Śląski ZPN

Niemal ćwierć wieku na parkiecie

11/01/2024 19:13

Mateusz Bednarczyk wszedł na stałe do historii śląskiego futsalu. 36-letni bramkarz, który w barwach Sośnicy Gliwice 10 lutego w meczu z Legią Warszawa zakończył karierę, ma na liczniku ponad 300 oficjalnych występów na parkietach najwyższych lig w naszym kraju.


- Według moich obliczeń, bo dopiero od 2011 rok wszystko jest naprawdę oficjalnie dokumentowane, mam na swoim koncie 280 występów na najwyższym szczeblu rozgrywek oraz 20 na jej zapleczu – mówi Mateusz Bednarczyk. – Do tego dochodzi około 10 spotkań w barażach o utrzymanie, że o Pucharze Polski już nie wspomnę. Trochę się więc tego uzbierało, a ostatni mecz z Legią w ekstraklasie był dla mnie bez wątpienia wyjątkowy.

- A jak to się zaczęło?

- Jestem wychowankiem MOSiR-u Mysłowice, gdzie moim trenerem był Adam Goździcki. To był etap mojej dziecięcej gry na boiskach trawiastych, ale mieliśmy też zajęcia w hali. Ponieważ tam szło mi całkiem dobrze to znany obecnie z sędziowania na szczeblu centralnym Marcin Bielawski, zakładając drużynę Fenix, razem ze swoim ojcem Leszkiem oraz Zdzisławem Kasprzykiem, zgłosili mnie do amatorskiej ligi rozgrywającej swoje mecze w lędzińskiej hali. Tam w 2000 roku zagrałem swój pierwszy mecz futsalowy, a raczej halowy. Miałem wtedy 13 lat. Natomiast już prawdziwy futsal zaczął się w moim życiu gdy do Mysłowic przeniosła się drużyna Jango. Jej bramkarzami byli reprezentanci Polski: Paweł Dulęba, Bartłomiej Nawrat, Łukasz Groszak oraz Łukasz Skorupski, a więc miałem się od kogo uczyć. Najważniejsze jednak, że działacze Adam Goździcki, Adam Kaczyński i Adam Kulik zaufali mi, dając mi szansę. Najpierw jednak zostałem wypożyczony do Rodakowskiego Tychy, grającego w I lidze, w której w 2004 roku zagrałem 14 spotkań, a po powrocie trener Robert Góralczyk postawił na mnie i 21 listopada 2005 roku w meczu z Akademią Słowa Poznań zadebiutowałem w ekstraklasie.

- Który z tych ponad 300 meczów szczególnie zapadł w pana pamięci?

- W Jango, które z mysłowickiego zmieniło szyld na katowickie sięgałem po swoje największe sukcesy, bo w 2007 roku zdobyliśmy Puchar Polski i trzecie miejsce w lidze, a w następnym sezonie byliśmy wicemistrzami Polski. Wtedy też mogłem się dużo nauczyć od Tomka Ulfika. Natomiast po fuzji, już pod nazwą FC Nova Katowice i pod wodzą Błażej Korczyńskiego w 2010 roku, wywalczyliśmy brązowe medale. Nadchodził już jednak też ten moment, w którym na rok rozstałem się z futsalem, bo FC Nova na następny sezon nie dostała licencji na grę. Będąc absolwentem AWF-u Katowice, kierunku zarządzania sportem, jak na menedżera sportu przystało zacząłem pracę… w KWK Mysłowice-Wesoła. Zacząłem pod koniec 2011 roku w dziale wentylacji. Następnie byłem ratownikiem górniczym, a obecnie pracuję jako pomiarowiec-metaniarz i dzisiaj mam już za sobą 12 lat pracy w górnictwie.

- Ile trwała przerwa w karierze?

- Jeden rok, bo odezwał się do mnie Aleksander Fangor i namówił do gry w AZS UŚ Katowice, w którym wróciłem do futsalu i między innymi obserwowałem z bliska jak Błażej Korczyński ustanawia swój rekord strzelecki 314 goli w ekstraklasie. W AZS-ie grałem do 2018 roku. Nie walczyliśmy w tym czasie o medale, a raczej rywalizowaliśmy o utrzymanie i musieliśmy się bronić przed spadkiem. Występowaliśmy nawet w barażach, ale to był dla mnie bardzo dobry okres, za który jako nagrodę przyjąłem przejście do Clearexu. Za sukces poczytuję sobie także grę w chorzowskiej drużynie przez 3 lata, bo każdy kto zna Zdzisława Wolnego wie, że wytrwać tam tak długo, zwłaszcza na pozycji bramkarza to wyczyn. Tam też miałem okazję poznać legendy polskiego futsalu Andrzeja Szłapę i Mirka Miozgę, którzy byli moimi trenerami. Niestety z tą drużyną kojarzy mi się jednak najbardziej bolesna porażka, bo w finale Pucharu Polski w 2020 roku na 24 sekundy przed końcem meczu w Lubawie straciliśmy bramkę decydującą o tym, że to Constract sięgnął po trofeum. Dla mnie była to jednak cenna lekcja, która mnie wzmocniła. W Clearexie też jednak rozegrałem swój najlepszy mecz, bo za taki uważam występ w ćwierćfinale Pucharu Polski w marcu 2021 roku z Rekordem. Zresztą z bielszczanami mam dużo dobrych występów, ale ten jeden był szczególny, bo wchodząc w trakcie meczu za kontuzjowanego Rafała Krzyśkę, poprowadziłem zespół do zwycięstwa 8:5.

- Czy awans z Sośnicą do ekstraklasy też uważa pan za sukces?

- Oczywiście tak. Jednak poprzedni sezon, w którym awansowaliśmy miałem w połowie stracony. Podczas listopadowego meczu z drużyną Futsal Nowiny tak mocno dostałem piłką w głowę, że uszkodzone zostały 2 dyski w kręgach lędźwiowych. Leczenie i rehabilitacja trwała prawie pół roku, ale na finisz ligi i baraże zdążyłem wrócić do drużyny. Choćby z tego powodu mogłem się cieszyć, a jeszcze do tego doszedł awans. Mogłem więc znowu pokazać się w ekstraklasie, ale powiem szczerze, że więcej czasu spędzałem ostatnio u fizjoterapeuty niż na treningach więc uznałem, że czas powiedzieć pas i to w taki właśnie sposób. Dziękuję, że to nie było jakiś uścisk dłoni w przerwie, albo w gabinecie tylko prawdziwy występ w ligowym meczu. Mogłem się pożegnać z boiskiem jak na zawodnika przystało i na pewno ten ostatni mecz zremisowany z Legią Warszawa 1:1 też na zawsze pozostanie w mojej pamięci.

- Jaki ma pan pomysł na życie poza boiskiem?

- Nie tak zupełnie poza boiskiem, bo nie żegnam się z Sośnicą. Przynajmniej do końca tego sezonu będę pomagał bramkarzom, a potem się okaże. Na pewno będę dalej pracował na kopalni, ale więcej czasu pozostanie mi dla rodziny. Żona i dzieci na pewno na tym skorzystają. Dominika była moim wiernym kibicem i jednocześnie brała na siebie główny ciężar wychowania naszych pociech, a ponieważ 8-letnia Zuzia i 3-letni Franek ciągle są w ruchu więc nie jest to łatwa sprawa. Myślę też o uzupełnieniu wykształcenia branżowego, żeby rozwijać się w górnictwie, ale o futsalu na pewno nie zapomnę. Dlatego dziękując wszystkim, którzy pojawili się na moim ostatnim meczu i będąc wdzięczny za wszystkie przejawy sympatii i wsparcia nie mówię do widzenia tylko do zobaczenia.

Zdjęcia z wczorajszego meczu możesz oglądać w GALERII.