Śląski ZPN

Z kart Historii 100-lecia Śląskiego Związku Piłki Nożnej - Na olimpijskim szlaku

17/04/2020 08:04
Z kart Historii 100-lecia Śląskiego Związku Piłki Nożnej - Na olimpijskim szlaku Fot. Muzeum Sportu i Turystyki w Warszawie

W piątym rozdziale Historii 100-lecia Śląskiego Związku Piłki Nożnej - zatytułowanym "Na olimpijskim szlaku" - prezentujemy niezapomniane chwile oraz sylwetki śląskich bohaterów Igrzysk Olimpijskich. Dzisiaj czas na wspomnienia sprzed II wojny światowej.


Ostatnie przed II wojną światową Igrzyska Olimpijskie odbyły się w Berlinie w 1936 roku. W gronie piłkarzy powołanych do reprezentacji przez trenera Józefa Kałużę znaleźli się między innymi: Hubert Gad ze Śląska Świętochłowice, Ryszard Piec z Naprzodu Lipiny, Ewald Dytko z Dębu Katowice oraz duet napastników Ruchu Chorzów – Teodor Peterek i Gerard Wodarz. Na oficjalną listę zgłoszonych do udziału w igrzyskach trafili również Wilhelm Piec (młodszy brat Ryszarda) z Naprzodu i Jerzy Wostal z AKS-u Chorzów, którzy pozostali jednak w kraju.

Na żadnej liście rezerwowej nie uwzględniono Ernesta Wilimowskiego, najlepszego wówczas polskiego napastnika, klubowego partnera Peterka i Wodarza. Popularny „Ezi” został „wykreślony z listy uczestników obozu olimpijskiego” i odsunięty od składu drużyny narodowej. Jego późniejsze kilkutygodniowe zawieszenie miało charakter pokazowy i stanowiło ostrzeżenie dla „zawodników zadufanych w swą wartość i znaczenie” – jak donosiła ówczesna prasa.

W istocie chodziło nie tyle o zarozumiałość, ile o nadmierne spożycie alkoholu, którym zawodnicy Ruchu uczcili ligowe zwycięstwo nad Wisłą Kraków. W efekcie najlepsza polska drużyna poniosła klęskę w towarzyskim meczu z Cracovią 0:9, na który stawiła się w niespełna dobę po spotkaniu z Wisłą.

– Szkoda, wielka szkoda. Był w wielkiej formie i jego brak dał nam się mocno odczuć – tak nieobecność Wilimowskiego w Berlinie skomentował po latach Teodor Peterek. Ale w początkowym etapie igrzysk drużyna radziła sobie dobrze. W meczu inauguracyjnym biało-czerwoni pokonali Węgrów 3:0. Zwycięstwo miało szczególny smak, gdyż w starciu z tym samym rywalem biało-czerwoni polegli 0:5 podczas olimpijskiego debiutu na turnieju w Paryżu w 1924 roku. Jedynym Ślązakiem, którego powołano wówczas do reprezentacji był rezerwowy bramkarz Emil Antoni Görlitz, wychowanek klubu FC Preussen 05, bardziej znanego pod późniejszą nazwą 1. FC Katowice.

Starcie w Berlinie zostało wprawdzie uznane za udany rewanż, jednak w rzeczywistości paryska porażka z oficjalną reprezentacją Węgier została zrekompensowana przez pognębienie na boisku przeciętnej drużyny amatorskiej, przysłanej do Berlina z Budapesztu. Na „rozwydrzone ataki Węgrów” Polacy odpowiedzieli grą składną i uporządkowaną.

W spotkaniu o wejście do ostatniej „czwórki” Polacy wygrali 5:4 z kolejną ekipą nieprofesjonalnych futbolistów – reprezentacją Wielkiej Brytanii, powoływaną pod tym szyldem jedynie na igrzyska. Drogę do finału zamknęła naszej drużynie Austria, która – mimo przysłania na zawody graczy o statusie amatorów – zwyciężyła 3:1. W dramatycznym meczu o brązowy medal Polska przegrała 2:3 z Norwegią, którą reprezentowała oficjalna drużyna narodowa.

Tytuł relacji w „Przeglądzie Sportowym” po przegranej z Austrią jednoznacznie wskazał powody niepowodzenia: „Nieudolnie zestawiony atak zaprzepaszcza wielką szansę piłkarstwa polskiego”. Opisując przebieg meczu podkreślano: „Piątka napadu na pewno chciała spotkanie wygrać. Cóż z tego jednak, kiedy nie umiała stworzyć sobie ani jednej pewnej pozycji strzałowej”. Pochwalono Wodarza za dobre dośrodkowania i skrytykowano jego „sąsiadów” z boiska, którzy gubili się w polu karnym rywali. Skądinąd, Wodarz został uznany najlepszym skrzydłowym turnieju olimpijskiego. Czwarte miejsce na igrzyskach było przeciętnym wynikiem, lecz w opiniach oficjeli odpowiedzialnych za polski sport, nie zabrakło tonów z epoki propagandy sukcesu. Na kuriozalną wypowiedź zdobył się wiceprezes Polskiego Komitetu Olimpijskiego Jerzy Grabowski: „Tylko załamanie w meczu z Austrią pozbawiło Polskę złotego medalu, ale to nasi piłkarze, a nikt inny, są moralnymi zwycięzcami Olimpiady. Oni właśnie zostali ochrzczeni przez prawie całą prasę niemiecką mianem najlepszej i najładniej grającej drużyny”.

Nie zabrakło jednak opinii, że amatorów z Austrii pokonałaby niejedna z polskich drużyn ligowych. Kibice, nawet jeżeli skłonni są rzeczywiście cenić na boisku piękno, za najładniejsze uważają wyłącznie zwycięstwa. Czasem, kiedy triumfów brakuje, muszą wystarczyć mity i legendy. Odsunięcie od reprezentacji olimpijskiej Wilimowskiego uznano za równoznaczne z utratą złotego medalu. Czy Wilimowski, znakomicie zgrany z Peterkiem i Wodarzem, rzeczywiście poprowadziłby w Berlinie polską drużynę do najwyższych olimpijskich zaszczytów, pozostanie na zawsze pytaniem bez odpowiedzi. Nigdy też nie dowiemy się, czy uczyniłby to w 1940 roku, gdyby doszło do Igrzysk w Helsinkach. Podczas II wojny światowej „Ezi” strzelał bramki dla reprezentacji Niemiec. W obozach kadry, którą powoływał trener Sepp Herberger, uczestniczyli także Ewald Cebula i Reinhold Gad – brat Huberta, olimpijczyka z Berlina.

Hubert zginął tragicznie przed wojną, podczas kąpieli w stawie obok klubowego boiska. Złożono go do trumny w czerwonej olimpijskiej marynarce z białym orłem. Natomiast Reinhold zginął na froncie, jako żołnierz Wehrmachtu. Do niemieckiej armii zmobilizowano także Peterka i Dytkę, którzy jednak wrócili do domu. W powojennej lidze Peterek zagrał dla Ruchu Chorzów tylko jeden mecz i został trenerem. Na boiskach dłużej występowali Dytko i Wodarz, który ze wszystkich śląskich piłkarzy miał najwięcej szczęścia. Wcielony do Wehrmachtu, po rozbiciu oddziału został zatrzymany przez francuskich partyzantów. Przed rozstrzelaniem uratowała go olimpijska akredytacja z nadrukiem Nation polnische, ukryta w podszewce niemieckiego munduru.