Śląski ZPN

Henryk Drob oddał serce piłce w rodzinnym regionie

9/01/2019 20:51

Choć Henryk Drob już jako dziecko zakończył piłkarską przygodę, po otwartym złamaniu nogi, to do piłki nożnej wrócił jako senior i zrobił sporo w roli działacza.


- Moja piłkarska przygoda zaczęła się w dzieciństwie – mówi Henryk Drob, urodzony 1 kwietnia 1956 roku. - Uczestniczyłem jednak tylko w rozgrywkach lokalnych, organizowanych na obrzeżach Tychów. Z występów w LZS Urbanowice wyeliminowało mnie otwarte złamanie nogi. Dlatego mogę powiedzieć, że formalnie w piłkarskie struktury wszedłem jako działacz. Zacząłem w Unii Bieruń Stary, ale zdobyte tam doświadczenie było mi tak naprawdę potrzebne do założenia klubu JUWe Jarszowice. Z dwójką kolegów wpadliśmy bowiem na pomysł, żeby na bazie bieruńskiego klubu zorganizować drużynę w Jaroszowicach. Zaczęliśmy od postawienia bramek i wytyczenia boiska, jeżeli tak można powiedzieć o łące, na której różnica w poziomie była taka, że jedna bramka była półtora metra wyżej niż druga. Jedną połowę grało się więc z górki, a drugą pod górkę, albo na odwrót. Tam właśnie w 1994 roku przystąpiliśmy do rozgrywek jako druga drużyna Unii, która dwa sezony reprezentowała nas, występując w klasie B. My przez ten czas uczyliśmy się piłkarskiej działalności i poznawaliśmy zasady funkcjonowania klubu, a jednocześnie organizowaliśmy swój zespół. W tym czasie napisałem też statut i w 1996 roku zostaliśmy już oficjalnie zarejestrowani jako klub.

- Czy stanął pan na jego czele?

- Będąc wiceprezydentem Tychów i członkiem zarządu miasta, zostałem wiceprezesem klubu, a na czele zarządu stanął Krzysztof Szczygieł. Wystartowaliśmy od klasy C i szybko awansowaliśmy do klasy B, ale przede wszystkim myśleliśmy o tym, żeby reaktywować piłkę w tym regionie i zachęcić miejscową młodzież, szczególnie tę ze szkół podstawowych w Jaroszowicach i Urbanowicach. W tamtym czasie to była bowiem piłkarska pustynia. LZS Urbanowice skończył swoją działalność w 1972 roku, czyli praktycznie w momencie, w którym kiedyś gmina, a później gromada Urbanowice, została włączona do Tychów. Po 22 latach rzuciliśmy więc piłkarskie ziarno i szybko mieliśmy powody do radości. Darek Fortuna, jako nasz zawodnik, trafił do reprezentacji Polski występującej w organizowanych przez INAS-FID (International Sports Federation For Persons With Intellektual Disability) mistrzostwach świata i Europy. Zagrał na słynnym stadionie Wembley, a z Mundialu w Japonii w 2002 roku wrócił jako wicemistrz świata i zrobił JUWe bardzo dobrą reklamę.

- Skąd pomysł na nazwę klubu z włoskimi skojarzeniami?

- Wykorzystaliśmy w celach marketingowych, że pierwsze litery nazw sąsiadujących tyskich dzielnic, czyli Jaroszowic, Urbanowic i Wygorzela tworzą nazwę JUWe. W dodatku mając na naszym terenie fabrykę Fiata zaintrygowaliśmy tą nazwą dyrekcję włoskiego koncernu, który jest właścicielem Juventusu Turyn, zwanego przez kibiców „Juve”. Wytłumaczyłem więc dyrektorowi Fiata, że to efekt fascynacji „Starą damą” i dodałem, że też liczymy na wsparcie. Udało się, bo otrzymaliśmy efektowne stroje w biało-czarne pasy.

- Bardziej niż z założenia JUWe jest pan jednak znany kibicom z doprowadzenia GKS Tychy na zaplecze ekstraklasy. Jak trafił pan do tyskiego klubu?

- W GKS Tychy tak naprawdę zostałem wrzucony na głęboką wodą z misją uratowania klubu, który był na skraju upadku. Miał potężne długi. Rzutem na taśmę udało się jednak uratować klub, bo założyliśmy spółkę Tyski Sport, której 1 marca 2011 roku zostałem prezesem. Będąc radnym i działając w Komisji Sportu oraz w Podokręgu Tychy dość dobrze znałem temat, ale musiałem się mocno wgłębić, żeby sprostać zadaniu odbudowania klubu, mającego sekcję piłkarską i hokejową, a jednocześnie budować stadion. Przez pierwsze dwa miesiące spółka była jednoosobowa, a jej siedzibą była… moja teczka. Przelano środki i przekazano dokumentację, a resztą musiałem zająć się sam i to nie mając nawet biurka. Zacząłem od wyszukania biura rachunkowego, które mogłoby poprowadzić księgowość i postawiłem fundament, na którym piłkarska drużyna oparta na zawodnikach z Tychów i okolic awansowała do I ligi, hokejowy zespół został mistrzem Polski, a stadion przy ulicy Edukacji stał się wizytówką miasta.

- Czy wtedy został pan działaczem Śląskiego Związku Piłki Nożnej i PZPN?

- Gdy przejmowaliśmy stowarzyszenie GKS Tychy, którego prezesem był świętej pamięci Henryk Śliwiński, jeździliśmy do PZPN, żeby uzyskać licencję, na grę w II lidze. Największy problem był ze stadionem, bo na tyski obiekt nie mogliśmy już wtedy liczyć. Początkowo braliśmy pod uwagę Czechowice-Dziedzice, ale ponieważ leżą one blisko Bielska-Białej groziło nam, że każdy nasz mecz będzie miał klauzulę „podwyższonego ryzyka” co się wiąże z podwyższonymi kosztami ochrony. Udało się więc wtedy porozumieć z Jaworznem i tam w sezonie 2011/2012 roku wywalczyliśmy awans do I ligi. Właśnie ta zwiększona aktywność reprezentanta tyskiej piłki zbiegła się z terminem wyborów w 2012 roku, kiedy to w Śląskim Związku Piłki Nożnej wszedłem do zarządu, natomiast w PZPN trafiłem do Komisji Rewizyjnej. A w 2016 roku, choć już nie byłem prezesem spółki Tyski Sport, ponownie wszedłem w skład zarządu Śląskiego Związku Piłki Nożnej.

- Jak rodzina reagowała na pana piłkarską działalność?

- Żona, która ma na imię Lidia, zgodziła się na moją działalność, choć zabierała ona sporo rodzinnego czasu. A potrzebowały go też nasz dzieci, czyli dwie córki i syn, który próbował swoich sił w JUWe, ale wyczynowcem, ani działaczem nie został. To jest moja domena, dająca mi niezwykłą radość, bo to jest bardzo przyjemne, gdy mogę obserwować jak dzieci w mojej małej ojczyźnie grają w piłkę w coraz lepszych warunkach, nieporównywalnych do tych, w których ja zaczynałem piłkarską przygodę. W JUWe, gdzie nadal działam, będąc w Komisji Rewizyjnej, jest na przykład teraz setka młodzieży i to mnie najbardziej cieszy. Jednocześnie motywuje to działania kiedy trzeba sięgać do kieszeni i wykładać na klubowe potrzeby. Wszyscy członkowie zarządu JUWe są bowiem jednocześnie sponsorami, dzięki którym takie małe kluby jak nasz mogą funkcjonować.