- W jakim nastroju schodził pan z katowickiej sztucznej murawy?
- Z perspektywy wydarzeń na boisku trudno być zadowolonym z tego wyniku, choć z drugiej strony podział punktów można uznać za sprawiedliwy – mówi Mateusz Wawoczny. - Bierze się to z tego, że obydwie drużyny stworzyły sobie sytuacje bramkowe, ale to my graliśmy ostatnie 40 minut z przewagę jednego zawodnika. To my prowadziliśmy 2:1 od 60 minuty i to my wreszcie mieliśmy na 10 minut przed końcem meczu stuprocentową okazję, żeby „zamknąć” mecz. Nam się to jednak nie udało. Trzeba też jednak przyznać, że Rozwój, grając w dziesiątkę, walczył do końca i dopiął swego, w samej końcówce strzelając z karnego na 2:2. Szanujemy więc ten punkt i uważam, że powinien nam dodać wiary w to, że możemy w kolejnych meczach sięgać po pełną pulę.
- Kibicom na pewno po tym meczu pozostaną w pamięci trzy wykonane przez pana stałe fragmenty gry. Dwa rzuty rożne, które przyniosły gole, a rzut wolny zakończył się trafieniem w poprzeczkę.
- Nie ukrywam, że dobrze się czuję przy zagraniach z piłki stojącej. Udaje się dobrze dośrodkować czy też uderzyć, a w meczu z Rozwojem nastawialiśmy się na to, że właśnie stałe fragmenty gry mogą być decydujące. Katowiczanie znani są z tego, że lubią operować piłką i utrzymywać się przy niej, a my chcieliśmy szukać swoich szans poprzez odbiór i atak szybki lub właśnie przez dobre wykonanie rzutów rożnych i wolnych. Dwa razy się powiodło, bo po płaskim zagraniu w pole karne Jakub Sewerin dobrze przymierzył z pierwszej piłki, a po wrzutce na długi słupek Filip Statkiewicz celnie główkował. Było także dośrodkowanie, po którym Kamil Bochenek strzelił z woleja, ale przestrzelił no i ten mój strzał z 17 metra w poprzeczkę. Trochę więc zagrożenia z tych zagrań było i można je w tym meczu zapisać po stronie naszych plusów.
- Tym, którzy bacznie obserwowali ten mecz zwrócili uwagę na pana inne zagranie. W podbramkowym tłoku zagranie piłki piersią do swojego bramkarza i wyjaśnienie w ten sposób sytuacji znamionuje piłkarską klasę.
- Koledzy krzyknęli „czas” więc wiedziałem, że mogę sobie pozwolić na takie zagranie. Tym bardziej, że chwilę wcześniej się rozglądnąłem i zobaczyłem, że w pobliżu nie ma rywala. Bez sensu byłoby więc wybijanie przed siebie na oślep, a takie zagranie do bramkarza było bezpieczne i wyjaśniło sytuację.
- Skoro mowa o bezpieczeństwie to zapytam: dlaczego gra pan w masce na twarzy?
- Zimą, w połowie stycznia, jeszcze przed rozpoczęciem klubowych przygotowań do rundy wiosennej, przytrafił mi się uraz. Na takim koleżeńsko-towarzyskim turnieju na Orliku pod Balonem w Warszawie, przypadkowo zostałem trafiony łokciem w twarz i wróciłem do domu ze złamanym nosem i rozciętym łukiem browiowym. Na treningu też zostałem trafiony piłką w to miejsce i dlatego teraz gram w masce żeby wszystko się spokojnie zrastało. Ale w trakcie meczu z Rozwojem też oberwałem, na szczęście przez maskę i nos aż tak bardzo nie ucierpiał, ale mam nadzieję, że to co najgorsze już jest za mną.
- Co pan robi poza boiskiem?
- Pracowałem, ale tak się złożyło, że musiałem się rozstać z pracodawcą, natomiast żona po dwuletnim okresie pobytu na macierzyńskim wróciła do pracy. Ja więc teraz zajmuję się naszym synkiem. Jestem tatą na pełny etat i nie szukam jakoś specjalnie nowej pracy. Adaś ma półtora roku. Był na meczu razem z Moniką i stali blisko narożnika boiska. Gdy wykonywałem rzut rożny, z którego strzeliliśmy gola na 2:1 powiedziałem nawet do niego: patrz synku, bo zaraz będzie bramka.
- Jaki jest pana cel na rundę wiosenną?
- Mój osobisty to w każdym meczu dawać jakieś liczby i pomagać drużynie, bo jestem jednym z bardziej doświadczonych zawodników w naszym zespole, który mierzy w miejsce w czołówce tabeli. Chcemy poprawić swoją pozycję zajmowaną po rundzie jesiennej i zakręcić się w pierwszej piątce.
- Myśli pan jeszcze o graniu w wyższej lidze?
- Gdyby się jakaś propozycja pojawiła pewnie bym ją rozważył, ale mówiąc szczerze te czasy, w których grałem w II i I lidze to już jednak przeszłość. Z drugiej jednak strony uważam, że znacznie lepiej niż 10 lat temu, gdy jako 19-latek występowałem na zapleczu ekstraklasy, prezentuje się obecnie moja głowa. Gdybym wtedy wiedział to co wiem teraz i myślał tak jak myślę w tej chwili to sądzę, że mógłbym nadal grać na szczeblu centralnym.
- Który moment z piłkarskiej przygody wspomina pan najmilej?
- Na pewno to był ten okres, w którym z Unii Bieruń Stary trafiłem do GKS-u Tychy w tym zespole zadebiutowałem w II lidze, z której wywalczyliśmy awans na zaplecze ekstraklasy i grałem w I lidze w 17 występach strzelając dla tyskiej drużyny ładnego gola w meczu z Wartą Poznań. Pokonałem wtedy Adriana Lisa, który dzisiaj broni bramki poznańskiej drużyny w ekstraklasie. Najmilej z tego okresu wspominam ostatni mecz w II lidze, bo zagrałem w wyjściowej jedenastce i strzelając gola w 8 minucie na 1:0, w zremisowanym 1:1 mecz z Czarnymi w Żaganiu, „zamknąłem” ten udany dla GKS-u Tychy sezon 2011/12. To były te momenty, które wspominam najmilej, ale koncentruję się na tym co jest jeszcze przede mną i cieszę się, że gra w piłkę po prostu nadal sprawia mi radość.