Śląski ZPN

Jerzy Sodzawiczny zorganizował drużynę, w której karierę zaczynał Łukasz Piszczek

26/06/2020 13:07

Wśród kibiców, którzy świętowali awans LKS Goczałkowice do III ligi był Jerzy Sodzawiczny.


77-letni goczałkowiczanin, z zawodu technik mechanik związany najpierw z Fabryką Palenisk Mechanicznych, a następnie z Rolniczą Spółdzielnią Produkcyjną „Hodowca” Orzesze-Gardawice, w której doszedł do funkcji prezesa i w tej roli pracował także w Spółdzielni Osób Prawnych w Bestwinie, dla goczałkowickiej piłki zrobił bardzo wiele. Był zawodnikiem, gospodarzem, prezesem, a od 50 roku życia, czyli od momentu, w którym przeszedł na rentę poświęcił się całkowicie pracy dla środowiska piłkarskiego.

- Moja przygoda z goczałkowicka piłką nożną zaczęła się na początku lat pięćdziesiątych – wspomina Jerzy Sodzawiczny. - To był czas budowy zapory i powstania klubu o nazwie Budowlani Goczałkowice. Miałem 9 lat. Zaczynałem od podawania piłek. Trampki były wtedy marzeniem więc grało się boso. Wszystkie drużyny młodzieżowe trenowały i grały bez butów. Później zaczęliśmy nosić trampki, ale chodziło się w nich do kościoła, a po boiskach dalej biegało się na bosaka. Kolejnym etapem była gra w Ćwiklicach, a dokładniej na boisku w Rudołtowicach gdzie swój obiekt miały trzy kluby: ćwiklicki klub PZGS Pszczyna, miejscowy LZS Rudołtowice i LZS Goczałkowice. Drużynę młodzieżową miał jednak tylko PZGS, którego seniorzy grali w klasie A.

Jerzy Sodzawiczny grał w goczałkowickim klubie z przerwą na służbę wojskową.

- Jako 19-latek trafiłem do Bolesławca – dodaje Jerzy Sodzawiczny. - Tam nie grałem wprawdzie w piłkę, ale za to zdobyłem uprawnienia sędziego i w 1964 roku, jako 21-latek, zadebiutowałem z gwizdkiem. Rok później wróciłem do cywila, ożeniłem się i grałem w Goczałkowicach do 1970 roku. Występowaliśmy w klasie B i choć należeliśmy do czołówki nie udało się nam awansować. Na wejście do klasy A musiałem poczekać do momentu, w którym przekształcono LZS na LKS Goczałkowice i klub z brygadami, które zapewniały finansowanie, wywalczył awans. Wtedy byłem już jednak działaczem. Po zakończeniu gry zostałem najpierw gospodarzem klubu, potem członkiem zarządu, a gdy zmieniłem pracę i wyjeżdżałem na delegacje, na jakiś czas mój kontakt z klubem się urwał. Zostawiłem jednak drużynie dwóch synów „pracusia” w linii pomocy Adama oraz Jacka, mającego talent do strzelania goli. W czasie studiów Jacek grał w Rzeszowie, ale gdy wrócił ze studiów znowu znalazł się w naszym zespole i obaj grali w okręgówce. W pomocy byli jeszcze Kania i Michalczyk oraz Kościelny, a w ataku Grygier i Jacek. Graliśmy ładną piłkę, bo szybkie podanie do przodu sprawiało, że Grygier, który był lekkoatletą, uciekał obrońcom i dogrywał, a Jacek finalizował.

Po powrocie do pracy na miejscu Jerzy Sodzawiczny znowu związał się z klubem.

- Kiedy zespół spadł z okręgówki do klasy A to ja zostałem prezesem i byłem nim 4 lata, a później pełniłem funkcję prezesa Komisji Rewizyjnej i jestem nim do dzisiaj – wyjaśnia Jerzy Sodzawiczny. - Na tym stanowisku byłem też przez 40 lat w Podokręgu Tychy. Ciągle byłem też sędzią i mam ponad 2500 meczów na sędziowskim liczniku. Wtedy właśnie zorganizowałem najmłodszą drużynę, która na rowerach jeździła po okolicznych miejscowościach na mecze. Z tego zespołu właśnie wywodzi się Łukasz Piszczek. Byli w niej też później Jarek Folek i Damian Furczyk, ale Łukasz, który grał u mnie jeszcze w trampkarzach młodszych i w trampkarzach starszych, wybił się na światowe wyżyny. Ponieważ od 50 roku życia byłem na rencie, po zawale, mogłem się poświęcić działalności i to nie tylko w klubie. Zostałem też prezesem Ochotniczej Straży Pożarnej w Goczałkowicach i nadal pomagam w sprawach sportowych. Na pożegnalny mecz Łukasza Piszczka z reprezentacją Polski zorganizowałem cztery autobusy. 180 ludzi pojechało do Warszawy. Wszyscy mieli czapeczki i utworzyliśmy żywą flagę, bo 90 czapeczek było białych i 90 czerwonych. Koszulki mieliśmy niebieskie, czyli w barwach LKS Goczałkowice i z napisem Piszczek oraz jego numerem 20. Mam pretensję o to, że realizator meczu Polska – Słowenia na Stadionie Narodowym nie pokazał naszych banerów z napisem LKS Goczałkowice – OSP Goczałkowice. Była też na tym meczu pani wójt. Zrobiliśmy naprawdę godne pożegnanie naszego chłopca. Chciałbym więc jeszcze raz pożegnać Łukasza Piszczka na Stadionie Śląskim. Na nim na pewno Goczałkowice zostałyby pokazane jako sportowa kolebka wybitnego reprezentanta, utożsamiającego się z nami i napędzającego LKS Goczałkowice, który może się cieszyć z pięknego obiektu i historycznego awansu do III ligi.