Najpierw była kibicem, a następnie doszły do tego jeszcze role: żony piłkarza i działacza oraz skarbnika i sekretarza klubu, z którym świętowała jubileusz 75-lecia.
- Oficjalnie zaczęłam działać w klubie w 2005 roku – mówi Katarzyna Mrowiec. - Prezesem był wtedy Tadeusz Semik, którego cała rodzina działała zresztą w klubie, a ja wracając do domu z pracy, zostałam porwana z przystanku autobusowego na zebranie wyborcze. Dosłownie. Chłopcy złapali mnie pod ręce i wprowadzili na salę. Tam usłyszałam: „Kasia musisz być skarbnikiem”. Sama forma „wyboru” była dla mnie co prawda zaskoczeniem, ale ponieważ z klubem związana byłam praktycznie od wózeczka, bo w nim zabierano mnie na mecze wyjazdowe słynnym „Jelczem-Ogórkiem”, którego kierowcą był wujek, nie miałam nic przeciwko temu. Tym bardziej, że mąż, który był zawodnikiem najpierw Lipowej, a po ślubie i przeprowadzce do Słotwiny grał w Sokole i był jego działaczem również związany był mocno z klubem, a ja byłam jego członkiem wspierającym i pomagałam przy każdej imprezie. Do piłki nożnej od najmłodszych lat ciągnął mnie też brat, z którym grałam na podwórku, a później mu kibicowałam, bo Mirek Konior, bo to jest moje panieńskie nazwisko, był wieloletnim zawodnikiem.
Z takim bagażem piłkarskiego doświadczenia Katarzyna Mrowiec z funkcji skarbnika w 2013 roku awansowała na pozycję sekretarza klubu i odpowiada za porządek w papierach. Nie zapomina także o kibicowaniu drużynie.
- Czasem chyba nawet za mocno kibicuję i nie wiem nawet czy wypada o tym mówić przy okazji jubileuszu 75-lecia, ale dla mnie to był na pewno najbardziej pamiętny mecz w historii Sokoła – dodaje Katarzyna Mrowiec. - W 2014 roku graliśmy mecz derbowy z Lipową, a nasze mecze zawsze były bardzo zacięte i emocjonujące. Ten był jednak wyjątkowo ostry, a nawet brutalny więc jako wierne kibicki, razem z córkami prezesa Semika, po jednym z fauli wbiegłyśmy na boisko, bo chciałyśmy parasolkami wymierzyć sprawiedliwość. Zawodnik, za swoje chamskie zagranie został co prawda ukarany czerwoną kartką, ale my nie wytrzymałyśmy nerwowo. Mówiło się nawet o walkowerze za ten incydent z naszym udziałem, ale w końcu utrzymano wynik z boiska. Natomiast najmilsze wspomnienia dotyczą z kolei tego ostatniego ostatni z Lipową, z którą w ostatnich latach działaczowsko-kibicowskie stosunki bardzo się poprawiły. Zawodnicy wychodzili na boisko w eskorcie naszych małych zawodników i ten widok był niezwykły, a uczucie niesamowite. To, że wygraliśmy 3:2 też oczywiście ma swoją wagę, ale najważniejsza była jednak ta oprawa.
Nic więc dziwnego, że w klubie, który obchodzi 75-lecie działalności wszyscy z optymizmem patrzą w przyszłość.
- Chcielibyśmy, żeby klub po prostu działał dalej – wyjaśnia Katarzyna Mrowiec. - Jesteśmy w tym momencie na dobrej drodze. Widać zaangażowanie, bo ludzie całymi rodzinami od wielu lat skupieni są w klubie i z ojca na syna, czy z matki na córkę przekazują tę sympatię do sportu i Sokoła: pomagają, sponsorują, działają i grają. Ja jestem niesamowicie związana z tym klubem. Żyję nim i cieszę się z tego co udało się nam osiągnąć, a każdy sukces jest dla mnie wzruszającym przeżyciem. Mam też oczywiście swoje pozaklubowe życie, bo pracuję na wtryskarkach, czyli wykonuję ciężką pracę i to na trzy zmiany w systemie czterobrygadowym, a po dniówce w zakładzie pracy wracam do domu, ale w nim też klub staje się tematem numer jeden, bo narzeczony córki Krzysiek Wandzel grał, ale z powodu kontuzji już nie jest zawodnikiem za to prężnie działa w Sokole, będąc w tej kadencji członkiem Komisji Rewizyjnej. Klaudia natomiast chodzi na mecze i bierze udział w organizowaniu imprez.
Wprawdzie działalność w klubie zabiera sporo czasu, ale nikt w Słotwinie nie wyobraża sobie Sokoła bez Katarzyna Mrowiec.
- Praca sekretarza jest bardzo odpowiedzialna – uważa Katarzyna Mrowiec. - Nie ukrywam, że czasem te wszystkie obowiązki, które spadają na moje barki „przerabiam” nocami. Wszystkie dokumenty przechodzą przez moje ręce. Zajmuję się fakturami, rozliczeniami, pismami, zgłoszeniami, delegacjami sędziów, wnioskami o dotacje, które otrzymujemy od kilkunastu lat. Skrzynka mailowa jest często wypełniona po brzegi i czasem się zastanawiam dlaczego ja to robię. Odpowiadam sobie, że po prostu lubię piłkę, lubię klub i choć czasem złoszczę się na tę pracę, której jest naprawdę za dużo to nie wiem czy dałabym radę bez tego żyć. To znaczy kiedyś na pewno ten moment nastąpi, ale nie wiem kiedy, bo gdy w przeddzień jubileuszu 75-lecia powiedziałam naszemu młodemu pokoleniu, że ktoś kiedyś musi to przecież przejąć usłyszałam w odpowiedzi, że „nikt tego tak nie zrobi jak pani”.