Śląski ZPN

Bartłomiej Nawrat w Puchar Polski włożył rodzinne emocje

6/05/2019 17:02

Na finiszu futsalowego sezonu wszystkie oczy kibiców tej dyscypliny sportu skierowane są na Rekord. Bielszczanie cieszą się już ze zdobycia Pucharu Polski i stoją na progu mistrzostwa Polski.


W kończącym 24 kolejkę ekstraklasy wyjazdowym meczu z Cleareksem Chorzów podopieczni Andrzeja Szłapy staną przed pierwszą okazją do postawieniu pieczęci na obronie tytułu. W tej chwili mają 7 punktów przewagi, a więc nie trzeba być wybitnym matematykiem, żeby wyliczyć, co oznacza zwycięstwo bielszczan na chorzowskim parkiecie. Ale dodajmy, że zespół z Chorzowa ma 3 punkty straty do wicelidera, a to oznacza, że drużyna Mirosława Miozgi także myśli o zwycięstwie.

Zanim jednak rozpoczną się mistrzowskie emocje wróćmy jeszcze do pucharowego spotkania, w którym bohaterem pozytywnym, a raczej romantycznym, okazał się bramkarz Rekordu Bartłomiej Nawrat. Dzięki niemu o tym meczu będziemy mówić w szczególny sposób.

- Na tym meczu były żona z córką i dziecko, które jest pod sercem Oli - mówi Bartłomiej Nawrat. - Dopiero co dowiedzieliśmy się, że tam jest więc chciałem podzielić z wszystkimi tą radosną wiadomością. Już przed świętami podejrzewaliśmy, że żona jest w ciąży, ale po świętach już potwierdziły się nasze przypuszczenia i mogłem to ogłosić.

- Dlatego wyrwał się pan do strzelania karnego?

- Jeżeli sobie dobrze przypominam to w swojej przygodzie z futsalem ani razu nie strzelałem karnego. Tym razem powiedziałem jednak trenerowi, że to ja będę wykonawcą i podszedłem, marząc po cichu, że jak wykorzystam karnego to włożę piłkę pod koszulkę i pobiegnę ucałować żonę, dedykując gola jej i maleństwu. Niewiele brakowało, żebym chwilę później jeszcze raz zdobył bramkę, bo gdy rywale mieli pustą bramkę przechwyciłem piłkę i strzeliłem przez całe boisko. Trafiłem jednak w słupek.

- Czy trener wiedział dlaczego "wyrywa się" pan do strzelania goli?

- Nie. Ani trenerowi, ani kolegom nic nie mówiłem. Marzyłem po cichu i tym bardziej cieszę się, że to się udało i dziękuję, że pozwolili mi i nie mieli pretensji. Gdybym nie strzelił może mieliby powody do żalu, ale wszystko się udało. Ja strzeliłem, a remis 4:4 dał nam triumf w pucharowej rywalizacji więc każdy w drużynie jest zadowolony.

- Jaka była droga Rekordu po drugi z rzędu, a trzeci w historii klubu Puchar Polski?

- Jeżeli ktoś myśli, że łatwa to się myli. Cały ten sezon jest bardzo trudny, bo w nogach mamy już 50 spotkań. Akurat bramkarze, czyli Michał Kałuża i ja bronimy na zmianę więc średnią mamy niższą, ale koledzy grający z pola naprawdę się już sporo nabiegali, a przed nami jeszcze ligowy finisz. Dawka jest więc bardzo ciężka, a sezon bardzo długi. Na szczęście sporo jest w nim zwycięstw i sukcesów, które dodają sił i pozwalają zapomnieć o tym ile zdrowia i sił to wszystko kosztuje. Czapki z głów przed nimi, bo w tym sezonie, który jest bardo udany muszą się napracować jak nigdy.

- Komu dedykuje pan ten "wystrzelany" Puchar Polski?

- Całej rodzinie. Najbardziej żonie i córce, które nie widują mnie, tak jak ostatnio ponad dwa tygodnie i takie życie beze dla nich to na pewno trudny wysiłek, choć ja tego nie odczuwam, bo się nie skarżą. Są też ze mną bracia i rodzice, którzy zawsze mnie wspierają i kibicują mi zazwyczaj będąc na moich meczach więc uczestniczą w moich radościach. A na finale Pucharu Polski byli także teściowie więc i oni również mają swój udział w tym trofeum, które wywalczyła cała drużyna i wszyscy ludzie związani z Rekordem, bo to jest trofeum klubowe, które jest początkiem... dubletu, będącego teraz naszym celem.