Śląski ZPN

Henryk Bryzek uważa, że 15 lat prezesowania stanowi górną granicę

12/02/2019 16:52

Henryk Bryzek od 25 lat działa w śląskiej piłkarskiej rodzinie.


- Moje piłkarska przygoda zaczęła się dość późno, bo w 1994 roku – mówi Henryk Bryzek. – Miałem już wtedy 39 lat, czyli na boiskowe popisy było za późno. A tego, że wcześniej grałem w drużynie szkolnej w liceum nie będę liczył. Moim pierwszym klubem był więc Górnik Bobrowniki Śląskie w Tarnowskich Górach. Moje zainteresowania to sport, historia, polityka i turystyka, a życiowe motto to: „Bóg, Rodzina, Honor i Ojczyzna''.

- Czy jest pan tarnogórzaninem?

- Nie. Pochodzę z miejscowości Wieprz koło Wadowic, a stamtąd za żoną Małgorzatą i za pracą przeniosłem się na Śląsk do Piekar Śląskich. Pracowałem też przez pewien czas w hiszpańskiej kopalni w Figaredo w Mieres koło Oviedo. Aż wreszcie jako pracownik bytomskiej kopalni Powstańców Śląskich postanowiłem rozpocząć działalność gospodarczą. Zgromadzone pieniądze zainwestowałem w kawiarnię przy Klubie Sportowym Górnik Bobrowniki Śląskie w Tarnowskich Górach i tam z dnia na dzień coraz bardziej wrastałem w piłkarskie środowisko. Mam dwie córki – Aleksandra mieszka w Karolinie Północnej, a Barbara w Warszawie oraz troje wnucząt, które wykazują spore zainteresowania sportem między innymi bejsbolem i akrobatyką.

- Jak został pan działaczem?

- Na początku 1997 roku, kiedy prezes Mirosław Gluch złożył rezygnację i nie miał kto go zastąpić, okazało się, że ja jestem „pod ręką”. Zaczęto więc robić podchody, żebym ratował klub, który może się rozpaść. Poniekąd zostałem więc przymuszony do przejęcia władzy, którą jako górniczy emeryt, bo w 1998 roku skorzystałem z tego przywileju, sprawowałem do 2012 roku. To była data, którą uznałem za „górną granicę”. Uważam, że 15 lat prezesowania w zupełności wystarczy, bo człowiek po takim czasie po prostu się wypala. Dlatego w 2010 roku w pałacu w Rybnej, gdzie obchodziliśmy jubileusz 85-lecia klubu ogłosiłem, że to jest moja ostatnia kadencja i zacząłem szukać następcy. Nie było to proste, ale znalazł się Marian Kaminiorz, zawodnik, kapitan drużyny, który przejął pałeczkę i bardzo dobre, że kontynuuje to dzieło. Są więc nowe inwestycje. Jest zadaszenie, są trybuny.

- Jaki mecz szczególnie pan zapamiętał?

- Nie mam duszy kibica, entuzjasty czy fanatyka. Koledzy z moich rodzinnych stron kibicowali Wiśle Kraków oraz Górnikowi Zabrze, więc ja też się interesowałem ich wynikami, ale nie jeździłem na mecze. Włodzimierz Lubański oraz Eusebio da Silva to byli moi idole. Mogę jednak powiedzieć, że bardziej wtedy interesowałem się siatkówką i fascynował mnie grający w I lidze Beskid Andrychów. Ale później jako prezes wciągnąłem się i przeżywałem to co się dzieje na boisku. Najbardziej pamiętam mecz z końcówki sezonu w 2011 roku. Na spotkanie z Orłem Biały Brzeziny pojechaliśmy mając świadomość, że do awansu wystarczy nam remis. Przegraliśmy jednak 4:5 i awans uciekł nam sprzed nosa, bo nasz podstawowy bramkarz przestraszył się ciężaru gatunkowego tego meczu i na rozgrzewce zgłosił kontuzję. W bramce staną Adam Dyrda po 3 letnie przerwie spowodowanej kontuzją i mimo wielkiej ambicji nie podołał wyzwaniu.

- Żałował pan, że nie udało się wejść do okręgówki?

- Za mojej kadencji cały czas graliśmy w klasie A, bo takie było moje zadanie. Ja zrobiłem fundament, a walkę o awans powierzyłem mojemu następcy i tak też się stało. W minionym sezonie Górnik został mistrzem Klasy A i gra jako beniaminek w okręgówce. Płaci co prawda frycowe i na półmetku zajmuje ostatnie miejsce, ale jest jeszcze runda wiosenna i wierzę, że się podniesie.

- Co uzna pan za swój największy sukces w roli prezesa?

- Sukcesem jest to, że odnowiłem cały klub. Budynek był w kiepskim stanie, a boisko było do niczego. Postawiłem więc sobie za główne zadanie gospodarczo odbudować klub. Pół żartem, pół serio parafrazując słowa o Kazimierzu Wielkim postanowiłem „zostawić klub murowany”. Wziąłem się więc za wyremontowanie naszej bazy i sporo udało się zrobić. Odnowiłem budynek, od podstaw zabraliśmy się za płytę boiska, powstał kort i kilka innych rzeczy. Powstało też na przykład Centrum Odnowy Biologicznej, które zrobiliśmy ze szwagrem, albo jak kto woli sekretarzem klubu. Wszystko to wykonaliśmy za własne pieniążki. Włożyliśmy sporo gotówki i pracy, ale efekty są i dzisiejsi użytkownicy doceniają to co zrobiliśmy.

- Działa pan jeszcze w Górniku Bobrowniki Śląskie?

- Po rezygnacji z funkcji prezesa zostałem członkiem honorowym i  jeszcze przez trzy lata prowadziłem kawiarnię. 31 grudnia 2015 roku zamknąłem jednak działalność i zostałem już tylko kibicem naszego klubu. Nadal działam jednak w Podokręgu Bytom, do którego trafiłem w 2004 roku. To był czas kiedy działacze z rejonu Tarnowskich Gór czuli się trochę odsunięci od „centrali”, bo władza należała do bytomian. Zorganizowałem więc w 2001 roku w mojej kawiarni zebranie, na którym pojawili się prezesi klubów z Tarnowskich Gór, a nawet niektórzy z Piekar Śląskich. Postanowiliśmy zawiązać koalicję, bo chodziło nam o to, żeby zdobyć kilka miejsc w zarządzie i mieć wpływ na politykę podokręgu. Poparł nas także Paweł Bomba, który był prezesem Ruchu Radzionków i dopięliśmy swego. Od tamtych wyborów roku mieliśmy wreszcie swoich ludzi we władzach, a ja wszedłem do Komisji Rewizyjnej i zostałem jej przewodniczącym.

- Od kiedy działa pan w Śląskim Związku Piłki Nożnej?

- Od następnej kadencji, czyli w 2008 roku wszedłem do Sądu Koleżeńskiego Śląskiego Związku Piłki Nożnej, a od 2012 do Komisji Rewizyjnej. Mogę więc powiedzieć, że pilnie obserwuję to cię dzieje i cieszę się z tego wszystkiego co się udaje zmienić. Za prezesa Henryka Kuli ta piłkarska machina bardzo mocno się rozpędziła. Bardzo żałuję i jest mi niezmiernie przykro, że brakuje w tym gronie świętej pamięci Krzysia Seweryna. To był mój przyjaciel i ciągle nie mogę zapomnieć jego zaangażowania w działalność na rzecz śląskiej piłki. W 2006 roku Józef Komandzik zgłosił rezygnację z funkcji prezesa Podokręgu Bytom i trudno było wybrać następcę, który odpowiadałby wszystkim. Krzysiu był takim działaczem jednocześnie bytomskim, bo mającym piękną kartę w Szombierkach i niebytomskim, bo pracującym w Piekarach Śląskich. Mimo oporów przyjął funkcję prezesa i połączył idealnie nasze środowisko oraz reprezentował nas w Śląskim Związku Piłki Nożnej i PZPN. Brakuje nam go, a jego zastępca Tomek Wyszyński, którego też to wszystko zaskoczyło, musi się wprawić. Idzie jednak dobrą drogą, a czas pracuje na jego korzyść.