Śląski ZPN

Wicemistrzowie Polski z niespełna 7-tysięcznej wioski

1/02/2022 17:07

Występ drużyny GLKS-u Wilkowice w Finale Młodzieżowych Mistrzostw Polski w futsalu w kategorii U15 był zaskoczeniem dla wielu. Nawet trener zespołu z niespełna 7-tysięcznej podbeskidzkiej wioski Krzysztof Bąk nie stawiał swoich podopiecznych w roli kandydatów do medali.


- Oczywiście wierzyłem w swoją drużynę, ale zdawałem sobie także sprawę, jak wysoki jest poziom rywali startujących w mistrzostwach Polski w Lubawie – mówi Krzysztof Bąk. - W eliminacjach do tegorocznych mistrzostw wystartowała największa liczba zespołów w historii tej imprezy. Grając o prawo startu w turnieju finałowym mieliśmy się też na boisku okazję przekonać jak silni są przeciwnicy. Ponadto same nazwy klubów, które dotarły do Lubawy świadczą o tym, że kandydatów do medali można było wymienić wielu. My natomiast mieliśmy po swojej stronie atut w postaci doświadczenia wyniesionego z ubiegłorocznych mistrzostw Polski w kategorii U13, na których zdobyliśmy brązowe medale, bo pół zespołu, który odniósł sukces w Ustce grało także w drużynie występującej w Lubawie. Mieliśmy także dobre przygotowanie, bo rozegraliśmy kilka sparingów z broniącym mistrzowskiego tytułu Rekordem więc skoro w takich treningowych potyczkach dotrzymywaliśmy kroku najlepszej drużynie w Polsce mogliśmy się czuć silni.

- Początek turnieju finałowego mieliście jednak słaby, bo przegraliście ze Stalą Mielec 1:4. Kiedy poczuł pan, że weszliście na medalową ścieżkę?

- W pierwszym meczu szczególnie uwidoczniło się to, że mieliśmy w zespole sporo zawodników z młodszego rocznika, bo nie dość, że graliśmy z rywalem o markowej nazwie to jeszcze z przeciwnikami dysponującymi znacznie lepszymi warunkami fizycznymi. Nie byliśmy się im w stanie przeciwstawić na początku, a po szybko straconych golach trudno było już wrócić do gry. Jeszcze bramka na 3:1 spowodowała, że spróbowaliśmy zaatakować, ale skończyło się stratą i golem, który przypieczętował zwycięstwo Stali. Po tej porażce mieliśmy noc na zresetowanie głów, ale w sobotę przed południem z gospodarzami turnieju zagraliśmy jeszcze słabiej. Tym razem warunki fizyczne były po naszej stronie, ale szybkość i spryt zespołu Constractu sprawił, że remis 1:1 musieliśmy uznać za dobry wynik, który dawał nam jeszcze nadzieję na awans. To nas podbudowało i w trzecim meczu z Progresem Warszawa zagraliśmy bardzo dobrze. Sebastian Zajac, wybrany zresztą najlepszym zawodnikiem tego meczu, bronił znakomicie, a Dominik, Kubica, Szymon Rączka, Piotr Wrona i Michał Ziobrowski, który trafił dwa razy zapewnili nam zwycięstwo 5:0, które jednak niczego nam nie gwarantowało. Wszystko zależało bowiem od wyniki ostatniego meczu w naszej grupie. Oglądając spotkanie Stal Mielec – Constract przeżywaliśmy więc największe emocje. Remis dawał naszym rywalom awans, ale mielczanie strzelili gola uderzeniem z dystansu i przetrzymali ataki lubawian, więc po ostatnim gwizdku mogliśmy się razem ze Stalą cieszyć z wejścia do ćwierćfinału.

- Jak nastawił pan swój zespół na ćwierćfinał z SMS-em GKS-em Tychy?

- Grając w trzystopniowych eliminacjach dwukrotnie spotkaliśmy się z tyszanami i choć dwukrotnie przegraliśmy to patrząc na drabinkę turnieju finałowego taki ćwierćfinał sobie wymarzyłem. Przygotowałem sobie nawet taktykę pod tego rywala i wygraliśmy 2:1, tracąc gola 20 sekund przed końcem meczu. Emocje były więc do końca, ale nie takie jak w półfinale. Stal Rzeszów oparta była na zawodnikach, którzy na trawiastych boiskach są liderami Centralnej Ligi Juniorów U15 więc ich indywidualne umiejętności są bardzo wysokie. Podjęliśmy jednak walkę i przez kilka minut my mieliśmy przewagę, przez kilka minut oni. Prowadziliśmy dwukrotnie, ale dwa razy rzeszowianie nas doganiali, a w samej końcówce mieli okazję na zwycięską bramkę. 10 sekund przed końcem meczu Szymon Rączka przewrotką wybił jednak piłkę zmierzającą do naszej bramki, a w karnych okazaliśmy się lepsi. Rok temu w Ustce przegraliśmy półfinał karnymi z Piastem Gliwice, ale teraz Sebastian Zajac z pomocą poprzeczki był zaporą dla rywali, a Piotrek Wrona, który w meczu strzelił obydwa gole także w karnych się nie pomylił. Pozostali też wytrzymali ciśnienie i wygraliśmy 3:1.

- Jak podeszliście do finału z rywalem zza miedzy?

- Żartowaliśmy sobie przed pierwszym gwizdkiem, że złoto i tak pojedzie do Wilkowic, bo albo z nami jeżeli wygramy, albo przywiozą go mieszkający w Wilkowicach Daniel Gala prowadzący Rekord i nasz były zawodni Patryk Walczak. W samym meczu nikt nie myślał jednak o żartach. Znaliśmy się ze sparingów więc nikt też nie mógł nikogo zaskoczyć. Walka była więc zacięta i emocjonująca, a porażka 1:2 świadczy najlepiej o tym jak blisko byliśmy złota. Oczywiście po meczu polały się łzy, ale z każdą godziną po finale coraz bardziej dociera do nas, że osiągnęliśmy historyczny sukces dla klubu i Wilkowic. Jestem dumny z zespołu, który przecież równie dobrze mógł nie wyjść z grupy, bo niewiele brakowało, ale dotarł do finału i jest wicemistrzem Polski. W tym meczu finałowym, jak nikt inny w turnieju postawiliśmy się Rekordowi i to też świadczy o tym, że zasłużenie zdobyliśmy srebrne medale.

- Kogo indywidualnie można pochwalić za występy w Lubawie?

- Wypożyczony z BBTS-u Podbeskidzie, ale mieszkający w Wilkowicach i trenujący też z nami Sebastian Zajac na pewno był mocnym punktem w naszej bramce. Ważne gole strzelał Piotr Wrona. Interwencji Szymka Rączki, o której mówiłem na pewno długo będę pamiętał. Przemek Górny zostawił na parkiecie dużo zdrowia. Patryk Kołodziej pokazał charakter, a Michał Ziobrowski i Dominik Kubica poszli jego śladem nadrabiając walką futsalowe niedostatki. Dobrym duchem zespołu był Piotr Bobina, mający chłodną głową nawet w najbardziej gorących momentach. Pomogli nam też Mateusz Stwora i Mateusz Góral, wypożyczeni z Rekordu. Cały zespół zasłużył na pochwałę i zapracował na największy jak dotąd sukces w historii naszego klubu oraz wilkowickiej piłki.