo byłoby mi wstyd gdyby drużyna nasza i naszych gości po meczu nie miała ciepłej wody pod prysznicem. Kiedyś był nawet taki przypadek, że kierownik gości szukał działacza, bo potrzebował pieczątkę na delegacji. Powiedziano mu gdzie może znaleźć prezesa i znalazł mnie przed kotłownią, ale widząc moją czarną od węgla twarz i brudne ręce chyba ze trzy razy powtarzał, że chciałby rozmawiać z prezesem nim zrozumiał, że to właśnie ja. 

- Ma pan następcę?

- Syn ma innego bakcyla, bo pływa i nie chce trenować piłki nożnej. Nie naciskam tylko cieszę się, że ma swoją pasję. Ale ja swojej pasji nie zmienię. Poświęciłem się piłce oraz Podlesiance i mam nadzieję, że w tym sezonie wrócimy do IV ligi. To jest nasz sportowy cel. A marzeniem niech będzie, skoro wygraliśmy finał Pucharu Polski na szczeblu Podokręgu Katowice, zdobycie Pucharu Polski na szczeblu Śląskiego Związku Piłki Nożnej i awans na szczebel centralny. W tym roku Śląsk Świętochłowice trafił w ten sposób na Arkę Gdynia. Możemy więc marzyć, że na Podlesie w 2019 roku przyjedzie Legia Warszawa i zmierzy się z beniaminkiem IV ligi. Ja jednak nie jestem skłonny do huraoptymistycznych okrzyków przed osiągnięciem celu. To jest w charakterze Dawida Brehmera, a ja wolę na zimne dmuchać i cieszyć się dopiero po osiągnięciu sukcesu. Najbardziej cieszy mnie jednak to, że zebraliśmy teraz w Podlesiance fajną ekipę młodych ludzi, którzy stworzyli zarząd, na którego czele stanąłem. O tym jak potrafimy działać świadczy to, że w trzy tygodnie przygotowaliśmy galę jubileuszową i mogliśmy godnie uczcić 80-lecie klubu. Zrobiliśmy gigantyczną pracę i teraz wiem, że mogę na nich polegać. Dawid już od 10 lat trzyma w swoich rękach sprawy sportowe i jak przystało na wiceprezesa oddelegowanego na tę działkę buduje drużynę, myśli o zawodnikach i trenerach. Tomek Brożek, którego w 2016 roku poprosiłem, żeby został kierownikiem drużyny, wciągnął się w działalność, bo pełni już rolę wiceprezesa do spraw organizacyjnych. A Tomek Hedzielski uzupełnia nasz team i jest wiceprezesem do spraw marketingowych i finansowych, wchodząc do klubowej działalności. Myślę, że razem pociągniemy ten wózek w kierunku sukcesów, na które kibice w Podlesiu bardzo czekają.