Śląski ZPN

Piłkarze LKS Juszczyna chcieliby grać na swoim boisku

29/07/2019 12:37

Po pucharowym meczu z drużyną Kolegium Sędziów Żywiec poprosiliśmy o rozmowę trójkę zawodników LKS Juszczyna.


Na pierwszy ogień poszedł Mirosław Dziedzic, który był "człowiekiem orkiestrą". Przez 90 minut gry pełnił rolę filara defensywy oraz dyrygował zmianami, a gdy mecz się zakończył remisem 1:1 to ubrał koszulkę bramkarza i rękawice. Nie tylko stał między słupkami gdy rywale wykonywali rzuty karne - jednego nie wykorzystując, ale okazał się również skutecznym egzekutorem i mógł poczwórnie cieszyć się z awansu.

- Rozmawiając z zawodnikami w szatni po meczu podkreśliliśmy, że mieliśmy multum okazji do tego, żeby tych rzutów karnych, po prostu nie było - mówi Mirosław Dziedzic. - Niestety, nasze stare grzechy, przyczyniły się do tego, że przeżyliśmy nerwówkę. Po pierwsze za niepotrzebne odzywki nasz zawodnik "uzbierał" dwie żółte kartki i musieliśmy ponad 20 minut grać w dziesiątkę. Co prawda na przebieg meczu nie miało to większego wpływu, bo nawet w osłabieniu dochodziliśmy do sytuacji bramkowych, ale drugi nasz problem, czyli brak skuteczności, zemścił się w ostatnich sekundach i przeciwnicy wyrównali. Trenujemy dwa, a czasem trzy razy w tygodniu, zwracając uwagę na skuteczność, więc mam nadzieję, że na następną rundę Pucharu Polski i na grę w klasie B, będziemy już mieli lepiej nastawione celowniki. Na treningach, a wiadomo, że w takich klubach jak nasz zawodnicy przychodzą na zajęcia wtedy kiedy mogą, frekwencja nie jest zła, bo mamy od 13 do 16 zawodników. Zaczynamy o 19.00 i czasem nawet do 21.00 jesteśmy na boisku. Na razie jesteśmy po pierwszej rundzie Pucharu Polski. Stąpamy twardo po ziemi i jako zespół kolegów z jednej wioski, chłopaków, którzy znają się praktycznie całe życie, wiemy, że możemy na sobie polegać. Chcemy to pokazać na boisku.

Jako drugi wypowiedział się kapitan juszczynian Dawid Piątek, bijąc się w piersi.

- Gdy była mowa o tych niewykorzystanych okazjach to głównie chodziło o mnie. Przepraszam za to moich kolegów, bo polegali na mnie. Mamy już uzgodnione, że na treningach będziemy pracować nad "strzelbą", bo musimy potrenować wykończenie akcji. Obronę mamy bardzo dobrą. Rozgrywamy spokojnie i tylko tej kropki nad "i" brakuje. A w następnej rundzie będzie nam potrzebna, bo chcemy gościć przeciwnika z wyższej ligi. Czekamy na Górala Żywiec. Z takim rywalem jeszcze nie graliśmy. Na pewno byłby to prestiżowy mecz, a mamy młodych zawodników, którzy mogą się jeszcze pokazać i gdyby ktoś nas chciał ściągnąć do wyżej notowanego klubu to byłaby szansa się wypromować. Jak będzie jakiś inny rywal, też nie będziemy jednak narzekać. Każdy zespół, który przedzieli nam los będziemy chcieli przyjąć najlepiej jak potrafimy.

Na deser zostawiliśmy sobie grającego prezesa Bogdana Dyrcza.

- Na co dzień gramy na tym gorszym z dwóch boisk w Wieprzu. W przeddzień meczu z drużyną Kolegium Sędziów objeździłem jednak gospodarza obiektu i uzgodniłem też z przedstawicielami GKS Radziechowy-Wieprz, którzy korzystają z tego lepszego boiska, że zagramy właśnie na nim. A skoro już mowa o boisku to dodam, że to jest nasz największy problem. Mamy w Juszczynie wykupione pole, ponad 2 hektary. Jest wykoszone i przygotowane, ale nie ma nam kto pomóc zrobić tam boiska. Gmina zapłaciła za wykonanie projektu, który podobno... gdzieś zaginął. Musimy więc płacić za możliwość gry w Wieprzu. Składaliśmy się, żeby wystartować. Teraz co prawda dostajemy wsparcie z Gminy, ale grając na gminnym obiekcie musimy płacić gospodarzowi za prace przygotowujące boisko do meczu: wysypanie linii, powieszenie siatek i podgrzanie wody.

- Jak został pan prezesem LKS Juszczyna?

- Grałem w tej drużynie od początku, czyli od momentu, w którym założono klub, bo jako trampkarz i junior trenowałem w Wieprzu. Dla LKS Juszczyny zdobywałem bramki i tytuły króla strzelców. Najbardziej pamiętam gola z Rychwałdem. W samej końcówce meczu, a graliśmy jako gospodarze na boisku w Bystrej, przy wyniku 0:0, sędzia podyktował rzut wolny na środku boiska. Rywale z bramkarzem włącznie zaczęli się kłócić, a ja widząc pustą bramkę, strzeliłem z 50 metrów i zdobyłem zwycięską bramkę. Miałem też swój duży udział w pierwszym meczu w historii klubu, bo w 2002 roku grając z LKS Oczków w klasie C na boisku w Moszczanicy wygraliśmy 11:0, a ja strzeliłem cztery gole. Później zrezygnowałem, ale gdy okazało się, że zespół ma problemy wróciłem do gry i jako zawodnik trzy lata temu wystartowałem w wyborach. Chciałem być wiceprezesem, ale tak wyszło, że zostałem prezesem i korzystając ze wsparcia Ludwika Dędysa, który w klubie jest nieprzerwanie od początku, ciągnę ten wózek.

- Jaki jest pana cel?

- Najważniejsze jest to, żebyśmy mieli własne boisko. Musimy dojeżdżać do Wieprza i przywozić tu wszystko z Juszczyny. Gdybyśmy byli u siebie to łatwiej byłoby wszystko zorganizować i zachęcić młodzież. Chętnych nie brakuje, ale mamy tylko jeden zespół żaków, który trenuje na Orliku w Radziechowach, albo w hali w Wieprzu, bo w Juszczynie sala jest mała. W zespole są sami juszczynianie, bracia, ojciec z synem, koledzy.

- Czy pana rodzina też się angażuje w sportową działalność?

- Córka Lena grała w piłkę, ale w rywalizacji z chłopakami trochę ucierpiała i zniechęciła się. Jest jednak ze mną na każdym meczu i dopinguje mnie. Jest moim najwierniejszym kibicem. Żona Alina natomiast na mecze nie chodzi, ale sprawdza w internecie jak gramy i wspiera mnie.

- Czym zajmuje się pan poza grą i prezesowaniem w LKS Juszczyna?

- Pracuję w żywieckim browarze, jeżdżąc na wózku widłowym i po dniówce mogę się zajmować klubem. Żartuję, że skoro mnie wybrali to teraz muszą się ze mną męczyć, ale atmosfera w klubie jest dobra. Mirek Dziedzic, który grał w III-ligowych: Rekordzie Bielsko-Biała i Wissie Szczuczyn oraz Turze Bielsk Podlaski, miał oferty z innych klubów, ale odpowiedział, że dopóki ja będę prezesem nie odejdzie. Nie znaczy to jednak, że mamy jakieś wielkie ambicje. Spadliśmy z klasy A i na spokojnie podchodzimy do nowego sezonu. Najważniejsze jest boisko, a gdy już będziemy mieli swoje gniazdo to z 300 ludzi przychodziłoby na nasze mecze. Tylu to nawet jeździło do Wieprza, gdy wygrywaliśmy w klasie A. W Juszczynie ludzie lubią piłkę i dlatego warto im stworzyć warunki, a my już sobie z resztą poradzimy, bo ochoty nam nie brakuje.