Śląski ZPN

Krzysztof Bernaś wziął na swoje barki odpowiedzialność za odbudowę RKS Zagłębie Dąbrowa Górnicza

9/07/2020 10:15

Krzysztof Bernaś to człowiek związany z piłką w Dąbrowie Górniczej na dobre i na złe. Na boisku przez wiele lat był kapitanem, a w zarządzie RKS Zagłębie pełni funkcję wiceprezesa i oddaje klubowi całe serce.


- Co prawda tata grał w Hutniku Kraków, ale gdy nasza rodzina osiedliła się w rodzinnych stronach mamy, która pochodzi z Zagórza, związaliśmy się z Zagłębiem - mówi Krzysztof Bernaś. - RKS Zagłębie Dąbrowa Górnicza był w czasach mojego dzieciństwa najbardziej rozpoznawalnym klubem w tej części regionu więc po epizodzie w MKS Damel Dąbrowa Górnicza do niego skierowałem swoje kroki. W Damelu byłem zaledwie na kilku treningach, na których służyłem jako ten, który demonstrował kandydatom do drużyny jak należy zrobić 20 "kapek", które stanowiły przepustkę do zespołu. Takie to były czasy, że jeżeli ktoś przychodził do klubu to musiał udowodnić, że już ma technikę. Ta rola jednak mi się szybko znudziła i na przełomie lat 1983/1984 jako 10-latek trafiłem do RKS Zagłębie i choć nazwy się zmieniały to cały czas grałem w Dąbrowie Górniczej, jeszcze pięć lat temu występując w okręgówce.

- Jako piłkarz nie opuścił pan Dąbrowy Górniczej?

- Przymierzałem się do gry zagranicą. Latem w 1992 roku pojechałem na testy do Niemiec, ale to były zupełnie inne czasy, w których działacze mogli zablokować transfer. Tak się stało w moim przypadku. Niektórzy już zaczęli dzielić skórę na niedźwiedziu czyli liczyć marki, bo taka waluta obowiązywała za naszą zachodnią granicą. Znalazłem się w VfB Oldenburg, w którym właśnie w tym czasie, znany z gry na boiskach polskiej ekstraklasy Bogusław Hawrylewicz podczas meczu doznał urazu i przez wiele pozostawał w śpiączce. Ja zagrałem sparing z rezerwami Werderu Brema, który w 1991 roku sięgnął po dublet zdobywając mistrzostwo Bundesligi i Puchar Niemiec. Wygraliśmy wysoko, a ja zebrałem pochlebne opinie. Co z tego, że mnie chwalili skoro nie miałem zgody na transfer, a nasi działacze zwlekali z wydaniem karty i okienko transferowe się zamknęło. Musiałem więc wrócić i grałem dalej w Dąbrowie Górniczej.

- Czy w tych ponad 30 latach gry w dąbrowskiej drużynie był jakiś mecz, który szczególnie pan zapamiętał?

- Z reguły byłem zawodnikiem pierwszej drużyny, ale pamiętam, że kiedyś zagrałem w rezerwach i na naszym boisku chyba 24:0 wygraliśmy z zespołem ze Strzemieszyc. Z tego dorobku połowa była moja i dlatego ten występ z 12 golami zapamiętałem szczególnie tym bardziej, że rywale ostro polowali na moje nogi. Każdy mecz miał jednak swoją historię, która splata się z moimi życiowymi losami. Nie potrafię tego rozdzielić. Dlatego gdy pięć lat temu klub zaczął się rozpadać zostałem poproszony przez piłkarskie środowisko Dąbrowy Górniczej o ratunek. Najpierw jednak musiał się zawalić kolos na glinianych nogach. O tym, co się tutaj działo nie ma nawet co wspominać, bo to są już sprawy kryminalne i prokuratorskie. Powiem tylko, że jako były zawodnik, znający realia i ludzi, na prośbę między innymi działającego w Zarządzie Podokręgu Sosnowiec Henryka Kurka podjąłem się tej roli. W 2014 roku zacząłem się wszystkiemu przyglądać i doszedłem do wniosku, że musi zostać zrobiony porządek. Niepotrzebnie tylko dopuściliśmy do gry w rundzie jesiennej 2015 roku w klasie okręgowej, bo to były pieniądze wyrzucone, za przeproszeniem, w błoto. Zawodnicy dostali swoje wynagrodzenie, które wypłacałem im jako prywatna osoba i zamknięty został pewien rozdział. Na prośbę ówczesnego kierownika drużyny, a obecnie prezesa Tomasza Szymczyka, postanowiliśmy reaktywować klub, ale zaczynając od zera, czyli startując w klasie B i z nowym rozdaniem oraz dobranymi ludźmi, pasjonatami, mającymi odpowiednie podejście.

- Na jakim teraz jesteście etapie?

- Drużyna seniorów jest po awansie do klasy A i mamy około 200 dzieci w szkółce piłkarskiej, a zaczynaliśmy od kilku chłopców, którzy przyszyli na pierwsze zajęcia. Teraz dojeżdżają do nas nawet dzieci z okolicznych miejscowości. Nie pobieramy nawet złotówki od dziecka. Takie mamy dotacje z Urzędu Miasta, z którym współpraca układa się bardzo dobrze, że może prowadzić szkolenie bez pobierania opłat. Za punkt honoru postawiliśmy sobie tak właśnie działać. Ja będąc tu szkolony jako dziecko też nie płaciłem, bo wtedy sponsorowała nas Huta Bankowa. Pochodzę z wielodzietnej rodziny, bo mam 7 braci i 7 sióstr, ale jeździłem na obozy sportowe i nikt od rodziców pieniędzy nie brał więc utrzymujemy ten sposób działalności i do końca mojej kadencji i kadencji prezesa Tomasza Szymczyka tak właśnie będzie.

- Czy życzenia składane przy okazji 95-lecia klubu, dotyczące awansu do III ligi, potraktowaliście jako marzenia czy cel?

- Mamy takie plany. To jest oczywiście związane z możliwościami finansowymi. Na razie gramy w klasie A i jestem zszokowany gdy słyszę, że ktoś płaci na tym szczeblu zawodnikom. My nie dajemy wypłat żadnemu zawodnikowi. Prawie wszyscy są z regionu, bo tylko Patryk Flak, który jest trenerem grup młodzieżowych, jest z Chorzowa. W klubie zatrudniamy tylko trenerów, a piłkarze z naszego regionu grają za premie meczowe, czyli mają motywację do zwycięstw i remisów. To jest przejrzysta sytuacja i dlatego klub znowu jest traktowany jako "swój". Dlatego jest tu tyle dzieci i ich rodziców, z czego jesteśmy bardzo zadowoleni.

- Czym zajmuje się pan poza działalnością w klubie?

- Jestem związany z targowiskiem przy ulicy Poniatowskiego w Dąbrowie Górniczej. Jestem pracownikiem ochrony i inkasentem w Stowarzyszeniu Kupców Targowych, które dzierżawi plac od Urzędu Miasta. Po swojej dniówce ideę do klubu i mój dzień pracy trwa 24 godziny, a czasem nawet brakuje kilku godzin. Na szczęście żona też jest zaangażowana od początku w działalność klubu. Julitta też zostawia klubowi kawałek serca i dużo czasu. Syn szedł moimi śladami. Zapowiadał się na piłkarza, bo grał w Zagłębiu Sosnowiec, a w wieku 16 lat był na testach w Feyenoordzie Rotterdam razem z reprezentantem Polski Rafałem Pietrzakiem, z którym chodził do klasy. Nie został jednak w Holandii, bo nieświadomi sytuacji w jego imieniu podpisaliśmy trzyletni kontrakt z Zagłębiem, które w ten sposób zablokowało nam syna. Później był wypożyczony do Ruchu Chorzów, gdzie grał w Młodej Ekstraklasie, ale zaczęły się problemy zdrowotne i menedżerskie. Grał też w Dąbrowie Górniczej, ale w tej chwili, w wieku 28 lat jest po czterech operacjach i choć już jest w pełni zdrowia, powiedział, że nie będzie ryzykował. Szkoda, że nie miał mojego zdrowia, bo piłkarsko daleko mi do niego, ale ja miałem to szczęście, że przez całą piłkarską przygodą nie miałem żadnej kontuzji. I tego życzę wszystkim naszym zawodnikom, z którymi nastawiamy się na to, że w każdym meczu będziemy walczyć o zwycięstwo. To jest nasz cel na ten sezon, a na koniec rozgrywek okaże się jakie miejsce zajęła drużyna, prowadzona od dwóch lat przez Krzysztofa Tumidajewicza. Współpracujemy ze szkoleniowcem z Zabrza. Sięgnęliśmy po trenera spoza regionu, bo nie podobało się nam takie przeskakiwanie trenera z klubu do klubu co pół roku czy co rok. Chcieliśmy, po oczyszczeniu tego sportowego środowiska w naszym klubie, mieć także nowe spojrzenie szkoleniowe i współpracujemy, ku zadowoleniu wszystkich.