Śląski ZPN

W Naprzodzie Lipiny obowiązuje sztafeta pokoleń

8/04/2019 07:43

Andrzej Piontek z Naprzodem Lipiny związał się 45 lat temu.


- Gdy byłem dzieckiem trafiłem do klubu, kontynuując rodzinne tradycje – mówi Andrzej Piontek. - Ojciec w Naprzodzie przeszedł wszystkie szczeble od zawodnika, przez kierownika drużyny, kierownika sekcji po wieloletniego prezesa. Dlatego ja już jako 5-latek kręciłem się przy boisku, a w wieku 10 lat zacząłem grać w drużynach młodzieżowych od trampkarza zaczynając, bo to była wtedy najmłodsza kategoria wiekowa.

- Jak potoczyła się pana piłkarska przygoda?

- Doszedłem do zespołu seniorów, ale za długo w nich nie pograłem, bo na skutek wypadku samochodowego miałem problemy zdrowotne, które nie pozwalały mi kontynuować piłkarskiej przygody. Zakończyłem ją w 1988 roku w wieku 25 lat, ale cały czas byłem w klubie, w którym najbardziej pamiętne mecze rozegrałem w rozgrywkach o Puchar Wojewody. Grały w nim drużyny klubów, które mają w swojej historii występy w ekstraklasie, a my, choć w sumie przez 12 sezonów od 1949 do 1960 roku graliśmy w II lidze i nie przebiliśmy się na najwyższy pułap, to reprezentowaliśmy Świętochłowice, razem ze Śląskiem, który przed wojną trzy sezony grał w ekstraklasie. Przyjeżdżały wtedy do nas drużyny Ruchu Chorzów i Polonii Bytom oraz Górnika Zabrze. Nasz stadion wypełnił się po brzegi, a na trybunach zasiadło około 10 tysięcy ludzi. Pamiętam, ze zabrzanie z Hubertem Kostką na trenerskiej ławce i Andrzejem Pałaszem w roli lidera przegrywali już z nami 2:3, ale ostatecznie wygrali 5:3.

- W jaki sposób pan został prezesem?

- Klub był moim drugim domem. Tu już po pożegnaniu się z boiskiem nadal przychodziłem po pracy, po najpierw byłem mechanikiem samochodowym, a następnie, bo w tamtych czasach górnicy nie musieli służyć w wojsku, związałem się kopalnią. Dzięki temu 10 lat temu przeszedłem na emeryturę i mogłem jeszcze bardziej związać się z klubem, w którym byłem członkiem zarządu i wykonywałem wiele prac od wbijania gwoździ do wypełniania dokumentacji, bo w klubie roboty nigdy nie brakuje. O stanowiskach jednak nie myślałem i dopiero gdy ojciec zachorował, to przez dwa lata kierowałem klubem, mając wszystkie pełnomocnictwa. A po śmierci ojca, pięć lat temu, zostałem prezesem.

- Ile macie obecnie drużyn?

- Pierwszy zespół gra w klasie okręgowej, a rezerwy w klasie B. Mamy też pięć drużyn młodzieżowych i w sumie w klubie trenuje około 150 zawodników. Mówię „około”, bo rotacja wśród dzieci jest niezwykle duża. Raz mamy 130, a za chwilę 170 trenujących. Za dużo jest atrakcji, które w obecnych czasach odciągają dzieci od sportu, ale celem naszego klubu, który w przyszłym roku obchodził będzie 100-lecie i zawsze był w tym środowisku, jest propagowanie piłki nożnej w naszej małej ojczyźnie, w której „Naprzód” jest wyjątkowym słowem, kojarzącym się ze sportem.

- Skąd pozyskujecie środki na działalność?  

- Od 17 lat, czyli od kiedy górnictwo przestało sponsorować klub, jesteśmy Świętochłowickim Klubem Sportowym Naprzód Lipiny. Największe wsparcie mamy z miasta Świętochłowice, które nas wspomaga przez dotacje. Władze się wprawdzie zmieniają, ale aktualny prezydent Daniel Berger jest sportowcem i czuje sport. Jesteśmy w dobrych stosunkach i nie widzę zagrożenia, choć jest uruchomiony w Świętochłowicach polan naprawczy. Musimy w nim uczestniczyć, ale na pewno będzie dobrze. Zbieramy też od dzieci symboliczne składki w wysokości 20 złotych miesięcznie, ale dla niektórych nawet taka kwota to dużo, a ja nie potrafię powiedzieć dziecku, że nie może przychodzić na trening. Serce by mi pękło. Zbieralność składek jest wiec około 40 procent.

- Czy obiekt jest własnością klubu?

- Obiekt był kiedyś własnością kopalni Matylda, a po jej upadku kopalni Polska. Na szczęście w czasach transformacji udało się mojemu ojcu doprowadzić do tego, że wojewoda śląski przekazał miastu ten teren i obiekt, który przeszedł na garnuszek OSIR Skała. My możemy użytkować go jako gospodarze, co roku odnawiając umowę. Dzięki temu nasz klub nadal jest na sportowej mapie Śląska.

- Czy ma pan następcę?

- Mam dwie córki, z których jedna od 15 lat mieszka w Hiszpanii więc nie bierze udziału w życiu klubu, ale druga córka jest na miejscu. Gdy organizujemy imprezy klubowe dla dzieci zawsze mogę na nią liczyć, bo Naprzód w naszej rodzinie to nie tylko klub, ale praktycznie część życia. Na szczęście w obecnym zarządzie pojawili się ludzie, którzy chcą mi pomóc. Grzegorz Wagner odpowiada za sprawy szkoleniowe i jest trenerem pierwszej drużyny. Arkadiusz Banasik ma na swojej głowie wszelkie sprawy związane z ekstranetem i kwestie formalne. Wiceprezesem jest Jan Szczęśniewski, który pomaga w zapewnieniu dzieciom słodyczy, owoców czy napojów. Po każdym treningu czy meczu jest wiec coś co możemy dać najmłodszym. Do tego grona dochodzi Adrian Gach, u nas trener grupy młodzieżowej, a w Ruchu Chorzów asystent Marka Wleciałowskiego w sztabie szkoleniowym pierwszego zespołu. Natomiast najbardziej znanym członkiem zarządu jest bez wątpienia Antoni Piechniczek – prezes honorowy Naprzodu. Ze Zrywu Chorzów, którego jest wychowankiem trafił do nas w 1960 roku i grał w Lipinach półtora sezonu, walcząc w pamiętnych meczach o awans do I ligi, nim poszedł do Legii Warszawa. Tamten czas pan Antoni bardzo miło wspomina i najpierw, w odpowiedzi na zaproszenie mojego ojca, a po jego śmierci na moją prośbę jest z nami i często nas odwiedza. To jest nasza sportowa wizytówka.