Śląski ZPN

Lider Dramy Zbrosławice strzelał efektowne gole Arce Gdynia i Śląskowi Wrocław

21/03/2022 08:31

Mający za sobą 5 występów w ekstraklasie Krzysztof Bodziony jest liderem Dramy Zbrosławice.


36-letni pomocnik bardziej kojarzy się wprawdzie z Pniówkiem Pawłowice, bo tam prawie ćwierć wieku temu stawiał pierwsze kroki. Stamtąd wystartował w 2005 roku do wyczynowej piłki, przechodząc w 2008 roku do Zagłębia Sosnowiec, w którym rozegrał 5 spotkań w ekstraklasie. Tam również wrócił, po dziesięciu latach spędzonych na boiskach szczebla centralnego, żeby – wydawało się – w macierzystym klubie zakończyć swoją karierę.

- Życie potoczyło się jednak inaczej – mówi Krzysztof Bodziony. - Choć jestem z Pawłowic i tam mieszkam oraz faktycznie chciałem zakończyć karierę właśnie grając w macierzystym klubie, to nie znalazłem wspólnego języka z trenerem Łukasikiem. Nie chcę tego roztrząsać, bo jestem taki, że nie mówię źle o ludziach, ale faktycznie uznaliśmy, że lepiej będzie gdy, jeżeli znajdzie się propozycja, odejdę z klubu. Wtedy właśnie, grający w Dramie Kamil Zachnik zaproponował mi rozmowę z trenerem Dariuszem Dwojakiem, który uznał, że będę zespołowi potrzebny i uznałem, że to jest dla mnie dobre miejsce. A dodam, że przychodziłem na początku 2020 roku, czyli wtedy kiedy Drama zajmowała przedostatnie miejsce w IV lidze i miała 11 punktów. Nie przestraszyłem się jednak ani tego miejsca, ani tego „dorobku”, bo po prostu chciałem grać i nie byłem się wyzwania. Po pierwszym treningu wiedziałem już, że buduje się fajna drużyna. Po dobrze przepracowanej zimie potwierdziliśmy swój potencjał wiosną wygrywając 9 spotkań i w tabeli rundy rewanżowej zajęliśmy czwarte miejsce, ale w ogólnym rozrachunku zabrakło nam jednego punktu żeby się utrzymać. To nas jednak nie złamało, bo uwierzyliśmy w fajny projekt władz klubu mierzących w szybki powrót do IV ligi, a nawet sięgających wyżej i dlatego tu zostałem. Jesteśmy na pierwszym miejscu w okręgówce, a najważniejsze jest to, że znowu czerpię radość z gry, bo w moim wieku to jest najważniejsze. Jak to się mówi – kariery już człowiek nie zrobi, ale dopóki gra sprawia mi przyjemność to chcę robić to co lubię. I nie przejmuję się z docinków kolegów, że to moje hobby kosztuje mnie sporo czasu i poświęcenia, bo z Pawłowic do Zbrosławic jest przecież kawałek drogi.

- Ma pan na koncie 5 występów w ekstraklasie, 169 spotkań w I lidze, 70 meczów w II lidze i 49 w III lidze. Które z nich jest dla pana najbardziej pamiętne?

- Znajomi przypominają mi często bramkę strzeloną dla Floty Świnoujście Arce w Gdyni, bo uderzenie sprzed pola karnego było nawet kandydatem do gola kolejki i zajął chyba drugie miejsce w tej klasyfikacji, ale to było 10 lat temu, gdy w I lidze zdobywałem 7 goli w sezonie. Miło wspominam też gola z następnego sezonu, gdy w ćwierćfinale Pucharu Polski wiosną 2013 roku graliśmy we Wrocławiu ze Śląskiem. Jednak najbardziej zadowolony ze swojego występu byłem kilka tygodni później, po wygranym 4:0 meczu z Sandecją Nowy Sącz, bo choć nie strzeliłem gola, to gdy schodziłem z boiska żegnały mnie gorące brawa i czułem, że to był mój bardzo dobry mecz, a należeliśmy wtedy do czołowych zespołów zaplecza ekstraklasy. Zresztą cały ten mój czteroletni okres gry we Flocie Świnoujście mogę uznać za bardzo udany.

- Kto był najlepszym piłkarzem, z którym miał pan okazję grać?

- Tu nie mam problemu z wyborem. Oczywiście Łukasz Piszczek. Miałem przyjemność grać z nim w Gwarku Zabrze, w którym byliśmy razem cztery lata i zdobyliśmy dwukrotnie mistrzostwo Polski juniorów oraz raz wicemistrzostwo. W naszej drużynie był też wtedy Tomek Bandrowski, a z później spotkanych zawodników takimi wybijającymi się postaciami byli Rafał Grzelak i Sebastian Olszar, z którymi grałem we Flocie, ale zdecydowanie Łukasz, czyli 66-krotny reprezentant Polski, wybrany do „Jedenastki 100-lecia PZPN”, uczestnik mistrzostw świata i Europy oraz mistrz Polski, dwukrotny mistrz Niemiec, a także uczestnik finału Ligi Mistrzów jest numerem jeden.

- Jak długo zamierza pan jeszcze grać w piłkę nożną?

- Chciałbym jak najdłużej. W tym roku będę miał „dopiero” 37 lat, ale zdrowie dopisuje, choć jesienią zagrałem tylko w 9 meczach strzelając w nich 7 bramek, bo borykałem się z kontuzją piąty raz zmagając się z tymi samymi więzadłami. Wróciłem jednak i cieszę się, że nic mnie nie boli więc mogę być nadal aktywny, a lubię biegać, lubię się ruszać więc jeżeli zdrowie pozwoli to spokojnie trochę jeszcze pogram i nie planuję sobie dnia, w którym powiem „koniec”.

- Co robi pan poza boiskiem?

- Mam w Pawłowicach szkółkę, która fajnie się rozwija. Nazywa się „KEJBI” od moich inicjałów. Mamy ponad 60 dzieci, które trenują w trzech drużynach: żaków, skrzatów i orlików więc się cieszę i traktuję to nie tylko jako swoją podstawową pracę, ale też jako mój pierwszy stopień trenerskiego wtajemniczenia. Dzieci są zadowolone, a ja się rozwijam jako trener. Mam licencję UEFA A i nie ukrywam, że chciałbym być trenerem seniorów, ale żeby to robić na stop procent najpierw muszę zakończyć karierę. Dopóki gram to taka Akademia jest idealnym poligonem dla trenera, bo pamiętam słowa trenera Rumaka na konferencji szkoleniowej, że ten kto przejdzie przez grupy dziecięce i młodzieżowe pozna tak naprawdę piłkę i będzie mu łatwiej pracować z seniorami. To jest taka trenerska szkoła życia i na razie w niej pobieram trenerskie lekcje.