- Gdy byłem w wieku, w którym można było myśleć o rozpoczęciu piłkarskiej przygody moja sytuacja rodzinna nie pozwoliła mi poświęcać czasu na trenowanie – mówi 62-letni Jerzy Okrzesik. - Musiało mi wystarczyć granie w szkole i na podwórku, ale piłka nożna zawsze była mi bliska. Jednak do regularnych rozgrywek wszedłem bardzo późno i to przez... kontuzję. Gdy zerwałem więzadła w kolanie i w czasie 9-miesięcznego leczenia przybrałem na wadze 18 kilogramów lekarz zalecił mi ruch. To wtedy właśnie zacząłem biegać z kolegami po łące przy ulicy Lajkonika, którą z pomocą mojej kosiarki przerobiliśmy na boisko, co nie spodobało się bywalcom miejscowych pikników. Z tej właśnie grupy wywodzi się drużyna Black Game Team, w której zacząłem regularnie grać w Bielsko-Bialskiej Amatorskiej Lidze Piłki Nożnej. W niej też koledzy zaczęli mnie nazywać prezesem choć oficjalnie takiej funkcji nie było. To jednak ja wszystko organizowałem i właśnie z takiej strony poznał mnie w naszej drużynie Jarek Motyka, który jako trener pracował w LKS-ie Zapora Wapienica. To on właśnie namówił mnie, żebym przyszedł do klubu i w lutym 2020 roku zostałem jego prezesem. Ponieważ jednak nadal chciałem biegać po boisku to założyliśmy drużynę rezerw i wtedy właśnie jako 59-latek pierwszy raz zostałem oficjalnie zawodnikiem naszego klubu. A dodam od razu, że drugi zespół jest zupełnie „bezkosztowy”. Sami płacimy za diety sędziowskie, za wynajem boiska i za transport na mecze wyjazdowe.
Jako Prezes Zapory Wapienica Jerzy Okrzesik na początku musiał pokonać sporo przeszkód.
- W momencie, w którym stanąłem na czele zarządu, w klubie było 56 zawodników w trzech drużynach: trampkarzy, juniorów i seniorów, a dzisiaj jest 254 dzieci, trenujących w 11 grupach młodzieżowych i 48 zawodników w dwóch zespołach seniorów – wylicza Jerzy Okrzesik. - W dodatku na dzień dobry okazało się, że władze miasta zaplanowały remont boiska, na którym nasza drużyna rozgrywa mecze. Zacząłem więc szukać dokumentów, żeby dojść na jakich zasadach to boisko w 2005 roku przestało być nasze, ale utknąłem w martwym punkcie. Mając więc na karku modernizację, czyli zamianę naturalnej murawy na sztuczną, a także problemy z zajęciami treningowymi, bo grafik obłożenia murawy „Sprintu” też już wypełniony był do granic możliwości, musieliśmy się rozglądnąć za nowym terenem. Tym bardziej, że po moim przyjściu do klubu zrobił się boom na treningi dzieci i młodzieży. To właśnie z nimi i ich rodzicami zaczęliśmy przygotowywać teren pod boisko na „odkurzonych” nieużytkach przy ulicy Lajkonika. Sami zawodnicy naszych drużyn młodzieżowych zakasali rękawy i zebrali z tego terenu kamienie. Wypełniliśmy nimi 3 ciężarówki, a następnie wykarczowaliśmy chaszcze i zaoraliśmy plac, na którym posialiśmy trawę. Założyliśmy też oświetlenie. Dzięki temu w maju ubiegłego roku mogliśmy „u siebie” zacząć treningi i możemy tam też rozgrywać mecze w kategoriach młodzieżowych. Natomiast zimą mieliśmy „przeprawę” z halą. W 2020 roku korzystaliśmy z obiektu, który był dzierżawiony przez Gwardię, a my od niej wynajmowaliśmy godziny. Rok później jednak Gwardia zrezygnowała z dzierżawy, a gdy my chcieliśmy przejąć obiekt to „zjadły” nasz koszty ogrzewania 36 tysięcy złotych za 3 miesiące i powstało zadłużenie, które musieliśmy spłacać na raty. Nie mówię już o tym, że na temat cennika też musieliśmy stoczyć długie negocjacje, ale ostatecznie doszliśmy do porozumienia. Na szczęście Prezydent Miasta Jarosław Klimaszewski patrzy na nas przychylnym okiem, a Radny oddany całym sercem naszemu klubowi Piotr Kochowski otwiera wiele drzwi, za którymi staramy się zyskać upusty, bo wszystko opłacamy ze składek rodziców i zarządu.
W tym malowanym optymistycznymi barwami obrazie klubu świętującego jubileusz 70-lecia są też jednak cienie.
- Powiem szczerze, że mój entuzjazm został mocno „przygaszony” w kwietniu tego roku – dodaje Jerzy Okrzesik. - Po wewnętrznych problemach w pierwszej drużynie, grającej w klasie A, jeden z dziesięciu członków zarządu, wylał na mnie „kubeł pomówień”. Bardzo mnie to zabolało i postanowiłem zrezygnować. Reszta zarządu stanęła jednak po mojej stronie i postanowiłem, że dokończę kadencję, a w przyszłym roku przekażę ster w inne ręce. Mam nadzieję, że będzie to Tomek Wichrzycki, bo to moja prawa ręka. A ja na pewno nie pożegnam się z klubem, bo za bardzo mi na nim zależy. Dosłownie za bardzo. Od czasu kiedy zostałem prezesem odłożyłem na bok swoje plany życiowe i rozpoczęty 3 lata temu biznes praktycznie został zawieszony. Muszę jednak do niego wrócić i dokończyć inwestycję żeby mieć zabezpieczenie na czas zbliżającej się emerytury oraz cieszyć się znowu w pełni życiem rodzinnym. Będę się więc przyglądał, a może także pomagał nowemu Prezesowi w kontynuowaniu mojego dzieła. Tym bardziej, że myśląc o rozbudowie naszej bazy już rozpocząłem działania dotyczące wybudowania małego boiska ze sztuczną nawierzchnią – czegoś w stylu Orlika. Powstał już nawet projekt, przygotowany po niezwykle preferencyjnej cenie, dzięki temu, że potencjalnym wykonawcą okazał się kolega z dawnych lat. Rozpocząłem też rozmowy w Urzędzie Miasta na temat 25-letniej dzierżawy, bo taki okres jest potrzebny, żeby inwestycja była opłacalna. Po kwietniowym ataku na mnie, choć niedawno ten, który mnie zaatakował przyszedł i przeprosił, odwołałem jednak swoje zamierzenia. Zacząłem sobie też przypominać te nieprzyjemne chwile jak pocięte w 21 miejscach pierwsze ogrodzenie, które założyliśmy na naszym treningowym boisku, czy 100 złotowy mandat po doniesieniu do Straży Miejskiej, że skoszoną trawę z boiska wywozimy na przylegający do niego teren, należący zresztą też do nas. Niczego jednak nie żałuję, bo wystarczy, że popatrzę na mecze czy treningi drużyn młodzieżowych, żeby serce rosło. Ten boiskowy gwar, ta radość dzieci od 6-latków zaczynając jest najlepszą nagrodą i dla niej warto dawać z siebie wszystko.