Śląski ZPN

Jerzy Wróbel wprowadził LKS Pionier Pisarzowice w drugie ćwierćwiecze

19/08/2019 10:10

W uroczystościach obchodów 25-lecia LKS Pionier licznie uczestniczyli mieszkańcy Pisarzowic, którzy utożsamiają się ze swoim klubem. To jeden z największych sukcesów Jerzego Wróbla, który od 13 lat stoi na czele zarządu jubilata.


- Jestem pisarzowianem, ale ponieważ w czasach mojej młodości w mojej rodzinnej miejscowości nie było drużyny piłkarskiej, swoje pierwsze boiskowe kroki stawiałem w Wilamowicach, bo tam miałem najbliżej – mówi Jerzy Wróbel. – Zacząłem w wieku 15 lat. Później był krótki epizod w BKS Stal Bielsko-Biała, z którego trafiłem do Pasjonata Dankowice, aż w końcu, gdy już powstał Pionier, założony w 1994 roku, to ja w następnym roku już zacząłem grać w jego barwach.

- Jak długo był pan zawodnikiem klubu z Pisarzowic?

- Przeważnie występowałem na lewej stronie boiska, jako lewy pomocnik, albo lewy obrońca, ale tamten typowo zawodniczy etap był krótki, bo kontuzje zmusiły mnie do zawieszenia butów na kołku. Jednak przygodę z boiskiem tak naprawdę skończyłem dopiero cztery lata temu, czyli w wieku 48 lat. 2 sierpnia 2015 roku w pierwszej rundzie Pucharu Polski graliśmy w Kozach i trener Zbigniew Wydra wystawił mnie do gry na całe 90 minut. Dla mnie ten mecz był szczególnie pamiętny, bo zagrałem razem z synem, a Kuba jest ode mnie młodszy o 29 lat. Miał wtedy 19 lat, a i tak nie był najmłodszy w składzie, bo mieliśmy w drużynie 17-latka, a więc różnica między najstarszym i najmłodszym wynosiła 31 lat. Przegraliśmy 0:1 po samobójczej bramce i to był mój ostatni występ.

- Od kiedy jest pan prezesem Pioniera?

- Najpierw byłem trenerem, bo w 2002 roku, mając papiery instruktorskie zacząłem prowadzić drużyny młodzieżowe. Ówczesny prezes Andrzej Nycz powierzył mi dwa zespoły, czyli juniorów i żaków. W 2006 roku do obowiązków trenerskich doszły jeszcze obowiązki prezesa. Myślałem, że to będzie krótka działalność, bo chodziło wtedy o przetrwanie, ale zostałem do dzisiaj i cieszę się, że drużyn przybywa. Z satysfakcją przekazuje pracę z dziećmi młodszemu pokoleniu szkoleniowców, wyrastających z naszych byłych zawodników.

- Który z momentów 13-letniego prezesowania Pionierowi kosztował pana najwięcej nerwów?

- Najbardziej denerwowałem się podczas obchodów uroczystości 25-lecia klubu. To było prawdziwe wyzwanie, bo chcieliśmy podziękować dużemu gronu osób, które przez te ćwierć wieku w różny sposób nam pomagały. Pojawiały się więc pytania: czy kogoś nie pominęliśmy, czy nie zrobiliśmy czegoś nie tak? Porażki w takim momencie bardzo się obawiałem. Ale dzięki pomocy osób z zarządu podołaliśmy i z satysfakcją możemy powiedzieć, że zaczynamy kolejne ćwierćwiecze.

- Jak na to reaguje rodzina?

- Jestem w tej dobrej sytuacji, że pracuję w Urzędzie Gminy, zatrudniony jako konserwator na sportowym obiekcie w Pisarzowicach. Łączę więc pracę zawodową z funkcją prezesa. Bez tego spójnika nie wyobrażam sobie działalności w klubie, bo to jest po prostu praca na dwa etaty. Żona Alicja lubi mnie mieć obok siebie więc czasem narzeka na moją sportową pasję, ale musimy to jakoś wypośrodkować. Na szczęście syn jest po mojej stronie. Kuba kończy AGH, bo robi magisterkę i jak czas pozwala, czyli weekendami jest do dyspozycji trenera Pioniera. Co prawda akurat teraz leczy kontuzje, ale jak tylko się wyleczy to wróci do gry. Jest napastnikiem i lubi sport. Mam także córkę, ale Kasia, tak jak mama, nie czuje sportu, choć jako dziewczynka uczestniczyła w treningach. Nie połknęła jednak bakcyla. Jest magistrem, inżynierem informatyki i pracuje w Katowicach.

- Czy są chętni do działalności w klubie?

- Jest dobra współpraca z Urzędem Gminy i radnymi, bo kilku z nich jest w zarządzie klubu. Także pół rady sołeckiej jest w zarządzie i to nam ułatwia działalność. Po wyborach udało mi się skupić w zarządzie prężnych, młodych ludzi – czterech zawodników, którzy współpracując z piątką doświadczonych działaczy zdają sobie sprawę, że kończąc swoje zamierzenia etap po etapie można zrobić coś większego dla wszystkich. Efektem takiego podejścia jest estrada, która w 2014 powstała przy boisku, a w 2015 roku zbudowana została zadaszona trybuna. Cieszymy się, że wybudowany w latach 2005-2006 budynek klubowy zastąpił baraki z wagonów, a w tym roku wybudowanie studni głębinowej uratowało nas od wysuszenia boiska. W sumie każdy działający w obecnym zarządzie, od wiceprezesa Grzegorza Cieślaka zaczynając, a kończąc na nowym sołtysie i radnym, będącym jednocześnie trenerem żaków i byłym prezesie Pioniera Andrzeju Nyczu, pilnuje swojej „działki” i idziemy do przodu.

- Jaki sportowy cel stawia pan przed trenerami i zawodnikami?

- Od szeregu lat budujemy drużynę opartą na ludziach z Pisarzowic. To jest nasz priorytet. Wyciągnęliśmy wnioski z tego co się wydarzyło w 2000 roku. Wtedy graliśmy w klasie okręgowej zawodnikami spoza naszego środowiska. Z dnia na dzień zostaliśmy jednak bez drużyny, bo „źródło wyschło”, a piłkarze powiedzieli nam „skoro nie macie finansowców to my odchodzimy”. Dlatego postanowiliśmy odbudować klub zaczynając od pracy z młodzieżą. Pierwsze lata były trudne, bo walczyliśmy w klasie A o utrzymanie, ale teraz, mając już solidne zaplecze, z którego co roku ktoś dochodzi do pierwszej drużyny, możemy myśleć o czymś więcej. Na 20 zawodników z kadry pierwszej drużyny 18-19 jest z Pisarzowic. Jeżeli przychodzi do nas ktoś z zewnątrz to musi być o klasę lepszy i pomagać drużynie. Stawiamy na swoich mieszkańców, bo oni za kilka lat będą trenerami, działaczami czy kibicami, a ich dzieci też będą tu grać w piłkę. Tworzymy rodzinną atmosferę.

- Ile macie drużyn młodzieżowych?

- Do rozgrywek zgłoszone są cztery drużyny młodzieżowe, a piąty zespół to są skrzaty, czyli grupa naborowa w wieku pięciu-sześciu lat. Trenuje w niej od 15 do 20 dzieci. A podkreślę, że wszystkie treningi prowadzimy bezpłatnie. Dzięki tym sponsorom, którym dziękowaliśmy przy okazji świętowania 25-lecia, i tym większym, i tym mniejszym, funkcjonujemy, ponosząc koszty zatrudnienia trenerów czy organizując wyjazdy. Staramy się, żeby klub był postrzegany jako solidny, wiarygodny i rzetelny, mający własny charakter i styl gry oraz swoich zawodników. Myślę, że za to wszystko jesteśmy szanowani zarówno w Podokręgu Bielsko-Biała jak i wśród klubów sąsiedzkich. Rywalizujemy, bo to jest przecież w sporcie normalne, ale nie ma niezdrowej konkurencji i działania na szkodę innych. To nam pomaga w codziennej działalności, bo władze gminne widząc w nas partnera wspomagają nasze zamierzenia i możemy optymistycznie patrzeć w przyszłość.