- Od kiedy pamiętam to zawsze towarzyszyła mi piłka – mówi Robert Małaniuk. - Pochodzę z Gliwic, a dokładniej z dzielnicy Ostropa więc moim pierwszym klubem, było Carbo, bo jego boisko było najbliżej mojego rodzinnego domu. Do wieku juniora grałem w „czerwono-zielonych” i na pozycji stopera występowałem w Lidze Międzywojewódzkiej. Później nastąpiła przerwa na służbę wojskową, a po niej wróciłem na Śląsk i po ślubie osiadłem w Kozłowie, czyli tuż obok Gliwic. Jednocześnie grałem w Sokole Sośnicowice, bo tak się wtedy nazywał klub dzisiaj znany jako Sokół Łany Wielkie. Jego trenerem był Jan Jonda, który znał mnie z czasów Carbo i to on mnie namówił do powrotu na boisko. Zebrał fajną drużynę, która wywalczyła awans do klasy A, ale w pierwszym meczu po awansie nabawiłem się kontuzji. Pamiętam, że wróciłem akurat z wczasów i na inaugurację sezonu pojechaliśmy na Wilcze Gardło, bo tam wynajmowaliśmy boisko, na którym podejmowaliśmy Jedność 32 Przyszowice. Podczas wślizgu wyrwało mi stopę, która wisiała na ścięgnie Achillesa. Przerwa na operację, leczenie i rehabilitację trwała półtora roku, ale gdy już mogłem się zacząć ruszać to chodziłem sobie pokopać ze znajomymi z Kozłowa, w którym nie było wtedy klubu. Z tego kopania „wkopałem się” w rolę prezesa. Z chłopakami, z którymi graliśmy sobie wieczorami, wpadliśmy na pomysł, żeby założyć drużynę. Ponieważ miałem 25 lat to postanowiłem odszukać jakiegoś starszego działacza, który wszedłby do zarządu. Odwiedziłem Alfreda Hassę, który grał kiedyś w kozłowskiej drużynie i Romana Dudę, który był jej trenerem. Oni pomogli w reaktywowaniu klubu. Ponieważ rozgrywki w Podokręgu Zabrze już trwały więc zaczęliśmy od sparingów z drużynami, w których byli moi znajomi, a od początku sezonu 1997/98 zaczęliśmy już grać w klasie C. Tak zaczęła się nasza droga, którą po 25 latach doszliśmy do okręgówki. Wiosenny mecz, w którym w ostatniej kolejce rozgrywek klasy A wygraliśmy u nas 4:3 z Gwarkiem Zabrze i przypieczętowaliśmy awans był na pewno najbardziej radosny dla mnie jako prezesa.
Przejście Roberta Małaniuka, znanego także w piłkarskim światu jak "Figo", z boiska do „gabinetu” nastąpiło na życzenie żony.
- W drużynie Ruchu grałem przez niespełna 10 lat, aż wreszcie żona powiedziała mi: „Zajmuj się klubem, ale już nie graj” – dodaje Robert Małaniuk. - Wtedy też poznaliśmy smak klasy A, z której na początku co prawda spadaliśmy, ale od 2012 roku zadomowiliśmy się w niej na dobre. Zawsze byłem zwolennikiem, że w takich małych klubach trzeba się bawić piłką i twierdziłem to z przekonaniem na zebraniach działaczy, że klasa A dla wioski to już „Serie A”. W Kozłowie nikt się więc nie spodziewał, że „wystrzelimy w piłkarski kosmos” i po rundzie jesiennej zajmujemy 15. miejsce w okręgówce z dorobkiem 10 punktów. Walczymy ambitnie, ale nie robimy tragedii z porażek. Wiemy dla kogo gramy, a gramy dla siebie i naszych kibiców. Założyliśmy klub opierając się na chłopakach z Kozłowa. Stworzyliśmy też drużynę juniorów, bo było dużo młodzieży, która zdobyła pierwsze miejsce w Podokręgu Zabrze. Gdy wyrosła już z wieku juniorów chciała grać dalej w Ruchu. Stworzyliśmy więc dla niej rezerwy i zaczęli grać w klasie C, ale od razu zrobili awans i od 2015 roku mamy drugą drużynę w klasie B, w której w 2016 roku zakończyłem już ostatecznie swoje boiskowe występy. Z tej juniorskiej drużyny pięciu chłopców obecnie gra w okręgówce, a więc ten nasz narybek jest naszą siłą napędową, ale coraz więcej przychodzi do nas chłopców z Gliwic, które – jak żartujemy – niedługo staną się dzielnicą Kozłowa. Mieliśmy to szczęście, że w naszym klubie trenerem był świętej pamięci Jasiu Stanek, który był wyjątkową postacią. Miał niesamowitą charyzmę, a przede wszystkim piłkarsko był dobry. Gdy chciał coś pokazać na treningu to podchodził do piłki i nie musiał nic mówić. On także namówił do gry u nas Marcina Stanka, który został królem strzelców w klasie A i był gwiazdą naszej drużyny.
Prezes klubu obchodzącego w tym roku 75-lecie działalności z optymizmem patrzy w przyszłość.
- W przypadku seniorów myślimy o tym, żeby utrzymać drużynę w okręgówce i rezerwy w klasie B, bo klub z wioski mający dwie drużyny to ewenement – zapewnia Robert Małaniuk. - Natomiast drugi, a raczej równoległy cel to rozwinąć szkółkę piłkarską. W tej chwili mamy 35 dzieci w trzech drużynach oraz grupę skrzatów, ale trwają nabory i wiosną będzie ich jeszcze więcej. Na zajęcia chodzą już nawet 4-latki i widać, że ludzie z Kozłowa utożsamiają się z naszym klubem. To widać także na meczach seniorów, a szczególnie gdy gramy z zespołami z naszej gminy. W klasie A były takie derby z Sokołem Łany Wielkie, a w okręgówce mamy Start Sierakowice. Natomiast w klasie B rezerwy „na okrągło” grają z rywalami zza między i ludzie tym żyją. Mnie natomiast klub wciągnął po same uszy. Żona Bożena rozumie moją pasję, a dwie córki Asia i Martyna też są blisko klubu, bo ich mężowie Mateusz Pawlaczyk i Michał Łytek grają w naszej drużynie. Zresztą Michał w 2007 roku, kiedy to na płycie Carbo wygraliśmy 1:0 baraż z ŁTS Łabędy i pierwszy raz awansowaliśmy do klasy A, strzelił historyczna bramkę. Natomiast Mateusz działa w naszym klubie i pomaga w codziennej klubowej pracy, która tak naprawdę spoczywa na barkach czterech ludzi. Mogę liczyć na Alfreda Guzika, Marcina Wojkowskiego i niezastąpionego Huberta Joneczka. To nasz gospodarz, a raczej człowiek orkiestra. Ma gospodarstwo rolne, a ponieważ był zawodowym strażakiem to jest na emeryturze i jest na każde zawołanie. Ba, jemu nie trzeba nic mówić, bo on jest na boisku na okrągło i dba o murawę. Dlatego wszystko jest przygotowane i choć staramy się mu pomagać to tak naprawdę bez niego byłoby słabo. Na bazę więc nie narzekamy. Wręcz przeciwnie – jesteśmy z niej zadowoleni. Mamy jedno boisko i małą płytę treningową, ale zrobiliśmy dużo własnym sumptem, bo nawodnienie murawy, czy oświetlenie oddane dwa miesiące temu żeby trenować wieczorami to nasza robota. Nawiązaliśmy też współpracę z Fabryką Sportu Milenium w Kozłowie i korzystamy z ich Orlika, a jednocześnie wymieniamy się zawodnikami. Na przykład uprawiający u nich Beach Soccer reprezentant Polski Paweł Kropielnicki broni u nas w okręgówce. Może jego śladem pójdą następni, bo te dyscypliny mogą się „przenikać”. I to jest też jeden z powodów, które pozwalają mi optymistycznie patrzyć w przyszłość klubu, choć powiem szczerze, że mam już czasem ochotę zrezygnować ze swojej funkcji i więcej czasu poświęcić na przykład wnuczkom Marysi i Zosi. Wtedy jednak słyszę w uszach głos Huberta Joneczka, który razem z zarządem zastosował wobec mnie mały szantaż i mi zapowiedział: „Jak skończysz, jak zrezygnujesz z funkcji prezesa, to ja zaoram boisko i posieję kukurydzę”. Ciężko więc w takiej sytuacji rozstać się z klubem i dlatego dopóki zdrowie pozwoli będę pełnił swoją funkcję.