Śląski ZPN

Od największego sukcesu w historii polskiej piłki klubowej mija pół wieku

29/04/2020 11:08

50 lat temu piłkarze Górnika Zabrze wystąpili w finale Pucharu Europy Zdobywców Pucharów!


Śląski zespół, należący wówczas do najlepszych w Europie, jesienią 1969 roku, gładko przeszedł dwie pierwsze rundy. W październiku wyeliminował grecki Olympiakos SFP (2:2 w Atenach i 5:0 na Stadionie Śląskim), a w listopadzie pozbawił złudzeń szkocki Glasgow Rangers (3:1 w "Kotle czarownic" i 3:1 na wyjeździe). W marcowym ćwierćfinale było już znacznie trudniej, ale po wyjazdowej porażce 2:3 z Lewskim Spartak Sofia, w chorzowskim rewanżu wygrana 2:1 zapewniła awans do kwietniowych półfinałów z AS Roma. Legendarny remisowy trójmecz - 1:1 w Rzymie, 2:2 po dogrywce w Chorzowie i 1:1 w Strasburgu - zakończony losowaniem, wygranym przez kapitana zabrzan Stanisława Oślizłę, otworzyła polskiej drużynie drogę do Wiednia. Środa 29 kwietnia 1970 roku przeszła więc na stałe do historii śląskiej i polskiej piłki, a choć minęło już pół wieku żadnemu innemu klubowi z naszego kraju nie udało się powtórzyć tego osiągnięcia. 

- Byliśmy bardzo blisko zdobycia trofeum i wiele razy zastanawiałem się czego nam zabrakło w wiedeńskim finale do pokonania Manchesteru City - powiedział Stanisław Oślizło. - Na pewno nie umiejętności piłkarskich. Uważam, że gdyby naszym trenerem był Geza Kalocsay to zdobylibyśmy Puchar Europy Zdobywców Pucharów. Został zwolniony w trakcie sezonu, bo pojawiły się protesty, że w jego mieszkaniu odbywają się schadzki męsko-damskie. Został personą non grata i musiał opuścić Polskę, a jego miejsce zajął Michał Matyas i nie wytrzymał presji psychicznej. Z Kalocsayem na wiedeńskim Praterstadionie bylibyśmy mocniejsi, a od Matyasa wyczuwaliśmy strach i to rzutowało też na naszą psychikę i taktykę, której efektem była pierwsza połowa przegrana 0:2. W drugiej zagraliśmy już odważnie i po moim golu złapaliśmy kontakt, ale zabrakło sił i przegraliśmy 1:2. Wysiłek włożony w mecze z AS Roma na pewno się nawarstwił, bo graliśmy w sumie trzy razy, z czego dwa razy z dogrywką, tydzień po tygodniu i za tydzień mieliśmy finał. Do Wiednia pojechaliśmy niejako z marszu, a Anglicy mieli normalny cykl. Być może pojawiło się też przekonanie, że myśmy już i tak dużo zrobili, bo jesteśmy aż w finale.

No i sam finał nie był meczem, którego atmosfera mogłaby wyzwolić ostatnie pokłady siły. Puste trybuny, bo niespełna 8 tysięcy widzów na Praterstadionie, sprawiały wrażenie jakby to był sparing. Angielscy kibice nie przyjechali, a Polaków była garstka. W dodatku rozpadał się straszny deszcz, który odstraszył Austriaków i dopełnił tego smutnego obrazu. Dzisiaj, kiedy oglądam finały Ligi Mistrzów czy Ligi Europy to podziwiam show, niesamowitą otoczkę i komplety publiczności. Myśmy tego nie mieli i zabrakło nastawienia, że stajemy przed historyczną szansą. Niedawno rozmawiałem nawet na ten temat z Włodkiem Lubańskim, który zazdrościł mi, że to ja jestem strzelcem tej jedynej bramki dla polskiej drużyny w finałach europejskich pucharów. On za to został królem strzelców tamtej edycji Pucharu Europy Zdobywców Pucharów i otrzymał propozycję przeprowadzki do Realu Madryt. Jednak władze Górnika nie zgodziły się na astronomiczną jak na tamte czasy kwotę odstępnego miliona dolarów i obaj możemy powiedzieć, że 50 lat temu byliśmy blisko czegoś co się już nigdy później nie powtórzyło - zakończył Stanisław Oślizło.