52-letni częstochowianin złotymi zgłoskami jest także odnotowany w annałach LKS-u Kamienica Polska, którego działacze świętując 50-lecie klubu z największą radością wspominali czas jedynego awansu do IV ligi zdobytego w 2010 roku.
- To był czas wielkiej satysfakcji – mówi Sebastian Synoradzki. - Pamiętam przede wszystkim to wiadro wody, które wtedy na mnie wylano, gdy po zwycięstwie 10:1 z Jurą Niegowa w ostatniej kolejce awans już stał się faktem. Dopięliśmy swego i zespół bardzo fajnie zbudowany przy pomocy Wojtka Kempy, bez którego nie udałoby się nam pozyskać takich zawodników jak: Rafał Czerwiński, Jan Cianciara czy Jakub Ciekot. A do gry w IV lidze doszli jeszcze tacy piłkarze jak: Bartek Dobosz, Sebastian Żebrowski i Karol Kuczera więc jest co i jest kogo wspominać na emeryturze. Oprócz wracania pamięcią do tego co było jest też oczywiście czas na chodzenie na mecze Rakowa, w którym spędziłem 15 lat jako zawodnik i przez 4 sezony grałem w ekstraklasie. Każdy z tych meczów był dla mnie ważny, ale z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że najmilej wspominam spotkanie z Pogonią Szczecin na początku debiutanckiej rundy jesiennej w ekstraklasie, bo wygraliśmy 3:0. Trener Zbigniew Dobosz wystawił mnie wtedy na prawą pomoc, a ja odpłaciłem się strzeleniem gola Radosławowi Majdanowi i postawiłem pieczęć na zwycięstwie, a za swój występ zostałem nominowany do jedenastki kolejki.
Z takiej perspektywy Sebastian Synoradzki z uwagą śledzi występy swoich następców i także może czuć satysfakcję oglądając w akcji częstochowian, którzy nie tylko należą do krajowej czołówki, ale także liczą się w Europie.
- Może gdybym mógł cofnąć czas to bardziej wgłębiłbym się w piłkę nożną, ale czasu już nie cofnę, a był moment, że życie potoczyło się innymi torami, niezwiązanymi ze sportem – dodaje Sebastian Synoradzki. - Później było już za późno, żeby to nadrobić i trenerskie papiery zostały w szufladzie. Podobno jako szkoleniowiec nieźle się zapowiadałem, ale raczej nie zamierzam już odnawiać papierów. Mogę jednak oceniać i komentować. Z nadzieją patrzę na skład grupy Ligi Europy, w której znalazł się Raków razem z Atalantą Bergamo, Sportingiem Lizbona i Sturmem Graz. Dwa lata temu, jako debiutant na europejskiej arenie, Raków przeszedł przez dwie przeszkody, a w walce o awans do fazy grupowej Ligi Konferencji Europy Raków grał u siebie z Gentem i wygrał 1:0. W rewanżu było już jednak 0:3 i zespół z Belgii przeszedł dalej, ale najgorsze było to, że w każdym aspekcie gry byliśmy w tej konfrontacji spóźnieni o pół sekundy. W tym roku natomiast w eliminacjach Ligi Mistrzów na pewno Raków pokazał się z dobrej stron. Dotarł do walki o awans do fazy grupowej i nie był słabszy od drużyny z Kopenhagi. Walczył do końca i to bardzo boli, bo była szansa wejść do elity. Nie udało się, ale jesteśmy w Lidze Europy i będziemy grać z rywalami, którzy są w naszym zasięgu. Uważam, że Raków jest w tej chwili zespołem, który burzy stereotypy. Czuć w jego grze głód sukcesu i uważam, że Sporting czy Sturm powinny się obawiać konfrontacji z mistrzem Polski, który jest po prostu zespołem. Był czas, że wyróżniał się w nim Ivi Lopez, który potrafił sam przesądzić o losach spotkania, w którym przez 89 minut nic ciekawego nie zrobił, ale jedną akcją rozstrzygał o rezultacie. Przed kontuzją wspaniale radził sobie Marcin Cebula i mam nadzieję, że trener Dawid Szwarga systematycznie wprowadzając zawodnika do gry pozwoli mu się odbudować, a wtedy będziemy mogli powiedzieć, że to jest polski Ivi Lopez.
Skoro padło już nazwisko Dawida Szwargi nie można pominąć okazji żeby ocenić szkoleniowca-debiutanta.
- Czas pokaże czy to jest dobry trener, ale na tę chwilę można powiedzieć, że Dawid Szwarga został rzucony od razu na bardzo głęboką wodę – przypomina Sebastian Synoradzki. - Nie wiem czy kiedykolwiek wcześniej jakiś polski trener musiał startować z takiego pułapu i to w takim wieku, bo ma dopiero 32 lata. Na razie – moim zdaniem – się sprawdził, choć niektórzy wytykają mu błędy. Wydaje mi się jednak, że idzie dobrą drogą. Oczywiście widać „naleciałości Papszuna” choćby w grze na mocną „dziewiątkę” typu Sebastian Musiolik u poprzedniego trenera i Fabian Piasecki u obecnego. Po prostu musi być duży i silny. Jednak najważniejsze, że tak w Rakowie pada kolejny stereotyp, że trener powinien być doświadczony i z sukcesami. U nas jest młody i głodny sukcesów więc kolejny raz Michał Świerczewski robi po swojemu i inaczej niż było do tej pory, ale jak widać to myślenie się sprawdza i imponuje.