Śląski ZPN

LKS Wisła Wielka pierwszy raz zagra w klasie okręgowej

24/07/2019 11:41

Prezes LKS Wisła Wielka Jarosław Wala zapisał się w historii klubu, pierwszy raz wprowadzając zespół znad Jeziora Goczałkowickiego do klasy okręgowej.


- Pochodzę z Wisły Wielkiej, tu się wychowałem i tu mieszkam – mówi Jarosław Wala. – Tu także w wieku juniora zacząłem grać w piłkę w naszym klubie i do dzisiaj wspominam mecz, w którym strzeliłem gola po dośrodkowaniu, naszego obecnego trenera Radka Kotas. W ulewie podejmowaliśmy juniorów LKS Gardawice. Piłka przeszła nad dwoma obrońcami i spadła idealnie na moją głowę. Podwyższyłem nasze prowadzenie na 2:0, a mecz zakończył się wynikiem bodaj 8:2. Naszym trenerem był wtedy Tomasz Kotas. W zespole seniorów za dużo nie pograłem, bo jako 18-latek zaliczyłem tylko epizody, a po kontuzji kolana, której doznałem na treningu, musiałem zawiesić buty na kołku.

- Kiedy zaczął pan działać w zarządzie?

- Najpierw byłem kibicem i pomagałem przy organizacji meczu. Sypałem linie, sprzątałem, angażowałem się w działalność klubu, a w latach 2009-2010 byłem już blisko zarządu, do którego wszedłem w 2011 roku. Wtedy nasz wieloletni prezes Łukasz Pietryja, na jakiś czas, , bo teraz znowu jest z nami, zrezygnował z działalności w klubie i ja stanąłem na czele zarządu.

- Pomyślał pan wtedy, że będziecie kiedyś grać w klasie okręgowej?

- Kilka razy ocieraliśmy się o awans, a w 2013 roku zakończyliśmy sezon z takim samym dorobkiem punktowym jak Ogrodnik, ale cielmiczanie u siebie wygrali 2:0, a u nas przegrali 1:2 i to zadecydowało, że to oni weszli z drugiego miejsca. Później cały czas należeliśmy do czołówki tabeli klasy A, aż wreszcie przyszedł ten historyczny moment. Na początku sezonu nie było jednak mowy o awansie. U nas grają sami nasi wychowankowie, którzy tworzą fajny kolektyw. Wiedzieliśmy, że mamy dobry zespół, który stać na dobre wyniki, ale pierwsze miejsce nie było celem. Skupialiśmy się na tym, żeby w każdym meczu pokazać się z jak najlepszej strony i zrealizować założenia trenera.

- Który mecz był najbardziej pamiętny?

- W rundzie jesiennej graliśmy w Rudołtowicach niesamowity, twardy i zacięty mecz. Wygraliśmy 4:2, ale dwóch naszych zawodników wylądowało w karetce, a od 60 minuty graliśmy w dziesiątkę. Najpierw Krzysiek Janowski po drugiej żółtej kartce zszedł z boiska. Chwilę później Mateusz Kotas zwichnął kolano, a następnie Janek Gołek po zderzeniu głową z rywalem też musiał skorzystać z pomocy lekarza. Mimo to Kamil Walecki w 75 minucie strzelił gola na 3:1, a w 8 minucie doliczonego czasu gry Sebastian Wilk postawił pieczęć na naszym zwycięstwie.

- Które spotkanie z minionego sezonu było najważniejsze?

- To był niezwykle emocjonujący sezon, który do ostatniego meczu, a nawet jeszcze dzień dłużej, trzymał w napięciu. Przez cały sezon prezentowaliśmy dobrą piłkę, na dobrym poziomie. Na półmetku zameldowaliśmy się jako lider, mając 2 punkty przewagi nad JUW-e i 7 nad LKS Rudołtowice-Ćwiklice, a wiosną utrzymaliśmy swoją pozycję, choć rudołtowiczanie mocno nas naciskali. Emocje sięgnęły zenitu w ostatniej kolejce. My graliśmy w sobotę wyjazdowy mecz z Zet Tychy, a mający punkt mniej LKS Rudołtowice-Ćwiklice, kończył sezon w niedzielę w Studzionce. Potrzebowaliśmy więc zwycięstwa, ale zremisowaliśmy. Na gola Wojtka Janowskiego rywale odpowiedzieli dwoma trafieniami i od 46 minuty przegrywaliśmy 1:2. W 69 minucie Wojtek Janowski doprowadził jednak do wyrównania, a później, po czerwonej kartce dla zawodnika gospodarzy, grając w przewadze, po bramce Kuby Tabisia wyszliśmy na prowadzenie 3:2. W 80 minucie jednak po podaniu Jana Gołka do naszego bramkarza piłka przeskoczyła nad nogą Pawła Skorupki i ku ogromnej radości rudołtowiczan wpadła do naszej siatki. W taki sposób straciliśmy 2 punkty i wracaliśmy do domu załamani.

- Zwątpił pan w awans?

- Byłem tak zdenerwowany, że nie pojechałem w niedzielę do Studzionki na mecz rudołtowiczan, ale prawie cały nasz zespół zasiadł tam na trybunach i byliśmy na „gorącej linii”. To była huśtawka nastroju: od smutku, gdy goście strzelili pierwszego gola, przez nadzieję po wyrównującej bramce, aż po euforię gdy sędzia zakończył spotkanie. Słyszałem ten ostatni gwizdek i okrzyk: „Jest. Mamy to!”. Później już na filmach widziałem ten bieg na murawę i świętowanie.

- Kto ma największy udział w tym awansie?

- Lista jest długa. Działacze, zawodnicy, sympatycy. Wiceprezes Marcin Nowok, skarbnik Jan Borski, członek zarządu i zawodnik Marcin Spek, grający trener i równocześnie działacz zarządu Radek Kotas, pomagający nam Wojtek Wala oraz starsi działacze, którzy się angażują i przede wszystkim zawodnicy. W bramce Szymon Nagiel przez długi czas był pierwszym bramkarzem, ale doszedł Paweł Skorupka i też pomógł. Filarem obrony był do momentu kontuzji nasz kapitan Błażej Gad, a pomagali mu Radek Tabiś i Jan Gołek, bo trzymali obronę, która w 30 meczach straciła 36 bramek. W linii pomocy motorami napędowymi byli: Kuba Tabiś, Marcin Spek, Mateusz Ploch, Radek Kotas, a najwięcej z naszego rekordowego dorobku 113 bramek zapisał na swoje konto Wojtek Janowski. Ja trzeba było to grał też na stoperze, bo znakomicie gra głową, ale z przodu też był ważną postacią, bo strzelił ponad 20 goli, a przy wielu kolejnych miał też swój udział, bo je wypracował.

- Czy przed nowym sezonem w zespole zajdą zmiany?

- Chcemy, żeby w okręgówce grali ci którzy wywalczyli awans. Nie liczymy, że ktoś do nas dojdzie, ale obawiamy się, że ktoś może odejść, bo pojawiły się propozycje dla dwóch zawodników. Rozmowy się toczą i nie wiemy jeszcze jaki będzie ich finał, ale bez względu na to w jakim składzie przystąpimy do sezonu cel będzie taki sam jaki postawiliśmy rok temu. Drużyna ma wyjść na boisko i grać w każdym meczu o 3 punkty. Chcemy zadomowić się okręgówce. Dla nas to jest zupełnie nowa przygoda i chcemy się nią cieszyć jak najdłużej. Jesteśmy sami ciekawi na co nas stać.

- Na jakim etapie jest przygotowanie waszego boiska do gry w okręgówce?

- Trzeba wykonać wilka prac, żebyśmy mogli grać w okręgówce na naszym boisku. Nie wyobrażamy sobie jednak innego scenariusza. Po to nasz zespół wywalczył awans żebyśmy się mogli cieszyć. Nie zmieni się tylko to, że w dalszym ciągu zawodnicy grają za pomeczowe kiełbaski przy piwku i radość spotkania z kolegami w miłej atmosferze z kolegami. To jest urok piłki amatorskiej i my nadal zostajemy w jej kręgu.