Śląski ZPN

Srebrna gwiazdka miesiąc przed Wigilią ucieszyła Jarosława Kaszowskiego

30/11/2019 11:20

Sympatykom piłki nożnej Jarosława Kaszowskiego nie trzeba przedstawiać. Zawodnik, który na boiskach piłkarskich z Piastem Gliwice przeszedł szlak od klasy B do ekstraklasy, a na futsalowych parkietach reprezentował barwy: Jango Gliwice, Cleareksu Chorzów i GAF Jasna Gliwice, trzy razy sięgając po mistrzostwo Polski i 29-krotnie występując w reprezentacji Polski, kontynuuje swoją pasję. Jest prezesem Akademii Piłkarskiej Team Gliwice, której w procesie certyfikacji szkółek PZPN przyznał srebrną gwiazdkę.


- Gwiazdka miesiąc przed świętami to bardzo dobry prezent - z uśmiechem mówi Jarosław Kaszowski. - Można powiedzieć, że to był dla mnie szczęśliwy "czarny piątek". Nie dość, że w południe dowiedziałem się, że zostaliśmy przyjęci do programu certyfikacji ze srebrną gwiazdką to jeszcze wieczorem mogłem uczestniczyć w Gali Podokręgu Zabrze i podsumowując 2019 rok spotkać się w szerszym gronie przyjaciół i znajomych, także pozytywnie zarażonych piłkarską pasją  i działających w większych oraz mniejszych klubach.

- Czym dla pana jest ta srebrna gwiazdka?

- Nie ukrywam, że przez długi czas ta myśl siedziała gdzieś tam z tyłu głowy i pojawiały się wątpliwości. Najważniejsze jednak, że się udało i jesteśmy w tym programie. To pokazuje, że to co wymyśliłem sobie 8 lat temu zdaje egzamin. Powstało coś fajnego i mam nadzieję, że to jest kolejny krok na naszej drodze, której cel jest coraz wyżej. Potrzebujemy na to czasu, ale już teraz mogę powiedzieć, że czekamy na pozwolenie na budowę, bo dokumentacja jest już gotowa i w przyszłym roku będziemy się mogli pochwalić swoim pięknym, nowym boiskiem z zapleczem.

- Jaka jest struktura Akademii Piłkarskiej Team Gliwice?

- Mamy około 350 dzieci, z których około 150, z tak zwanej grupy "golden" bierze aktywnie udział w rozgrywkach. Do nas przychodzą dzieci od 4 roku życia. Trenujemy z nimi w hali, a gdy któreś dziecko się w jakiś sposób wyróżnia i widzimy, że wyrasta umiejętnościami nad innych, to przenosimy je do wyższej grupy. One jeżdżą na turnieje i uczestniczą w rozgrywkach, a przede wszystkim trenują już nie w tylko w hali, ale także na boiskach. To połączenie halówki z piłką na boiskach ma pewnie swoje korzenie w moich doświadczeniach, bo jestem przekonany, że futsal w piłkarskim rozwoju dziecka powinien zajmować ważne miejsce. Najstarszym naszym rocznikiem biorącym udział w rozgrywkach jest rocznik 2007 i w każdym roczniku do 2012 mamy dwie drużyny, z którymi w sumie pracuje 18 trenerów. To jest w tej chwili nasze optimum. Zależy nam na tym, żeby jakość zajęć mogła się sama obronić. Dokładając kolejne grupy szukamy kolejnych szkoleniowców, bo chcemy się rozwijać. Wiedząc o tym co powstanie za pół roku rozglądamy się za trenerami, ale nie szukamy ich na chybcika, czy na siłę. Chcemy pozyskać takich, których już znamy i wiemy jak pracują, a jednocześnie pasujących do naszej grupy. Uważam, że mamy świetne relacje między sobą jako trenerzy. Jestem prezesem, bo ktoś nim musi być, ale nie staram się być "zarządcą". Jeszcze niedawno trenowałem niektóre grupy i znam to wszystko od podszewki więc dla każdego prowadzącego zajęcia jestem partnerem i kolegą. Niestety obowiązków formalnych, przy tak rozbudowującej się strukturze jest zbyt dużo i siedzenie w papierach oraz opracowanie koncepcji pochłaniają tyle czasu, że musiałem porzucić trenowanie, ale nadal żyję w centrum tego wszystkiego.  

- Jakie jest pana marzenie na progu 2020 roku?

- Chciałbym rozwijać akademię tak, żeby stała się gliwickim Gwarkiem Zabrze. To jest cel. Utalentowanych chłopców nie brakuje i jeżdżąc na turnieje widzimy jak w Polsce szkolenie poszło do przodu. Ważne jest więc to, żeby wyłowić te perełki i doprowadzić do końca młodzieżowej drogi. Żeby nie było zniechęcenia i "przepalenia". Marzy mi się żeby nasz wychowanek zadebiutował najpierw w ekstraklasie, a następnie w reprezentacji i przetarł szlak następnym. Tak sobie czasem marzę, że siedzę przed telewizorem i oglądając mecze o największą stawkę patrzę na zawodnika mówiąc: "pamiętam go jak u nas zaczynał". Ale to oczywiście daleki plan, a ten bliższy to wychować zawodników na szczebel centralny.

- Czym dla pana było zdobycie przez Piasta Gliwice mistrzostwa Polski?

- Gdy awansowaliśmy do ekstraklasy w 2008 roku, zaczynając od niczego i startując od klasy B, to wydawało się, że przebiliśmy już sufit i dokonaliśmy rzeczy niemożliwej. Natomiast prawda jest taka, że Piast jako klub poukładany, pod wodzą Waldemara Fornalika poszedł jeszcze wyżej. Czapki z głów. Trener stworzył kapitalny zespół, który się rozumie i co ważne, nawet po mistrzostwie oraz odejściu kilku ważnych ogniw, ta drużyna nadal jest zgrana. Widać chemię między nimi. Dlatego nie powiem, że mistrzostwo Polski było spełnieniem marzeń, bo ja nawet nie miałem takich marzeń. Oczywiście radość była ogromna. Emocje jeszcze większe, ale to wszystko pokazało nam, że nie ma rzeczy nieosiągalnych. Prawda jest taka, że skoro pond 11 lat temu przebiliśmy sufit, a teraz jesteśmy na kolejnym piętrze, to trzeba sobie wyznaczyć kolejne cele. Piast nie jest przypadkowym zespołem tylko jest drużyną, która jako mistrz Polski powinna utrzymywać wysoki poziom i nie musi się bać walki o kolejny tytuł.

- Co robi Jarosław Kaszowski prywatnie?

- "Kasza" prywatnie jest mężem i ojcem. Z Anią mamy dwie córki więc dla podtrzymania piłkarskich tradycji czekam na... zięcia (śmiech). Zuzia w styczniu skończy 10 lat, a Milena jest 14-latką. Patrząc na nie widzę, że jednak się starzeję. Żona jest właścicielem cukierni Bezova w Gliwicach, a córki lubią ruch. Starsza przekonała się do siatkówki i próbuje swoich sił w tej dyscyplinie sportu, a młodsza idzie w akrobatykę i taniec. Myślę, że mają smykałkę, ale do niczego ich nie zmuszam. Był co prawda taki moment, że gdy zakładałem swoją akademię to chciałem, żeby chodziły ze mną na treningi. Próbowałem je zachęcać, ale okazało się, że to nie jest to. Okazało się też, że prawdą jest powiedzenie, że od swojego dziecka wymaga się więcej więc... zniechęciły się. Dlatego przemyślałem sprawę i obiecałem sobie, że nie będę ich do niczego zmuszał. Niech robią to co kochają, a ja - jeżeli będą chciały - mogę im pomóc w realizacji marzeń. To jest dla mnie najważniejsze w życiu rodzinnym.

- Ma pan jeszcze czas na grę w piłkę?

- Gram raz na jakiś czas udzielając się w Halowej Lidze Oldbojów w Gliwicach. Mamy swoją drużynę Rowibau i chyba siedem tytułów mistrza mamy już na swoim koncie, ale ostatnio straciliśmy pierwsze miejsce więc chcemy odzyskać tytuł. Młodzież atakuje, ale nasza generacja, a mam już 41 lat, odpiera ataki. Grają ze mną między innymi: Szymon Maksym, Szymon Wiewióra, Adrian Łągiewka i z czego się bardzo cieszę mój brat Marcin, z którym nie miałem okazji grać na ligowych boiskach czy parkietach, choć startowaliśmy razem. Nasi rywale nie mają więc łatwo, a muszę powiedzieć, że poziom gliwickiej ligi oldbojów jest wysoki i kibice mają co oglądać. Niektórzy pewnie czekają kiedy się nam noga powinie, ale my nadal cieszymy się grą i to jest najważniejsze.