Śląski ZPN

Waldemar Drobny cieszy się, że w nowe 100-lecie LKS Krzyżanowice wchodzi z najmłodszymi

15/09/2020 14:02

Prezes Waldemar Drobny miał w dniu jubileuszu 100-lecia LKS Krzyżanowice pełne ręce... nagród i wyróżnień, którymi został uhonorowany klub.


- Moja przygoda z tym klubem, jak na mieszkańca Krzyżanowic przystało, zaczęła się od trampkarzy – mówi Waldemar Drobny. - Mając 12 lat, czyli w 1977 roku przyszedłem do trampkarzy. Później grałem w juniorach, zdobywając trzy razy tytuł mistrza Podokręgu, ale wyżej nie mogliśmy awansować, bo takie były wtedy reguły. Nasi seniorzy grali bowiem w klasie B i to nas eliminowało.

- Czy całe życie związał pan z krzyżanowickim klubem?

- Tak można powiedzieć, bo choć w czasie służby wojskowej grałem w Lechii Zielona Góra w III lidze, ale to był epizod, bo nabawiłem się kontuzji kolana i moja kariera się zakończyła. Co prawda próbowałem jeszcze po powrocie z wojska zagrać w LKS Krzyżanowice, ale gdy na treningu kolano znowu wyskoczyło stało się jasne, że o graniu nie może już być mowy.

- Od razu zaczął pan działać?

- Na początku starzy działacze, którzy działali tu bardzo prężnie, nie za bardzo dopuszczali młodych do zarządu, ale do prac w klubie byliśmy potrzebni więc kręciliśmy się tu z rówieśnikami. W 2006 roku nastąpiła jednak zmiana pokolenia i już zacząłem działać w zarządzie, na którego czele stał Arkadiusz Kuhn, który jako trener wprowadził nas 20 lat temu do okręgówki i choć już nie żyje to na stałe wpisał się do historii klubu. A ja w 2012 roku zostałem skarbnikiem, żeby przez funkcję wiceprezesa w 2015 roku przejść do roli prezesa.

- Czym się pan zajmuje poza klubem?

- Pracowałem na kopalni i prowadziłem swoją działalność w branży samochodowej, a mimo to znajdowałem czas na działalność w klubie. Nawet czasem „urwałem się” z pracy, żeby załatwiać klubowe sprawy. Mówię „urywałem się”, bo od roku jestem już górniczej emeryturze i non stop brakuje mi czasu, bo cały czas jestem zaangażowany w sprawy klubu.

- Jak pan przeżywał jubileusz 100-lecia klubu?

- To było dla mnie osobiście wyjątkowe przeżycie. Zresztą nie tylko dla mnie. Widziałem autentyczne łzy w oczach Jana Kubika, który dla naszego klubu jest szczególną postacią. Obserwowałem też reakcje juniorów, o których bardzo walczyłem, bo w Podokręgu Racibórz nasza drużyna nie miała z kim grać więc prosiłem – nawet u Prezesa Śląskiego Związku Piłki Nożnej Henryka Kuli byłem z petycją – żeby dopisać nas do innej grupy. Udało się i ta dwudziestka młodych chłopaków, którzy chcieli dalej grać, zostali dopisani do rozgrywek w Podokręgu Rybnik. Wiadomo, wyjazdy są dalekie, ale oni grają, a mnie to cieszy, że mogą się rozwijać. Ponadto 100-lecie to niesamowite wydarzenie dla klubu i gminy, w której władzach są nasi byli zawodnicy, bo i wójt i jego zastępca wychowywali się na tym boisku. Powiem szczerze, że w tych emocjach, które towarzyszyły świętowaniu nawet zapomniałem co miałem powiedzieć, choć nauczyłem się tego na pamięć. Przez to nie podziękowałem na przykład naszym żonom. Wiadomo, my jako działacze, przychodząc do klubu, często zapominamy o „Bożym świecie”, a one w rodzinach muszą nas zastąpić. Dlatego korzystając z tej okazji wszystkim żonom działaczy LKS-u Krzyżanowice serdecznie dziękuję za wyrozumiałość i wsparcie.

- Czy pana żona jest kibicem?

- Mogę powiedzieć, że nie jest, ale przez tyle lat musiała przywyknąć. Nie zawsze się zgadzała, a czasem była nawet przeciwna, ale zaakceptowała mój wybór na prezesa, choć wtedy jeszcze pracowałem. Córki też nie wyrosły na piłkarki, ale może wnuki pójdą moim śladem. Co prawda starszy nie za bardzo garnie się do piłki i siedzi non stop przy komputerze, ale młodszy ma smykałkę. Martwi mnie to, że dzieci w ogóle się nie ruszają. Starszy wnuk przez czas pandemii tak się zasiedział przy komputerze, że urósł mu brzuch. Myślę, że taki sam problem mają inne dzieci. Dlatego uważam, że musimy w klubie coś zrobić, żeby przyciągnąć najmłodszych na boisko.

- Jaki cel postawił pan przed sobą na początku nowego 100-lecia?

- Gdy słyszę życzenia awansu do IV ligi to się... zastanawiam. Uważam, że na takiej wsi jak nasza okręgówka to jest górna granica. Ważniejsze dla mnie jest wychowanie juniorów i ich rozwój. Cieszę się też, że zaczęliśmy pracę z najmłodszymi, bo ruszyliśmy od czerwca z grupą skrzatków, czyli sześcio-siedmiolatków. Na początku było ich sześciu, ale z miesiąca na miesiąc to się rozwija i młodzi się starają, a trener grup młodzieżowych Adrian Tlon, ma serce do tej pracy i potrafi ich zgromadzić. 14-latkowie już w maju za zgodą wójta wybiegali na treningi w małych grupach, a 17-latkowie przygotowali się do rozgrywek. Najważniejsze, że młodzież chce trenować i grać, a w okolicznych klubach tego nie ma. Mieliśmy co prawda problemy w czasie tych obostrzeń, ale gdy tylko się już dało prowadzić zajęcia w sześcioosobowych grupach zawodnicy przychodzili grupa po grupie i tylko trenera mi było żal, bo spędzał na boisku pół dnia, bo tylu było chętnych. Patrzyłem na to z uśmiechem i byłem zadowolony, że boisko tętni życiem. To mi sprawia największą radość i z tym nastawieniem razem z zaangażowanymi działaczami i tymi, którzy wspierają nasz klub, otwieramy następne 100-lecie klubu.