Śląski ZPN

Urodzony snajper z Bąkowa

17/07/2023 11:34

Zbliżający się do 52. urodzin Marek Wacha, grając w Zrywie Bąków 24 sezony, zdobył aż 360 bramek i nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.


Za swoje snajperskie zasługi dla 70-letniego klubu Marek Wacha został wprawdzie wyróżniony Srebrną Honorową Odznaką Śląskiego Związku Piłki Nożnej. Kibice liczą jednak, że potraktuje ją nie jako trofeum na zwieńczenie kariery, ale jako... motywację do dalszej gry.     

- Pochodzę z Bąkowa i tu od dziecka całymi dniami grałem w piłkę – mówi Marek Wacha. - Do klubu oficjalnie wstąpiłem mając 14 czy 15 lat, bo w tamtych czasach nie było drużyn młodzieżowych więc wchodziło się od razu do zespołu seniorów. Zadebiutowałem gdy miałem 16 lat, a trenerem był Marian Hus. Pamiętam ten pierwszy mecz w Hażlachu, bo strzeliłem gola i wygraliśmy 1:0. To była B klasa, w której graliśmy przez wiele lat nie spadając do klasy C i dopiero w 2010 roku awansowaliśmy do klasy A. Niemal całe piłkarskie życie grałem w ataku i dopiero po pięćdziesiątce jakieś sporadyczne występy zanotowałem jako obrońca. Najmilej wspominam jednak spotkanie z Wapienicą w B-klasie, bo mając około 20 lat, czyli będąc jeszcze młodym zawodnikiem strzeliłem w nim 5 goli i wygraliśmy 5:0. Rok po roku kończyłem sezon jako król strzelców, a mój snajperski rekord to 34 bramki w lidze, nie licząc trafień w Pucharze Polski czy meczach towarzyskich. Miałem to szczęście, że trenerem drużyny przez wiele lat był mój tata Stanisław Wacha, który dla mnie był szczególnie wymagający. Musiałem podwójnie pracować, żeby zasłużyć na miejsce w drużynie i choć dostawałem cięgi to przychodziły też efekty więc teraz miło to wspominam. Bardzo miłe było też to, że kibice żyli naszymi meczami i jeździli autobusem na nasze mecze. Na trybunach u nas zawsze było pełno ludzi, a po meczu, co mi się bardzo podobał, każdy przychodził i poklepał po ramieniu. Nawet gdy coś nie wyszło człowiek czuł, że ci ludzie na niego liczą i wiedział, że jest częścią tej sportowej rodziny. Szczególnie gdy graliśmy z drużynami zza miedzy czyli z Zabłocia, Strumienia, Drogomyśla czy Pruchnej, albo z Cieszyna. Gdy walczyliśmy o awans do klasy A to były tłumy. Zryw to dla mnie kawał życia i sentyment bez względu na to czy są dobre wyniki czy przychodzą porażki ciągle jest w sercu. Dlatego ostatnio... przestałem chodzić na mecze jako kibic, bo siedząc i patrząc czułem, że za bardzo mnie to ciągnie. W dodatku ciągle mnie namawiano żebym wrócił do gry i głupio mi było się wymigiwać, albo odpowiadać, że przyjdę, a później nie przychodzić. Śledziłem jednak w internecie jak drużyna gra i jestem na bieżąco. Dlatego w roku jubileuszu życzę klubowi, żeby nadal miał dobrych kibiców, takich prawdziwych sympatyków, którzy będą na dobre i złe. Choć nie można narzekać, bo ludzie gdy coś fajnego się dzieje to przychodzą więc życzę drużynie czy to ze mną w składzie czy beze mnie, żeby pokazywała dobrą piłkę i miała dalej wsparcie kibiców.

Słuchając opowieści Marka Wachy nie można nie zadać pytania o to dlaczego nie spróbował swoich sił w innym klubie na wyższym szczeblu rozgrywek.

- Było dużo propozycji między innymi z Morcinka Kaczyce, który grał w IV lidze, a nawet z Podbeskidzia – wyjaśnia snajper z Bąkowa. - Graliśmy wtedy z rezerwami bielskiego zespołu, a po meczu przyszedł trener pierwszej drużyny, grającej w tamtym czasie na zapleczu ekstraklasy i pytał czy nie chciałbym przyjść do nich na treningi. Nie zdecydowałem się jednak na przeprowadzkę. W Bąkowie od najmłodszych lat byłem związany z drużyną, z klubem, z rodziną i trudno było powiedzieć odchodzę. Dopiero dużo później przyszły czasy, w których chłopcy z Bąkowa, od najmłodszych lat wychowywani w szkółkach piłkarskich myśleli inaczej. Na przykład Daniel Krzempek poszedł do Cracovii gdzie w 2018 roku został wicemistrzem Polski juniorów, a Łukasz Halama w 2007 roku trafił do Górnika Zabrze i dwa lata grał w Młodej Ekstraklasie, a później 6 lat w III-ligowym Pniówku Pawłowice. Ja nie byłem tak wyprofilowany na piłkę i na przejście zdecydowałem się dopiero gdy miałem 29 lat. Wtedy na jeden sezon zameldowałem się w pobliskim Cukrowniku Chybie, grającym w okręgówce. Z ciekawości. Chciałem spróbować i sprawdzić się, ale choć uznawany już byłem za „starego zawodnika” i tak strzeliłem najwięcej goli dla drużyny. Wróciłem jednak do Zrywu, a po trzydziestce – choć strzelałem tu bardzo dużo bramek – propozycji już nie było. Może i dobrze, bo bardzo dobrze się czułem w Bąkowie i grałem z największą przyjemnością. Dopiero jakieś trzy lata temu poczułem, że w klubie chcą stawiać na młodszych i zacząłem się wycofywać, ale teraz okazało się, że jeszcze mnie potrzebują. Prezes Mirosław Czwartos ostro mnie namawia, ale ja mam wątpliwości, bo już mam przecież swoje lata i „kości bolą”. W dodatku po pracy w fabryce czekolady w Skoczowie, w której pracuję już 24 lata, mam się czym zajmować, bo hoduję gołębie sportowe, które startują w zawodach i zdobywają trofea. Mam na przykład nagrodę za lot z Ostendy i dyplom za 30 miejsce w Polsce więc mam się czy emocjonować. Lubię też łowić ryby, chodzić na grzyby i spacerować po górach. Sprawność fizyczna jest więc w dalszym ciągu i dlatego myślę, że... dam się namówić do powrotu do drużyny. Przynajmniej zobaczę na treningach jak wyglądam, a trener niech sam uzna czy się nadaję czy nie, a jeżeli nie to będę już mógł spokojnie kibicować drużynie z mojego klubu Zrywu Bąków.