Śląski ZPN

Henryk Gorol uratował MLKS Woźniki i ciągnie prezesowski wózek już 12 lat

22/02/2019 20:21

Henryk Gorol pochodzi z Psar i w tamtejszym Orle rozpoczął swoją piłkarską przygodę. Od 2007 roku działa w sąsiednim klubie MLKS Woźniki i myśli o połączeniu piłkarskich sił klubów z Gminy Woźniki. Na razie jednak bez skutku.


- Jak zaczęła się pana piłkarska przygoda?

- Jako dziecko trafiłem do Orła Babienica-Psary, ale moja piłkarska przygoda nie trwała zbyt długo  i sukcesami też się pochwalić nie mogę - mówi Henryk Gorol. - Zakończyłem grę w wieku juniora i przeszedłem na pozycję zwykłego kibica. Dopiero kiedy w 1986 roku wyprowadziłem się z Psar i osiadłem w Woźnikach wszystko się zmieniło. Synowie Jarek i Mirek zaczęli kopać piłkę w MLKS, a ja obserwowałem ich postępy, ponieważ już jako juniorzy weszli do zespołu seniorów. Chcieli kontynuować swoją piłkarską przygodę, w której ich wspierałem, ale klub zaczął mieć problemy. W 2006 roku, gdy Mirek miał 18 lat, a Jarek 20, trener w środku rundy jesiennej wyjechał za granicę i zostawił zespół w ogonie tabeli klasy okręgowej. W dodatku drużyna musiała wtedy grać w Ligocie Woźnickiej, bo u nas przeciągał się źle zaplanowany przez działaczy remont boiska. Mówiąc krótko było bardzo źle i moi synowie przyszli do mnie z hasłem" tato zrób coś, bo jak nie zrobisz to się wszystko rozleci".

- I co pan wtedy zrobił?

- Spróbowałem to poukładać. Dociągnęliśmy jakoś do końca rundy jesiennej, a zimą na 50 urodziny wziąłem wszystko w swoje ręce. Moim pierwszym krokiem było ściągnięcie trenera i bardzo się cieszę, że wtedy na mojej drodze stanął Michał Skowron. Trener z Rudy Śląskiej często miał inne zdanie niż ja i pozostali działacze, których jako "ratownik" w lutym 2007 roku stając na czele zarządu wziąłem do współpracy. Nakłóciliśmy się przez pierwsze pół roku co niemiara, ale trener udowodnił mnie i zarządowi, że to on ma rację. Na przykład uważał, że dla dobra zespołu w meczu mają grać ci piłkarze, którzy najpilniej chodzili na treningi, a nam się wydawało, że teoretycznie najlepsi powinni mieć etat w jedenastce.

- Jakie były efekty pracy Michała Skowrona?

- Wiosną uratowaliśmy się przed spadkiem, a w następnym sezonie, grając tymi samymi zawodnikami, otarliśmy się o awans do IV ligi. Zabrakło nam trzech punktów, albo jednego zwycięstwa z Unią Rędziny, z którą dwa razy zremisowaliśmy 1:1. Szczególnie ten drugi remis, na naszym boisku zapamiętam na długo, bo sędziowie cztery kolejki przed końcem sezonu zrobili wszystko, żebyśmy nie wygrali. Sypały się żółte i czerwone kartki. Skończyliśmy to spotkanie wykartkowani i zawodnicy nie mogli wystąpić w kolejnych meczach więc na finiszu traciliśmy punkty. W przedostatniej kolejce u siebie przegraliśmy 0:1 z Pająkiem Wąsosz, zajmującym miejsce  w środku tabeli, a w ostatniej na wyjeździe zremisowaliśmy 1:1 z Wartą Kamieńskie Młyny, broniącą się wtedy przed spadkiem. Po prostu bo nie było kim grać.

- Jak zareagowaliście po tym nieudanym finiszu?

- Walczyliśmy dalej. Po pięciu sezonach, w których zajmowaliśmy regularnie trzecie miejsce w tabeli wreszcie w 2013 roku wywalczyliśmy awans. Graliśmy w IV lidze dwa sezony, a do utrzymania w 2015 roku zabrakło nam jednego punktu.

- Czy zabrakło umiejętności?

- Nie. Mieliśmy mocny skład i umiejętności piłkarzy sprowadzonych z Katowic, Chorzowa czy Bytomia były naszym atutem, ale finansowo IV-ligowe potrzeby były już ponad moje możliwości. Zawodnicy nie przyjeżdżali przecież do nas, żeby oddychać naszym czystym powietrzem. Trzeba było im płacić. Mam firmę, która w tamtych czasach zatrudniała 400 ludzi i mogłem sobie pozwolić na finansowanie klubu. W pewnym momencie jednak koniunktura w branży górniczej się zmieniła i stanąłem przed dylematem co wybrać. Gdybym postawił na klub firma mogłaby upaść. Postanowiłem więc wybrać stabilizację w firmie, a drużyna spadła do okręgówki. Na tym poziomie mogę ją nadal wspierać jako jeden ze sponsorów, nastawiając się jednocześnie na odbudowanie drużyny w oparciu o chłopców z naszego regionu.

- Czy rodzą się w nim piłkarskie talenty?

- Mogę powiedzieć, że moi synowie byli utalentowani, ale w ocenie własnych dzieci człowiek nie jest obiektywny. Podam więc przykład Roberta Wojsyka, który od nas poszedł do Polonii Bytom i występował w niej w ekstraklasie, a teraz jest w Ruchu Radzionków i należy do najlepszych snajperów III ligi. Problemem jest jednak to, że nasza młodzież w wieku 16 czy 17 lat przestaje grać w piłkę. Chłopcy kończą gimnazjum i zaczynają dojeżdżać do szkoły średniej, a później idą na studia i znikają z miasta i z klubu. Żeby zatrzymać młodych ludzi w seniorskim zespole stawiamy na juniorów. Nawet ci którzy do nas przychodzą z UKS Ruch Chorzów to także juniorzy, sprowadzeni przez bardzo dobrego fachowca i jeszcze lepszego człowieka Grzegorza Bąka, będącego w Chorzowie trenerem-nauczycielem, a u nas prowadzącym pierwszy zespół.

- Ile macie drużyn młodzieżowych?

- Mamy w klubie drużynę "Bambino", czyli dzieci 3-letnie, a w rozgrywkach uczestniczą skrzaty, dwie drużyny żaków oraz liczne zespoły orlików i młodzików, a także juniorów. W sumie z seniorami mamy około 180 zawodników biorących udział w zajęciach, prowadzonych przez czterech trenerów. Grzegorz Bąk, Adrian Buzga i Krzysztof Nierobisz są zatrudnieni, a mój syn Jarek, dojeżdżający z Katowic, bo tam pracuje jako lekarz oraz nauczyciel wuefu z naszej szkoły robią to społecznie.

- Jaką macie bazę?

- Gdy zostałem prezesem to rozbudowa bazy sportowej była na drugim miejscu wśród najważniejszych zadań. Zacząłem nachodzić burmistrza i wychodziłem remont boiska, które spełnia IV-ligowe wymagania, choć co roku sporo środków i wysiłku w przygotowanie murawy trzeba wkładać. Jest trybuna z miejscami siedzącymi. Jest oświetlenie. Nie mamy jednak boiska treningowego i to jest nasz problem oraz zadanie dla samorządu. Przez poprzednie 8 lat działałem w nim najpierw jako radny, a w następnej kadencji jako przewodniczący Rady Miejskiej. Ktoś powie mogłem więc dbać o potrzeby naszego klubu, ale ja starałem się myśleć o potrzebach całej gminy i dlatego to nasze boisko treningowe schodziło na drugi plan. Teraz jednak staje się już dla mnie priorytetem. Mamy też funkcjonalny budynek klubowy. Pierwszy obiekt wybudowaliśmy własnym sumptem. Kibice zebrali pieniądze, a sponsor zakupił materiał. Gmina też dołożyła trochę grosza i w sumie za 10 tysięcy złotych powstały dwie szatnie z natryskami, toaletami i szatnią dla sędziów. Po awansie do IV ligi dzięki pomocy burmistrza oraz Lokalnej Grupy Wsparcia dobudowaliśmy jeszcze dodatkowy budynek z kolejnymi dwoma szatniami oraz magazynem sprzętu i gabinetem prezesa.    

- Czy waszym celem jest powrót do IV ligi?

- Aktualny układ tabeli stwarza trudną sytuację, bo spaść może aż 8 zespołów, a drużynę którą mamy tworzą młodzi chłopcy. Dlatego chcemy się przede wszystkim utrzymać. A jeżeli chodzi o mnie to jestem zwolennikiem stworzenia Gminnego Klubu Sportowego. Jednak patriotyzm lokalny blokuje ten mój pomysł, który pozwoliłby nam zaistnieć w piłkarskim środowisku Śląskiego Związku Piłki Nożnej. Mieliśmy nawet spotkanie prezesów klubów z naszej gminy i tłumaczyłem jakie mogą być korzyści połączenia sił, ale nie przekonałem kolegów. A argumenty były i finansowe, i organizacyjne, i logistyczne, i wreszcie bazowe. Mecze można rozgrywać w Babienicy, Kamieńskich Młynach i Woźniakch na zmianę rotując rocznikami. Dotacje z gminy są niewielkie, bo w sumie do podziału jest 180 tysięcy złotych na rok. MLKS dostał 66 tysięcy złotych, a Babienica i Warta Kamieńskie Młyny po 50 tysięcy złotych z "hakiem", bo mają mniej zawodników niż my. Ten podział jest czytelny i opaty na uczciwym przeliczniku miejsca w lidze oraz liczby piłkarzy. My pozyskujemy jeszcze środki organizując imprezy. W tym roku przeprowadzimy piąty już bieg uliczny na 5 i na 10 kilometrów ulicami Woźnik. Będą w sumie cztery piłkarskie turnieje młodzieżowe. Będzie Dzień sportu. Mamy też 90-lecie klubu. Pozyskujemy środki z Ministerstwa Sportu. Pomagają nam sponsorzy. Angażują się też rodzice, choć nie mamy składki obowiązkowej. Po prostu jest subkonto i kto ma to wpłaca. Z tego źródła też mamy kilka tysięcy złotych i w sumie uzbieramy 110 tysięcy złotych, ale potrzebujemy 160 tysięcy złotych. Bilans się więc nie domyka. Do tego trzeba utrzymać boisko, które dzierżawimy od gminy. Na naszej głowie jest nawadnianie, koszenie, naprawy bieżące, nawozy, zatrudnienie sprzątaczki i gospodarza. Nie będzie więc łatwo.

- Kiedy będziecie świętować jubileusz 90-lecia klubu?

- Planujemy to zrobić 7-8 września, bo wtedy w terminarzu rozgrywek szczebla centralnego jest przerwa z powodu meczów reprezentacji, a my myślimy o meczu pokazowym naszej drużyny z Rakowem Częstochowa. Rozważamy też możliwość zorganizowania dwudniowego turnieju młodzieżowego dla wszystkich drużyn z okolic. Rocznica jest okrągła, ale... nieprecyzyjna. Powiem szczerze, że uważam, że nasz klub ma więcej niż 90 lat. Znalazłem jednak pierwszą wzmiankę o naszym klubie w uchwale rady miejskiej z 1929 roku, bo ówczesne władze miasta zadeklarowały, że zakupią koszulki dla klubu sportowego. Dlatego ten wpis przyjmujemy jako oficjalny, udokumentowany początek klubu.