Śląski ZPN

Zaangażowanie i entuzjazm Gabriela Pali to znaki rozpoznawcze młodego prezesa Sokoła Wola

11/02/2019 08:33

Zbliżający się do 30 urodzin prezes klubu grającego w klasie okręgowej to jeszcze ciągle ewenement. Urodzony 28 lutego 1989 roku Gabriela Pala jest jednak przykładem, że zaangażowanie i entuzjazm są tak samo ważne jak doświadczenie.


- Moja piłkarska przygoda zaczęła się gdy miałem 8 lat – mówi Gabriel Pala. – Jako dziecko byłem zafascynowany meczami Ligi Mistrzów oglądanymi w telewizji. Do dzisiaj pamiętam finał Ligi Mistrzów Real Madryt – Valencia, wygrany przez królewskich 3:0 i to mnie napędzało. Chciałem z podwórkowego grania przenieść się do klubu i gdy Sokoła Wola ogłosił nabór poszedłem na trening. Wtedy nie było jednak tak łatwo jak dzisiaj. Znalazłem się wśród setki dzieci z roczników 1988 i 1989, chcących być zawodnikami, a miejsc w drużynie było 20. Trzeba więc było przejść przez selekcję. Po pierwszych zajęciach została wybrana czterdziestka, a na końcu tego „sita” sformowana została grupa chłopców, którzy zostali zawodnikami.

- Jak potoczyły się pana piłkarskie losy?

- W Sokole grałem do wieku juniora. Następnie przeniosłem się do Górnika Brzeszcze, skąd po dwóch sezonach przeszedłem do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Bielsku-Białej, prowadzonej przez Wojciecha Boreckiego. W mojej klasie byli: Paweł Budniak, Maciek Sadlok czy Mateusz Żyła, a naszym starszym szkolnym kolegą był Mariusz Sacha, który jako 17-latek grał już na zapleczu ekstraklasy. Mnie takiej kariery jak im nie udało się jednak zrobić. Po ukończeniu bielskiej szkoły wróciłem do Woli.

- Czy to znaczy, że piłka zeszła na dalszy plan?

- Tak to można powiedzieć. Nie udało mi się zaistnieć w piłkarskim świecie więc uzupełniłem wykształcenie i już z dyplomem technika informatyka oraz papierami górnika eksploatacji podziemnej, zacząłem samodzielne życie, w którym piłka pojawiała się od czasu do czasu. W wieku 21 lat wyjechałem na rok do pracy w Holandii, a gdy wróciłem przeszedłem jako zawodnik do Górnika Brzeszcze, z którym awansowałem do klasy A. Następnie trafiłem do LKS Jawiszowice, gdzie zagrałem dwa sezony w klasie A i znowu pojechałem do Holandii. Wróciłem mając 28 lat i znowu znalazłem się w Sokole Wola.

- Jak odnalazł się pan w swoim macierzystym klubie?

- Zobaczyłem, że nie dzieje się w nim najlepiej więc postanowiłem pomóc. Byłem nie tylko zawodnikiem, ale redagowałem stronę internetową, prowadziłem facebooka i rozwieszałem plakaty, żeby dotrzeć do kibiców i zebrać ich i skupić wokół klubu poprzez media społecznościowe i środki masowego przekazu. Przez rok się udzielałem nie będąc w zarządzie, a następnie w rozmowie z prezesem Szymonem Stawowym i wiceprezesem Bartkiem Więckowskim ustaliliśmy, że podejmę się zadania prowadzenia klubu. Uznałem, że dam radę i dlatego zgłosiłem swoją kandydaturę. 21 stycznia 2018 roku odbyły się wybory i pierwszy rok działalności mam już za sobą. Świeczki na torcie nie zdmuchiwałem, ale za to mieliśmy zebranie sprawozdawcze i cieszę się z tego, że finansowo i organizacyjnie jest lepiej niż było rok temu. Oczywiście nadal borykamy się z wieloma problemami, ale zrobiliśmy duży krok do przodu i mam nadzieję, że nie będziemy zwalniać tempa, bo mamy ambitne plany.

- Był moment zwątpienia?

- Przez ten rok z szafy powypadało trochę „trupów” i były dni, w których miałem już dość tego prezesowania, tym bardziej, że do takiej bezpośredniej pomocy w tej społecznej działalności mam tylko wiceprezesa Mateusza Pelikańskiego. Z nim omawiamy wszystkie sprawy, bo niewielu ludzi chce pracować charytatywnie. Kiedyś było ich więcej i przede wszystkim byli wśród nich przedsiębiorcy, którzy mogli wesprzeć klub. Ja nie mam wypchanego portfela, ale robię to co da się zrobić. Udało się nam zdobyć środki z innych źródeł i dzięki temu powiększyliśmy budżet o 30 tysięcy złotych w porównaniu do lat poprzednich, a myślę, że w tym roku będzie jeszcze lepiej.       

- Co pan robi poza działalnością w klubie oraz treningami i grą w zespole?

- Mam sporo na głowie, bo pracuję w swojej firmie w branży motoryzacyjnej i mam rodzinę. Żona ma imię Edyta, a dzieci to 5-letni Mikołaj i 2-letnia Marysia oraz trzecie w drodze. Jestem więc szczęśliwym tatusiem. Na brak czasu jednak nie narzekam, bo uważam, że dla chcącego nic trudnego. Im więcej jest zajęć tym lepiej poukładany jest czas. Powiem szczerze, że gdy przychodzi do mnie młody zawodnik i mówi, że nie będzie mógł grać, bo zaczyna pracować, to nie mogę tego zrozumieć. Mnie na te wszystkie moje obowiązki wystarcza czasu.

- Ile jest drużyn w Sokole?

- W klubie mamy w tej chwili trzy drużyny, a w przyszłym sezonie powinny być cztery, bo wierzę, że uda się nam kilka spraw wyprostować. Na Woli jest też prowadzony przez Damiana Odrobińskiego Uczniowski Klub Sportowy, z którym mamy podpisaną umowę. Oni szkolą te najmłodsze dzieci, a my od wieku trampkarza przejmujemy zawodników. Mam bezpośredni podgląd na te zajęcia z najmłodszymi, bo mój syn chodzi tam na treningi i mogę powiedzieć, że robią bardzo dobrą robotę, która powinno procentować w przyszłości.

- Jak sobie radzicie z problemami finansowymi?

- Awansowaliśmy do klasy okręgowej „bezgotówkowo” i dalej gram za kiełbaskę, choć nie ukrywam, że chcielibyśmy to zmienić. Najlepszą motywacją dla większości są pieniądze, a nawet drobne zachęty sprawiają, że można wymagać i kontrolować. Nie będziemy jednak niczego obiecywać, bo na razie nie mamy takich możliwości, więc musi nam wystarczyć dobra atmosfera. Dotacja z gminy pokrywa połowę naszych potrzeb, a resztę musimy zdobyć sami. Co ciekawe boisko jest gminne, a my za dzierżawienie musimy zapłacić podatek gruntowy. Wcześniej opłaty z tego tytułu wynosiły 150 złotych, a my mamy wpłacić 10 tysięcy. Na szczęście wójt Jan Słoninka przychylnie patrzy na nasze działania i chce wypracować takie zasady, które pozwolą klubowi funkcjonować.

- Jaki macie cel na 2019 rok?

- Po pierwsze chcemy utrzymać się w klasie okręgowej, która w nowym sezonie zostanie zreorganizowana. Jesteśmy na etapie przebudowy drużyny, bo wchodzi młodzież i ja w wieku 30 lat mogę uchodzić za „weterana”. Większość zawodników jest dużo młodsza. W rundzie jesiennej pożegnaliśmy oficjalnie 34-letniego Łukasza Grabowieckiego, a 35-letni Dawid Hamerla, który ogłosił już zakończenie gry, nie miał jeszcze okazji takiego symbolicznego zejścia z boiska. Myślimy więc żeby przy okazji 65-lecia, a taki jubileusz mamy w tym roku, pożegnać go z honorami. Zasłużył na to, bo całe swoje piłkarskie życie spędził w Sokole i stał się taką naszą ikoną.